Marcelina
-
Michaaał! Pospiesz się!
- Już,
już... - Wychodząc z pokoju wiązał krawat. - Tak? - Obrócił się
dookoła własnej osi.
- Jak
najbardziej. - Uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.
- Mamo...
- Usłyszałam jęk.
- Co się
stało, kochanie? - Zapytałam, gdy do salonu weszła córka.
- Popatrz.
- Pokazała lekko odprutą ozdobę od sukienki.
- Zdejmij
ją i przynieś. Zaraz coś zaradzimy. - Odesłałam ją.
-
Mamoooo... - Teraz jęk był jeszcze rozpaczliwszy i po chwili
pokazał się właściciel jego głosu, nasz syn.
- Tak,
Robert?
- Nie
wiesz gdzie są moje spinki do mankietów? - Zapytał z błagalnym
spojrzeniem.
- A
sprawdzałeś w łazience koło pudełeczka z kolczykami?
- Nie. -
Pobiegł na górę. - Są!!
Michał
tylko stał oparty o ścianę i przyglądał się z uśmiechem na
ustach.
- Wiesz...
Tak sobie przypominam, jak te dwadzieścia kilka lat temu, to my
braliśmy ślub... - Usiadł tuż obok mnie.
- To były
najpiękniejsze chwile. - Wtuliłam się w niego.
- Dla mnie
zaraz po tym jak staliśmy na podium ze złotym medalem. - Spojrzał
na mnie z ukosa z poważną miną.
- Ej... -
Szturchnęłam go, wiedząc, że żartuje.
Odpowiedział
mi tylko pocałunkiem. Przerwało to jednak przyjście Julki do
salonu.
- Zrobisz
coś z tym? - Poprosiła zrezygnowana. - Wszystko musi być
perfekcyjne. W końcu to ślub mojego jedynego brata.
- Postaram
się. - Pocieszyłam ją. - Podasz mi igłę?
- A mogę
sam się podać? - Dobiegł nas głos zza otwartych drzwi tarasowych.
Wszyscy
odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy stojących tam
Ignaczaków.
- Krzysiu,
jak widzę nadal w formie? - Zapytał Michał witając się z
przyjacielem.
- Ależ
oczywiście. - Odpowiedział najnaturalniej w świecie. - A gdzież
to ten mój chrześniak jest? Nie uciekł przypadkiem?
Jak na
zawołanie Robert zbiegł na dół.
- Ooo.
Cześć ciociu. - Ucałował policzek Iwony. - Cześć wujku. - Podał
rękę Krzyśkowi.
Ja w
międzyczasie "naprawiałam" sukienkę córki i po chwili
pojawiła się gotowa.
- To co,
możemy już się zbierać? - Bardziej zapytał niż stwierdził
Michał.
- Tak. -
Wszystkie głosy były zgodne.
Michał
K.
Podjechaliśmy
pod dom Nowakowskich. Jakoś tak się złożyło, że w większości
zamieszkaliśmy w niewielkiej odległości od siebie.
Na
podjeździe stał już poddenerwowany Piotrek i wypatrywał naszego
przyjazdu z każdej możliwej strony.
- Stary,
stresujesz się jakby to było twoje wesele. - Wypalił Igła.
- A
pamiętasz jak ty wariowałeś na imprezie Sebastiana? - Zagiął go
Piter.
W
odpowiedzi Krzysiek uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Chodźcie
do środka. Ostrzegam tylko, że Martyna też bardziej denerwuje od
Emilki.
Weszliśmy
do salonu, w którym była już oprócz Pitowej żony i córki, ich
najbliższa rodzina. Przywitaliśmy się ze wszystkimi.
- Czas na
błogosławieństwo... - Szepnęła do mnie i Marceliny, Nowakowska.
Po kilku
słowach skierowanych do pary młodej zebraliśmy się i
podjechaliśmy pod kościół.
Marcelina
Jeszcze
tak niedawno planowaliśmy z Michałem własne wesele. Pamiętam cały
stres z tym związany. Teraz obserwujemy syna i wspólnie
zastanawiamy się, gdzie i kiedy minęły te wszystkie lata.
Siedzimy
wraz z córką i obserwujemy ceremonię. Aż się łezka w oku kręci.
Wzruszenie widać również na twarzach rodziców panny młodej.
Po mszy i
przysiędze nadszedł czas na złożenie życzeń. Jako pierwsi
podeszliśmy do syna i już oficjalnie synowej. Standardowo
życzyliśmy im szczęścia, ale płynęło to ze szczerego serca.
Po
wysłuchaniu życzeń wszyscy udaliśmy się do restauracji i zaraz
po początkowym toaście usiedliśmy przy stołach.
Gdy
impreza już trwała, skrzyknęliśmy się grupą pamiętającą
jeszcze Spałę z 2013 roku. Przy stoliku znaleźliśmy się my (jako
rodzice pana młodego), Martyna z Piotrkiem (rodzice pani młodej),
Ignaczakowie (Krzysiek jako chrzestny naszego syna), Kurek z żoną
(Bartek - chrzestny Emilki), Kosa z Kasią - kuzynką Martyny,
Winiarscy - zaproszeni jako przyjaciele (na dodatek Daga to chrzestna
naszej Julki).
- Nie wiem
czemu, ale jakoś mam was przed oczyma jak patrzę na młodych. -
Stwierdził Michał W. zwracając się do nas i Nowakowskich.
- To dawno
było... - Westchnęła Martyna.
- W naszym
przypadku, równo ćwierć wieku temu. - Potwierdził mój mąż.
- Tyle się
przez ten czas wydarzyło... - Przyznała Kasia.
- Zator
trenuje reprezentację kobiet. - Zaczął wyliczać Kurek.
- Wrona z
Kłosem mają restaurację pod Warszawą. - To Kosa.
- Ziomek
mieszka na stałe we Włoszech. - Igła.
- Rucek
trenuje kadrę B mężczyzn, a Zibi reprezentację...
- Konar z
Drzyzgą szkolą młodych...
- Możdżon
został prezesem PZPS...
- A ja się
cieszę, że możemy tu dziś siedzieć w takim gronie. -
Podsumowałam.
~*~ ~*~ ~*~
"To już jest koniec, nie ma już nic, Jesteśmy wolni, możemy iść" - Elektryczne Gitary
Jednak ja Was poproszę o przeczytanie jeszcze paru zdań. Mam nadzieję, że dobrniecie do końca i nie zaśniecie przy tej części. Może nie będzie to dłuższe niż rozdział.
Jak widzicie, jest to już ostatnia część tego opowiadania. I z tej racji chciałam wszystkim bardzo serdecznie podziękować: za każde wyświetlenie, komentarz, za ciepłe i serdeczne słowa.
Nie wiem jak inaczej to wyrazić, więc tylko jedno: DZIĘKUJĘ!
Chciałam także odnieść się do postaci i wyjaśnić dwie może nieco zagadkowe bohaterki, jedną pojawiającą się mniej, drugą bardzo często. A są to: Kasia (w opowiadaniu dziewczyna Kosoka) i oczywiście Martyna (w opowiadaniu narzeczona Piotrka). Ad rem: (mam nadzieję, że nie będą mieć mi tego za złe) pierwowzorami tych postaci są moje przyjaciółki Kasia i Martyna. Nieco oczywiście ubarwiłam, bo w rzeczywistości są młodsze. Blond Biolchem (Martyna) i jej kwestie to było najcięższe wyzwanie jakie na siebie przyjęłam. Najdłużej zajmowało mi przedstawienie jej nawyków, bo jest jedyna i niepowtarzalna.
Wiem Łośku, że będziesz to czytać, dlatego pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Chciałam Ci za wszystko podziękować: za poranne rozmowy przy kawie, za każdą motywację w postaci kopa w cztery litery, za najpiękniejsze lovestory jakie kiedykolwiek w życiu słyszałam, za wsparcie, za Twoją zabawę w detektywa, za wspólne wyjścia, za Twoje głupie pomysły (więcej nie wymieniam, ponieważ musiałabym tu zrobić listę jak z Ziemi na Księżyc co najmniej).
Długo myślałam, co tu jeszcze napisać. Kończę swoją przygodę z pisaniem, choć wiem, że będzie mi tego brakować. Było to dla mnie ucieczką od codzienności i problemów. Ale po rozdziałach widać, jak w ciągu tego ponad roku, od kiedy pojawił się pierwszy, zmieniłam się ja, moje życie, a co za tym idzie wypowiedzi. Początkowe rozdziały były bogatsze w humor, ostatnie już takie nudnawe i za to przepraszam.
Na koniec już, mam do Was jeszcze jedną prośbę. Niech każdy, kto to przeczytał zostawi po sobie jakiś znak w postaci komentarza. Chciałabym zobaczyć ile w rzeczywistości osób dotrwało tu do samego końca. Z chęcią przeczytam też, takie podsumowanie od Was: co Wam się podobało, a co nie, co przypadło Wam do gustu, co Was denerwowało.
Dziękuję Wam za uczestniczenie w mojej przygodzie.
Pozdrawiam Was gorąco,
Paulina