piątek, 5 lipca 2013

Piątka

Marcelina

        Otworzyłam oczy i próbowałam zlokalizować jakąś znajomą twarz. Nie przyniosło to jednak oczekiwanych rezultatów, więc postanowiłam zapytać siedzącego obok mnie mężczyznę, o to gdzie obecnie się znajduję.
- Jesteśmy w karetce. Jedziemy do szpitala.
- Ale jak to? Po co? Przecież ja się dobrze czuję! - Chciałam to udowodnić podnosząc się.
Jednak moje ciało nie chciało ze mną współpracować.
- Proszę, niech pani spokojnie leży. Musimy przecież sprawdzić czy coś się pani poważnego nie stało.
   Próbowałam protestować, ale w końcu dałam za wygraną. Przecież nic mi się nie stało. Dzięki... Kubiakowi. No to już teraz wiem, skąd miałam znać wszystkie twarze tej grupki. Ale przecież do Spały oni mieli jechać! Skąd się akurat tam wzięli? Teraz to już po jabłkach... Nie dowiem się. Ale swoją drogą Kubiakowi trzeba jakoś podziękować. Ale jak?
Wracając do rzeczy, to zastanawia mnie dlaczego Ten na górze tak pokierował wszystkim, żeby ktoś mi pomógł. I czemu to akurat mój idol?
Czuję się jak w jakimś filmie. Tylko czemu jak muszę grać w nim główną rolę... Ale skoro los sprawił, że nadal żyję muszę to życie w pełni wykorzystać. I nie poddawać się. Co i komu chciałam udowodnić? Mojemu niedoszłemu mężowi jego wygraną? Niedoczekanie jego!
Kończąc tą myśl wywieźli mnie na tym takim specjalnym łóżku z erki. I trafiłam prosto na izbę przyjęć. Ratownik zdał relację lekarzowi i oddalił się. A mnie zasypał grad pytań. Począwszy od tego czy wiem jak się nazywam, poprzez to czy pamiętam co się wydarzyło, kończąc na rozmowie w karetce. Nie pamiętam kiedy tyle odpowiadałam.
Liczyłam, że będę mogła wyjść, bo żadnych obrażeń nie miałam. Jednak zaniepokoiło ich to, że zemdlałam. Mieli różne teorie na ten temat i woleli wykluczyć wszystko. Właśnie pytali kogo mają poinformować o moim pobycie tutaj, gdy zorientowałam się, że nie mam torebki. Ale w sumie pal ją licho.
Dali mi jakąś koszulę nocną i zaprowadzili do sali.

Krzysztof I.

        Wstałem od Michała i przysiadłem się do trenera. Chyba od razu wyczuł, że coś od niego mogę chcieć, bo zapytał:
- Krzysiu, co cię do mnie sprowadza?
- No bo ja... - Starałem się przedłużać. - Tak sobie pomyślałem, że może by tak... Że moim zdaniem dobrym pomysłem, byłoby to, żeby odwiedzić... No iść na oddział dziecięcy i z dziećmi trochę pogadać, pobawić się itp. - Wydusiłem to z siebie.
- I ty tak sam na to wpadłeś? - Podniósł jedną brew i zaczął we mnie wątpić.
- No... Sam... - Przyznałem.
- I właśnie winy za wszystkie kawały są ci darowane. Genialny pomysł. - Poklepał mnie po ramieniu.
        Podniosłem się i pobiegłem oznajmić mój pomysł reszcie. Tak jak myślałem i oni uznali to za dobrą inicjatywę.

Michał K.

        Tępo wpatrywałem się przed siebie na kolanach trzymając jej torebkę. Z zadumy wyrwał mnie jednak głośny krzyk:
- Nie wsiądę do tego samolotu!
        Wstałem i rozejrzałem się po kolegach. Wskazywali na śpiącego Kurka, który był autorem krzyku. Trzeba przyznać, że ma chłopak sen. Ale nie potrwał on długo, bo przy jego drugim okrzyku, zresztą podobnie brzmiącym, wszyscy wybuchnęli śmiechem. Bartek gwałtownie podskoczył na siedzeniu i szybko otworzył oczy.
- Co się tak na mnie patrzycie? - Zawołał.
        Odpowiedzią na jego pytanie był ponowny wybuch śmiechu. Przerwał go Andrea, który strzelił przemową. Krótko, zwięźle i na temat. To w nim lubię. Potem Igła się dorwał do głosu. Liczyłem na nie wiadomo jak długie expose. A tu zaskok. Dwa zdania i koniec.
        Wysiedliśmy z autokaru i skierowaliśmy się do budynku. Od progu witały nas różnie spojrzenia i szepty. Jednak nie zwracaliśmy na to uwagi i w imieniu grupy podszedłem do pielęgniarki z pytaniem o Marcelinę. Bez problemu zgodziła się nas do niej zaprowadzić, jednak ostrzegła, że nie mogą wejść wszyscy naraz. Opuściła nas i w tym momencie zaczęły się przepychanki. Nikt nie chciał być tą drugą turą. Dlatego doszliśmy wspólnie do wniosku, że złamiemy przepis i wejdziemy razem. Prawie zakotłowało się pod drzwiami, bo każdy chciał być pierwszy. Doszło do tego, że ktoś niechcący nacisnął klamkę i Zati wpadł do sali. Ale jednym susem wyskoczył stamtąd, zamykając za sobą drzwi. Zapanował względny porządek i zapukałem do drzwi.

Marcelina

        Cały czas strofowałam się w myślach. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Jak teraz mam żyć? Do tej pory byłam poukładana, wszystko miałam uporządkowane, a teraz co? Nie mam pojęcia.
    Nagle drzwi do sali gwałtownie otworzyły się i ktoś wpadł do niej. Dosłownie. Ale zaraz „wypadł”. Mimowolnie zaśmiałam się. Mojej „współlokatorki” nie było w sali. Poszła gdzieś, z przybyłym do niej mężem. Właśnie układałam się wygodnie, gdy ktoś zapukał do drzwi. Po usłyszeniu „Proszę”, które padło z moich ust, poczułam jak spogląda na mnie kilkanaście par oczu. Usiadłam i ze zdziwienia moje oczy powoli osiągały wielkość pięciozłotówki.


*****************************************************
Przepraszam. 
Rozdział miał być wcześniej, to po pierwsze. Ale nie udało się, ponieważ utraciłam go. Ten powstał jako drugi. I nie jestem z niego zadowolona. Ale cóż...
Powinnam inaczej zacząć przywitanie. 
Witam, Was moi drodzy!
W zamian za to, że dziś stuknęło 1000 wyświetleń, oddaję Wam rozdział. Nie jest on dobry, ale nic na to nie poradzę.
Dziękuję, że już tyle ze mną wytrzymałyście. I liczę na więcej.
Dużo dla mnie znaczy te 1000 odsłon. Jeszcze raz dziękuję.
Kiedy będzie kolejny to zależy tylko i wyłącznie od Was. Tak, od Was, gdyż następny pojawi się po 10 komentarzu pod tym postem.
Zostawiam Was z tym wyzwaniem. Zobaczymy, czy to moje pisanie jest cokolwiek warte.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

P.S. W górę serca bo Polska wygra mecz! (I to nie jeden)