czwartek, 27 czerwca 2013

Trójka


Marcelina

    Wysiadłam i nadal roztrzęsiona zamknęłam samochód. Szłam ślepo przed siebie. Nie zwracałam uwagi na to, że kogoś niechcący potrąciłam łokciem. Wszystko było mi obojętne. Nie docierały do mnie żadne dźwięki, a przed oczami nadal miałam obrazek Michała i Justyny. Po raz tysięczny już zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego oni mi to zrobili? Dwie najbliższe mi osoby!
Przemierzyłam budynek i znalazłam się na peronie. Do ciężkiej cholery, co tu tyle ludzi?! Rozejrzałam się dokoła. Gdzieś tam w tłumie zobaczyłam kilka dziwnie znajomych twarzy. Tylko skąd ja miałam ich znać? Nie mogłam sobie przypomnieć, może dlatego, że zbyt krótko się nad tym zastanawiałam. Dopiero wychodzili na zewnątrz budowli. W tym czasie na tor 1 wjechał pociąg. Za późno... Nic, za 5 minut pojedzie kolejny. Cały ten czas rozmyślałam. Przypominały mi się wszystkie najpiękniejsze chwile z Michałem. Od momentu poznania się 5 lat temu w parku, poprzez wspólne wyjazdy na wakacje, wypady w nieznane, zaręczyny, planowanie wesela...
Z zadumy wyrwał mnie gwizd pociągu w oddali. Nie zatrzymuje się on na tej stacji. Spojrzałam w lewo. Już go widać. Idealnie! Teraz albo nigdy! Podeszłam do torowiska. Zamknęłam oczy i...

Michał

    Stałem wpatrując się w drzwi, którymi przed chwilą wybiegła moja... narzeczona? Teraz to już wszystko stracone. Ale przecież miała wrócić dopiero dwie godziny później! Do jasnej cholery, co ja najlepszego narobiłem? Jestem skończonym kretynem! Pozwoliłem się omotać kobiecie, której prawie nie znałem. Niby przyjaciółka Marceli, ale ja z nią mało miałem wspólnego. Co się ze mną stało? Otrząsnąłem się dopiero, gdy zawołała mnie Justyna.
- Heeej... - Przeciągała głoski. - Wracasz tu do mnie? Teraz już z niczym się nie musimy ukrywać.
- Zabieraj się stąd! - Krzyknąłem nie patrząc na nią.
- Co?!
- To co słyszałaś! To był raz! Jeden jedyny raz! O jeden za dużo! Dałem Ci się omotać! Nie mam pojęcia, dlaczego straciłem głowę dla ciebie! Co ja chciałem sobie udowodnić?! - Mój monolog trwał. - Spieprzaj! Masz minutę, żeby się stąd zabrać! Zniknij z mojego życia!
    Justyna leniwie wstała z łóżka, ubrała się i stojąc w drzwiach syknęła:
- Zniszczę cię! Zobaczysz, jeszcze tego pożałujesz.
Usiadłem na podłodze, schowałem twarz w dłonie i rozpaczałem. Jak mogłem być tak głupi.
    Fakt, faktem, że teraz już była przyjaciółka, już byłej mojej narzeczonej, była cholernie ładna. Długie blond włosy, szczupła, wysoka, długie nogi, opalona. Do tego jeszcze miała na sobie małą czarną.
Nie jestem wart Marceli! Skoro oglądam się za innymi panienkami! Jestem idiotą! Ale zawalczę o nią! Może istnieje jakiś cień nadziei.
Nadal siedziałem na ziemi tępo wpatrując się w punkt na ścianie naprzeciw mnie. Muszę ją znaleźć. Porwałem spodnie i koszulę. W biegu ubrałem się. Po drodze złapałem kluczyki do samochodu i zamknąłem dom. Starałem się logicznie myśleć, gdzie ona może być. Cały czas powtarzałem sobie jak mantrę, że ona musi mi wybaczyć!

Krzysztof I.


- Kubiaku, mój drogi, cóż, albo też kogóż ty tak obserwujesz? - Celowo robiłem błędy językowe.
- Igła... Ja przecież trenera słucham...
- Taaaa... A jedzie mi tu czołg? - Zapytałem go, wskazując na oko.
- Mhm. I strzela. - Pokręcił głową i znów zapatrzył się w jeden punkt.
    Skierowałem wzrok również w tamtą stronę. I chyba wiem, czemu Dzika tak tamta strona interesowała.
- Ładna. - Powiedziałem.
- Co? - Spojrzał na mnie, widać, że się rozmarzył patrząc na nią.
- No ładna dziewczyna tam stoi. - Próbowałem wymusić na nim odpowiedź.
- Powiem Iwonie, że się za panienkami oglądasz. - Zmierzył mnie wzrokiem.
- Pffff... - Uciąłem i zainteresowałem się tym co trener mówił.
        Kubiak powrócił do poprzedniej czynności, jednak najpierw spojrzał na selekcjonera.

Michał K.

    W ułamku sekundy jaką poświęciłem trenerowi, mój obiekt zainteresowań zniknął. Kurde, no... Pecha mam. Wtedy dobiegł do mnie krzyk jakiejś starszej kobiety:
- Ludzie! Ratujcie ją! Przecież zaraz pociąg nadjedzie!
    Pobiegłem w tamtą stronę. Czas dłużył się niemiłosiernie. Myślałem, że minęło kilka minut zanim dobiegłem do krzyczącej pani. Jednym susem wskoczyłem na tory i porwałem dziewczynę, która tam się znajdowała. Z powrotem znalazłem się na peronie. Wokół mnie ludzie bili brawo. Brunetka spojrzała błękitnymi tęczówkami prosto w moje oczy, a dla mnie czas stanął w miejscu. Ledwo dosłyszalnym głosem zapytała mnie:
- Po co...
    Wtedy straciła przytomność. Krzyknąłem, żeby tłum rozstąpił się. Podbiegł do mnie Olek, a za nim reszta drużyny. Wtem pociąg minął stację i pojechał dalej. Serio, myślałem, że minął długi czas, kilka minut jak nic. A jak się okazało, wszystko trwało kilkadziesiąt sekund. Któryś z moich kolegów zadzwonił po karetkę, a nasz fizjoterapeuta, bezpiecznie ułożył dziewczynę. Zastanawiałem się co mogło być powodem jej decyzji. Już od samego początku, kiedy ją dostrzegłem czułem, że coś jest nie tak. Szła przed siebie nie zwracając uwagi na nikogo, ani na nic.
Powoli zaczęły do mnie docierać głosy. Jakoś głęboko się zamyśliłem.
- Dziku! Ej, a to nie jest ta dziewczyna, którą obserwowałeś? - Pytanie od Igły.
- Daj mi spokój. - Warknąłem. - Przepraszam. - Dodałem. - Olek, co z nią?
- Lekarz musi to stwierdzić. Ale ja sądzę, że nic poważnego jej nie ma. - Pocieszył mnie.
        Wówczas wbiegli sanitariusze z noszami. Kazali gapiom odejść i zabrali ją. Pytali nas czy wiemy kto to jest. Czy może przypadkiem ją znamy. Nie miała przy sobie torebki. Zanim zdążyli opuścić miejsce zdarzenia, zdążyłem krzyknąć, gdzie ją zabierają.

Marcelina

    Tylko sekundy dzieliły mnie od tego, że rozstanę się z problemami. Jednak głos jakiejś kobiety uniemożliwił to. Czyjeś silne ramiona porwały mnie z torów i zaniosły na peron. Otworzyłam zamknięte oczy i zaczęłam wpatrywać się w czyjąś twarz... Twarz Kubiaka. Kubiaka?! Jakim cudem?! Zdołałam wypowiedzieć tylko dwa słowa:
- Po co...
        Wówczas świat zawirował i wokół mnie nastała ciemność.



**************************************************************

Witam ponownie.
Na początek przepraszam za to coś powyżej.Strasznie krótkie... W poniedziałek pewna osoba uświadomiła mi coś ważnego: prozę trzeba pisać codziennie. I pewnie powodem bezbarwności tego tekstu jest to, że zasiadam do niego max raz w tygodniu. Ale dość o tym...
Już jutro zakończenie roku szkolnego, który dla mnie minął w ekspresowym tempie. Chyba zbyt szybko. Ale efekty są. Mogę Wam się pochwalić średnią 5,06 w pierwszej klasie liceum. Chyba jest to dobre osiągnięcie, prawda? 
A jak u Was? Przyznawać się :) 
Podsumowując te 10 miesięcy, dochodzę do wniosku, że jednak to piękny czas. Poznałam naprawdę wspaniałe osoby (tu pozdrowienia dla Marzenki, Martyny B., Martyny N. i wielu innych, z którymi miałam styczność w szkole i nie tylko). 
Tak mnie jakoś na refleksje wzięło... Ale jak sobie myślę, że niektórych osób nie będę widzieć przez najbliższe dwa miesiące, to się ciężko na sercu robi. 

A teraz pozdrowienia dla wszystkich czytelników. Miło się Wasze komentarze czyta. I motywują bardzo. Dziękuję za odwiedziny. 

Meggie K. dla Ciebie całusy z południa Polski. Ty już wiesz za co. :* 

Do następnego :)

P.S. Pochwalicie się średnimi i osiągnięciami z całego roku, z chęcią poczytam.
P.S.2. Zdjęcie poniżej, tak jak obiecałam :)

 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dwójka

Tymczasem w innej części Warszawy.

    Grupka dość wysokich facetów kręciła się wokół biało-czerwonego autobusu. Prawie każdy miał jakieś urządzenie w ręce, czy to telefon, czy tak jak jeden, nieco niższy, kamerę. Biegał dookoła i uwieczniał wszystko. Co chwilę rzucał jakiś komentarz do obecnej sytuacji, a słuchający tego pokładali się ze śmiechu. W końcu przybył kierowca i wsiedli do pojazdu. Kamerzysta prawie taranując resztę wpadł do środka przednimi drzwiami i pobiegł „na tyły”.
- Nie no, ja się tak nie bawię! - Zatrzymał się dwa siedzenia przed końcem i chwycił się pod boki. - Możdżon skąd ty się tu wziąłeś?! Przecież pierwszy wsiadałem.
- Bo widzisz, Krzysiu, jest coś takiego jak drugie wejście. - Powiedział zapytany, a jego kolega, zrobił minę wyrażającą „Foch forever”.
- Igła, nie stój w przejściu! - Krzyknął na niego, przybyły właśnie... Pit?!
- Piotrek, to naprawdę ty, czy cię podmienili? - Mina obrażonego zmieniła się w zdziwienie.
        Piotr tylko pokręcił głową i usiadł na pierwszym, lepszym miejscu. Coraz więcej osób zmierzało ku siedzącym już. Krzysztof w końcu zgodził się na zaproponowany kompromis i usiadł razem z kapitanem. Drzwi autobusu się zamknęły, ale pojazd jeszcze nie ruszał. Wpierw trzeba było sprawdzić, czy wszyscy, którzy mieli odjechać z Warszawy do Spały, są na pokładzie. Trener już miał zaczynać czytać listę, gdy ktoś mocno zaczął stukać w drzwi. Kierowca otworzył je, spóźniony wbiegł i przeprosił. Zajął pierwsze wolne miejsce. Trener chrząknął, mimo tego nadal było słychać rozmowy.
- Ciii! Ani mru mru! Nie naruszać milczenia. Nie naruszam. Ciii! Który tam znów hałasuje? A, to znowu ja. - Krzysiek krzyknął, przywołując cytat z „Madagaskaru”.
- Igła, od dziś chodzisz spać przed dobranocką. - Stwierdził Marcin, po czym zapanowała względna cisza.
        Anastasi wreszcie mógł sprawdzić obecność. Wszyscy wpisani na listę byli obecni, a reszta miała dołączyć później.
Autobus ruszył. Znów zrobiło się gwarno. Mieli do przejechania dość duży kawałek, więc większość porozsiadała się wygodnie i zajęła rozmową, czytaniem lub słuchaniem muzyki. Tylko jeden oczywiście kręcił się niespokojnie.
- Krzysiek, możesz powiedzieć, czego twoja dusza pragnie. - Marcin zaczął, słysząc kolejne głośnie westchnienie. 

- Nudzę się. - Odpowiedź była krótka. - Co jest, kur... - Krzyknął na cały autobus, gdy ten zahamował gwałtownie. - Kurczaki pieczone. - Dokończył.
        Kierowca podszedł do trenera i pokrótce wyjaśnił powód. Wszyscy przysłuchiwali się, lecz jednak nikt niczego nie usłyszał. W końcu Andrea wstał i zwrócił się do swoich „podopiecznych”:
- Panowie, mamy problem, autobus się zepsuł. I niestety nie ma drugiego, zastępczego. Dlatego musimy zabrać bagaże i pojechać do Spały pociągiem. Usterka jest poważna i lepiej, że wydarzyło się to tu i teraz, niż gdzieś w jakimś szczerym polu. A teraz wysiadamy i błagam was, zachowujcie się.
        Niechętnie, ale wszyscy podnieśli się. Na szczęście na dworzec mieli blisko, jakieś 300 metrów.

Willa, na podjeździe BMW i mini cooper

 

Marcelina

    Myślałam, że śnię. W MOJEJ sypialni... Wróć! Nie mojej! Przecież dom był Michała! W łóżku, w którym do tej pory spałam, w najlepsze zabawiał się MÓJ narzeczony z... moją najlepszą przyjaciółką?!
Trzasnęłam drzwiami, po czym ponownie je otworzyłam. To jednak nie sen. Michał zdążył wyskoczyć z łóżka i okręcić się kocem, który zawsze leżał na pościeli. Podbiegł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu, lecz szybko ją zrzuciłam. Justyna w tym momencie zaśmiała się prosto w moją twarz i wygodnie położyła się. Posłałam mu... im, mordercze spojrzenie (zapewniam, coś takiego istnieje) i bez słowa zbiegłam na dół. Złapałam torebkę i w dwie sekundy znalazłam się w samochodzie. Odjechałam z piskiem opon. Moje oczy nie potrafiły znaleźć łez. Nie wiem, dlaczego nie dałam rady płakać! Zostałam zdradzona, a ja nie mogłam płakać!
Skierowałam się do domu rodziców i modliłam się, żeby taty nie było. I tak się dowie, ale lepiej żeby nie w tym momencie. Pięć minut później parkowałam już przed domem. Wyskoczyłam z auta jak oparzona i próbowałam otworzyć drzwi, jednak moje ręce zbytnio się trzęsły. Zadzwoniłam na dzwonek i w progu powitała mnie moja uśmiechnięta rodzicielka. Widząc mnie spoważniała i zaprosiła do środka. Rzuciłam torebkę i uprzednio zdjęty żakiet na sofę w salonie. Dopiero wtedy poczułam na policzkach słone krople. Najpierw jedna nieśmiało, a potem lały się jak rzeka. Mama podała mi chusteczki i przytuliła. Po chwili uspokoiłam się i kazała opowiedzieć co się stało.
Pokrótce, cały czas szlochając, przedstawiłam zarys sytuacji. Kolejnym zaskoczeniem tego dnia był komentarz mojej mamy...
- Wybacz mu. Ja ci dobrze radzę. - Spojrzała prosto w moje oczy. - Chcesz żyć w dobrobycie? Chcesz spokojnie dalej studiować? Jedź do domu i pogódź się z nim.
- Czy ty do reszty oszalałaś? - Sama siebie nie poznawałam. Dziwiłam się, że takie słowa skierowane do mamy, przeszły mi przez gardło. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Co?
- Jak ty się do mnie zwracasz? - Poczułam mrowienie na policzku. Trzeba przyznać, że miała dużo siły.
- Nienawidzę cię! - Syknęłam, zabrałam torebkę i wybiegłam.
    Drżącymi rękami otworzyłam drzwi do samochodu i wsiadłam do niego. Znów pisk opon i już mnie tam nie było. Jechałam przed siebie. Nawet nie wiem gdzie. Błądziłam ponad godzinę po uliczkach Warszawy. W mojej głowie zaczął układać się plan idealny. Musiałam tylko pojechać na dworzec. Znalazłam się tam po kilku minutach. Zanim wysiadłam z samochodu, oparłam głowę na kierownicy i jeszcze raz rozważałam wszystkie za i przeciw mojego pomysłu. W końcu wyszłam, trzasnęłam drzwiami i poszłam na peron.

Warszawa, w drodze na dworzec


Krzysztof I.


    Polski transport znów pokazał się od „najlepszej” strony. Jak mi się nie chce... Bo gdyby mi się tak chciało jak mi się nie chce... Idziemy, idziemy, a ta droga chyba nie ma końca.
- Daleko jeszcze? - Pytam idącego koło mnie Możdżona.
- Przecież dopiero wysiedliśmy z autobusu.
  Chwila ciszy. W moim wykonaniu milczenie jest naprawdę wyczynem. Spojrzałem na zegarek.
- Daleko jeszcze? - Tym razem to Piter miał odpowiedzieć.
- Nie.
- Bardzo wyczerpująca odpowiedź.
  Zająłem się obserwowaniem ulicy. Kilka ciekawych samochodów nas minęło. Jakaś laska jadąca czerwonym mini cooperem o mało nie poszła na czołówkę. Ale to nie jej wina. Widziałem. To jakiś dziadek jeździć nie umie.
- Daleko jeszcze? - Jak ja to uwielbiam!
Znów padło na Marcina.
- Jakbyś wytężył wzrok to byś zauważył, że już prawie jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko jakieś 50 metrów.
   Dzięki Ci, Boże.

Michał K.

        Trener razem z Olkiem poszli po bilety. A my mieliśmy na nich czekać. Ale tu się ludzi przewinie! Ciekawe, co Andrea wymyśli za moje spóźnienie. Kurde, ale sobie czas i miejsce na rozmyślania wybrałem... O, już są. Szybko im to poszło. No to teraz tylko na peron i zostało nam cierpliwie czekać na pociąg. Pierwszy wyszedłem na zewnątrz i od razu mój wzrok padł na ładną brunetkę. Tak na oko, metr siedemdziesiąt. W tych butach na platformie, czy jak to się tam nazywa, to tak metr osiemdziesiąt. Ciekawe dokąd jedzie. Swoją drogą pewnie z pracy, albo z uczelni wraca, bo ma jedynie torebkę.
- Kubiak! - Do porządku przywołał mnie głos trenera.

- Słucham przecież.
        Na chwilę popatrzyłem na niego, poudawałem, że bardzo interesująco rozprawia. Jednak nie trwało to długo. Potem mój wzrok znów padł na dziewczynę. Dopiero teraz dostrzegłem jej tatuaż na plecach. Spod koronkowego tyłu bluzki widać było głowę wilka. Zaczyna mnie coraz bardziej intrygować. Ciekawe jak ma na imię... Pasuje mi do niej jakaś... Julia? Nie, to zbyt banalne. Anna? Też takie jakieś... Zuza? Ewa? Magda? Wymyślać mogę do wieczora, a i tak pewnie nie zgadnę...
O, jakiś pociąg za chwilę wtoczy się na peron. Spojrzałem na Andreę, dosłownie na sekundę spuściłem z Niej wzrok. Zniknęła... 



**********************************
Witam bardzo serdecznie. 
Na początek przepraszam za to coś powyżej. Brak weny chyba właśnie mnie odwiedził. Ale postaram się coś z tym zrobić. 
A teraz czas na ogłoszenia parafialne.
Mam dla Was wyzwanie - mianowicie dość dużo osób czyta, a mało komentuje. Dlatego tym razem mam propozycję, że kolejny rozdział pojawi się, gdy pod tym postem będzie minimum 8 Waszych komentarzy.
Oprócz tego przypominam, że zakładka Informowani działa i czeka na Was. 
Także dodałam nową stronę - Czytam i polecam. Już w najbliższym czasie pojawią się tam linki do Waszych blogów. Obiecuję, że będzie to jeszcze w tym tygodniu. 
Na koniec wraz z pozdrowieniami dzielę się jeszcze moją pasją - fotografią.
Jeśli tylko się uda, to pod każdym następnym postem znajdziecie jakąś fotkę. Co o tym sądzicie? 
Liczę na szczere opinie dotyczące zarówno rozdziału jak i zdjęć. 
Teraz nie pozostało mi nic innego jak bardzo gorąco Was pozdrowić i prosić o trzymanie za mnie kciuków w czwartek, gdyż zdaję z wos-u na piątkę. 
Trzymajcie się...
Do napisania :*

sobota, 8 czerwca 2013

Jedynka


    Marcelina obudziła się. Długo walczyła z powiekami, które jednak nie chciały z nią współpracować. W końcu wygrała walkę i z trudem spojrzała na wyświetlacz. Wskazywał godzinę 8:06. Jeśli nie chciała się spóźnić na wykłady, musiała szybko wstać. Podniosła się, zrobiła poranną gimnastykę i skierowała swoje kroki do kuchni. Wzięła z lodówki jogurt pitny i zajęła się nim. Następnie poszła do łazienki, szybki prysznic i po dosłownie czterech minutach w ręczniku wróciła do sypialni, a ściślej do przylegającej do niej garderoby. Wybrała jasne dżinsy, białą bokserkę, łososiowy żakiet i w takim też kolorze buty na platformie. Kolejnym krokiem było pomalowanie się, więc pociągnęła rzęsy tuszem. Nie lubiła mieć na twarzy tapety. Kochała naturalność. A jej cera była temu przychylna.  

Punktualnie o wpół do dziewiątej wyszła z domu. Wsiadła do swojego mini coopera, włączyła radio i odjechała w stronę uczelni.
Normalnie była by na niej po 10 minutach drogi, ale tym razem groziło jej spóźnienie się, gdyż prawie 20 minut stała w korku, który stworzył się z powodu jakiegoś wypadku.
Będąc jeszcze w stającym samochodzie, bawiła się telefonem. Po raz któryś spoglądała na wyświetlacz, gdy uświadomiła sobie, że równo rok temu Michał jej się oświadczył. Uśmiechnęła się sama do siebie i spojrzała na pierścionek. Minął rok, ale ona czuła jakby to zdarzyło się zaledwie poprzedniego dnia. Trzeba było to jakoś uczcić. 


Kończyła zajęcia o 15 więc teoretycznie w domu mogła być już 10 minut później. Przypomniała sobie jednak, że właśnie dziś ma ostatnią przymiarkę sukni ślubnej. W końcu uroczystość miała być już za niecałe dwa tygodnie – w drugą sobotę maja. Zaczęła obliczać ile czasu mniej więcej potrzebuje na przygotowanie kolacji i doszła do wniosku, że spokojnie zdąży przed powrotem Michała z pracy. 


    Na zajęciach jej myśli błądziły daleko. I z pewnością nie były związane historią doktryn prawnych. Dziś wykłady ją męczyły i już miała zamiar zwiać z ostatniej godziny, gdy okazało się, że ich grupę zwolnili. Wyszła przed budynek z wielkim uśmiechem na twarzy, wybrała numer do właścicielki salonu i zadzwoniła do niej. Pani Marysia była znajomą jej mamy, więc bez problemu zgodziła się na propozycję.

Marcelina


    Całe szczęście, że mogłam wyjść wcześniej. I to dwie godziny! Sama wybrałam sobie studia prawnicze, ale dziś kompletnie nie dałam rady się skupić. Nie dość, że rozmyślałam o jakimś ciekawym daniu na kolację, to jeszcze była taka piękna pogoda na zewnątrz. Błękitne niebo, słońce, około 25 stopni... Aż chce się żyć! 


Wrzuciłam torebkę na przednie siedzenie, włączyłam radio, co było moim rytuałem i odjechałam. Po kilku minutach byłam w salonie. Przywitałam się z panią Marysią, która miała już przygotowaną na widoku moją suknię. Była cudna.
Ostrożnie odebrałam od niej to arcydzieło i skierowałam się do przymierzalni. Założyłam ją i z niedowierzaniem spojrzałam w lustro. Idealnie! Obróciłam się wokół siebie i wyszłam. Pani Maria wraz z pracownicą była zadowolona z efektu. Ostatnia poprawka była konieczna. Zadowolona wróciłam do przymierzalni i z niechęcią przebrałam się w swoje ciuchy.       


Opuściłam salon odbierając przy okazji pozdrowienia dla mamy i kolejny raz dzisiejszego dnia usiadłam za kierownicą. Po drodze do domu zahaczyłam o sklep i zrobiłam zakupy. W końcu nie miałam w domu żadnych składników do przygotowania ulubionego dania mojego narzeczonego – kaczki z figami. Sama zbyt za tym nie przepadałam, ale raz na jakiś czas mogę się poświęcić. Poszło szybko. Spojrzałam na zegarek. 14:02. Świetnie. Zdążę jeszcze zerknąć do galerii po jakąś sukienkę. Zajrzałam do mojego ulubionego sklepu i od razu jedna przykuła moją uwagę. Nie dość, że mój ulubiony beżowy kolor, to jeszcze świetny krój. Poprosiłam o swój rozmiar, przymierzyłam, zapłaciłam i pobiegłam do samochodu. Zerknęłam ponownie na godzinę – 14:14. Za 10 minut powinnam być w domu. Idealnie. Jednak zawsze coś musi się wydarzyć. Kolejna kolizja. Co oni się zmówili dzisiaj?! 

Zajęłam się więc przeglądaniem stron internetowych w moim tablecie, który zawsze mi towarzyszył.
Pierwsza informacja na moim ukochanym portalu dotyczyła informacji o siatkarzach jadących do Spały. Cudnie! Coraz bliżej Liga Światowa. Akurat w tym roku udało mi się załatwić bilety na Torwar. Daleko nie będę mieć. Już się doczekać nie mogę.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Odłożyłam sprzęt i ruszyłam. Tym razem długo nie czekałam, bo po pięciu minutach ruch został przywrócony. 


Przed naszym domem stał samochód Michała. Początkowo mnie to zdziwiło, ale w końcu przypomniałam sobie, że dziś do firmy pojechał z ojcem.
Otworzyłam drzwi. Zdjęłam buty i zaniosłam zakupy do kuchni. Oprócz jednej z toreb oczywiście. Następnie skierowałam swoje kroki na piętro, do garderoby, do której przechodzi się przez sypialnię. Nacisnęłam klamkę, pchnęłam drzwi i zamurowało mnie. Tego widoku nigdy w życiu bym się nie spodziewała...



************************************************************
Przepraszam za nijakość pierwszego rozdziału, ale to wynika z braku czasu... Przyszły tydzień mam tak zajęty, że postanowiłam dodać coś jeszcze dziś... 
Powiedzcie co mam zmienić, co poprawić, bo z pewnością jest co...
Kiedy kolejny - nie mam pojęcia, ale poinformuję wszystkich zainteresowanych (albo komentarz pod rozdziałem, albo w zakładce Informowani >nie wiem czy ona działa, próbuję to jakoś ogarnąć, może się uda<)
Pozdrowienia dla wszystkich czytelników
A w szczególności dla Marzenki (Ty już wiesz o co chodzi)
I Marcy, dzięki której poznałam zespół Nephew :)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Prolog



  • Wyjdziesz za mnie? - Młody mężczyzna uklęknął przed dość wysoką, zgrabną brunetką, spojrzał w jej błękitne tęczówki i otworzył trzymane w dłoni, małe czerwone pudełeczko.
  • Michał... - Kobieta powoli analizowała usłyszane przed chwilą słowa. - Tak! - Zrobiła pauzę. - Tak! Tak! Tak!
Szatyn wstał. Założył dziewczynie piękny pierścionek z brylantem, chwycił ją w ramiona i podniósł kilka centymetrów nad ziemię. Nie zważając na obecność rodziców swoich i wybranki pocałował ją, a wtedy w salonie wybuchły gromkie brawa.
  • No synu, nareszcie. - Wysoki barczysty mężczyzna koło pięćdziesiątki, poklepał go po ramieniu.
  • Synku! - Szczupła pani podeszła do niego i mocno przytuliła. - Tak się cieszę, że w końcu dorosłeś.
  • Mamo! - Zmierzył ją wzrokiem i pocałował w policzek. - Jakby nie było mam 25 lat. Już jakiś czas jestem dorosły.
Tymczasem w drugiej części salonu...
  • Córcia! Uwierz, lepiej trafić nie mogłaś! - Elegancka, nie najmłodsza już pani objęła ją mocno. - Taki porządny, zresztą tak jak i jego rodzice. Jestem z ciebie taka dumna. - Pociągnęła nosem.
  • Kochana, jeśli tylko dowiem się, że cię skrzywdził, to mu nogi powyrywam z d... - Szpakowaty mężczyzna nie zdążył dokończyć, gdyż córka posłała mu groźne spojrzenie.

Z perspektywy Michała
  • Marcela... - Zawiesiłem głos. - Marcelka, chodźmy już. - Szepnąłem jej do ucha, po czym lekko pocałowałem w szyję.
  • Ale jak się wytłumaczymy? - Zapytała mnie, spoglądając z ukosa.
  • Coś się wymyśli. Zrozumieją. - Mrugnąłem do niej, a następne zdanie skierowałem do rodziców i przyszłych teściów. - Przepraszamy bardzo wszystkich, ale my już się będziemy zbierać. To był długi dzień...
  • I pełen niespodzianek. - Dodała moja narzeczona splatając nasze dłonie.
Pożegnaliśmy się z każdą osobą i opuściliśmy willę moich rodziców. Wolnym krokiem podeszliśmy do naszego, a właściwie mojego BMW zaparkowanego na podjeździe.

Z perspektywy Marceliny
Michał otworzył mi drzwi do samochodu, jak to miał w zwyczaju robić. Potem usiadł za kierownicą i zanim odpalił silnik, rozpiął najwyżej zapięty guzik w swojej błękitnej koszuli firmy - Tommy Hilfiger. Po 15 minutach jazdy byliśmy już w domu.
Zmęczona usiadłam na sofie w salonie i zdjęłam czerwone szpilki. Odkładając je mój wzrok zatrzymał się na cudownym pierścionku. Pomyślałam wtedy, że naprawdę jestem szczęściarą. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Michała:
  • I co, kotku, powiesz na winko?
  • Jestem za. - Powiedziałam, a mój narzeczony... (Mamo, jak to brzmiało na-rze-czo-ny) Wyłonił się z kuchni z butelką i kieliszkami w ręce. 

      

    ***************************************
    I tak, proszę państwa, zamieszczam świeżutki początek historii o Marcelinie. <Szczególne podziękowania dla Marzenki, która mi ją obrazowo opisała dziś rano> 
    Liczę na wyrozumiałość, gdyż jestem początkująca w tej "branży".
    Mam nadzieję, że szczerze skomentujecie moje poczynania. 
    Powiedzcie co mam zmienić, co poprawić... Jakie elementy Waszym zdaniem powinny się pojawić, a czego nie ma być. 
    Pozdrawiam gorąco, bo jak patrzę co się dzieje za oknem to ciarki przechodzą...
    Paula