sobota, 20 grudnia 2014

Zaproszenie

Cześć :)
Parę osób tu chyba jeszcze zagląda, więc może zaciekawi Was też coś innego, co właśnie się tworzy :) Zapraszam na moje drugie opowiadanie :) Hasłem przewodnim cytat z piosenki zespołu Shout ;) A dlaczego? Dowiecie się, czytając notki TU :)
Zapraszam i życzę wesołych świąt :)

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Epilog

Marcelina

- Michaaał! Pospiesz się!
- Już, już... - Wychodząc z pokoju wiązał krawat. - Tak? - Obrócił się dookoła własnej osi.
- Jak najbardziej. - Uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.
- Mamo... - Usłyszałam jęk.
- Co się stało, kochanie? - Zapytałam, gdy do salonu weszła córka.
- Popatrz. - Pokazała lekko odprutą ozdobę od sukienki.
- Zdejmij ją i przynieś. Zaraz coś zaradzimy. - Odesłałam ją.
- Mamoooo... - Teraz jęk był jeszcze rozpaczliwszy i po chwili pokazał się właściciel jego głosu, nasz syn.
- Tak, Robert?
- Nie wiesz gdzie są moje spinki do mankietów? - Zapytał z błagalnym spojrzeniem.
- A sprawdzałeś w łazience koło pudełeczka z kolczykami?
- Nie. - Pobiegł na górę. - Są!!
Michał tylko stał oparty o ścianę i przyglądał się z uśmiechem na ustach.
- Wiesz... Tak sobie przypominam, jak te dwadzieścia kilka lat temu, to my braliśmy ślub... - Usiadł tuż obok mnie.
- To były najpiękniejsze chwile. - Wtuliłam się w niego.
- Dla mnie zaraz po tym jak staliśmy na podium ze złotym medalem. - Spojrzał na mnie z ukosa z poważną miną.
- Ej... - Szturchnęłam go, wiedząc, że żartuje.
Odpowiedział mi tylko pocałunkiem. Przerwało to jednak przyjście Julki do salonu.
- Zrobisz coś z tym? - Poprosiła zrezygnowana. - Wszystko musi być perfekcyjne. W końcu to ślub mojego jedynego brata.
- Postaram się. - Pocieszyłam ją. - Podasz mi igłę?
- A mogę sam się podać? - Dobiegł nas głos zza otwartych drzwi tarasowych.
Wszyscy odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy stojących tam Ignaczaków.
- Krzysiu, jak widzę nadal w formie? - Zapytał Michał witając się z przyjacielem.
- Ależ oczywiście. - Odpowiedział najnaturalniej w świecie. - A gdzież to ten mój chrześniak jest? Nie uciekł przypadkiem?
Jak na zawołanie Robert zbiegł na dół.
- Ooo. Cześć ciociu. - Ucałował policzek Iwony. - Cześć wujku. - Podał rękę Krzyśkowi.
Ja w międzyczasie "naprawiałam" sukienkę córki i po chwili pojawiła się gotowa.
- To co, możemy już się zbierać? - Bardziej zapytał niż stwierdził Michał.
- Tak. - Wszystkie głosy były zgodne.

Michał K.

Podjechaliśmy pod dom Nowakowskich. Jakoś tak się złożyło, że w większości zamieszkaliśmy w niewielkiej odległości od siebie.
Na podjeździe stał już poddenerwowany Piotrek i wypatrywał naszego przyjazdu z każdej możliwej strony.
- Stary, stresujesz się jakby to było twoje wesele. - Wypalił Igła.
- A pamiętasz jak ty wariowałeś na imprezie Sebastiana? - Zagiął go Piter.
W odpowiedzi Krzysiek uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Chodźcie do środka. Ostrzegam tylko, że Martyna też bardziej denerwuje od Emilki.
Weszliśmy do salonu, w którym była już oprócz Pitowej żony i córki, ich najbliższa rodzina. Przywitaliśmy się ze wszystkimi.
- Czas na błogosławieństwo... - Szepnęła do mnie i Marceliny, Nowakowska.
Po kilku słowach skierowanych do pary młodej zebraliśmy się i podjechaliśmy pod kościół.

Marcelina

Jeszcze tak niedawno planowaliśmy z Michałem własne wesele. Pamiętam cały stres z tym związany. Teraz obserwujemy syna i wspólnie zastanawiamy się, gdzie i kiedy minęły te wszystkie lata.
Siedzimy wraz z córką i obserwujemy ceremonię. Aż się łezka w oku kręci. Wzruszenie widać również na twarzach rodziców panny młodej.
Po mszy i przysiędze nadszedł czas na złożenie życzeń. Jako pierwsi podeszliśmy do syna i już oficjalnie synowej. Standardowo życzyliśmy im szczęścia, ale płynęło to ze szczerego serca.
Po wysłuchaniu życzeń wszyscy udaliśmy się do restauracji i zaraz po początkowym toaście usiedliśmy przy stołach.
Gdy impreza już trwała, skrzyknęliśmy się grupą pamiętającą jeszcze Spałę z 2013 roku. Przy stoliku znaleźliśmy się my (jako rodzice pana młodego), Martyna z Piotrkiem (rodzice pani młodej), Ignaczakowie (Krzysiek jako chrzestny naszego syna), Kurek z żoną (Bartek - chrzestny Emilki), Kosa z Kasią - kuzynką Martyny, Winiarscy - zaproszeni jako przyjaciele (na dodatek Daga to chrzestna naszej Julki).
- Nie wiem czemu, ale jakoś mam was przed oczyma jak patrzę na młodych. - Stwierdził Michał W. zwracając się do nas i Nowakowskich.
- To dawno było... - Westchnęła Martyna.
- W naszym przypadku, równo ćwierć wieku temu. - Potwierdził mój mąż.
- Tyle się przez ten czas wydarzyło... - Przyznała Kasia.
- Zator trenuje reprezentację kobiet. - Zaczął wyliczać Kurek.
- Wrona z Kłosem mają restaurację pod Warszawą. - To Kosa.
- Ziomek mieszka na stałe we Włoszech. - Igła.
- Rucek trenuje kadrę B mężczyzn, a Zibi reprezentację...
- Konar z Drzyzgą szkolą młodych...
- Możdżon został prezesem PZPS...
- A ja się cieszę, że możemy tu dziś siedzieć w takim gronie. - Podsumowałam. 

~*~   ~*~   ~*~

"To już jest koniec, nie ma już nic, Jesteśmy wolni, możemy iść" - Elektryczne Gitary 
Jednak ja Was poproszę o przeczytanie jeszcze paru zdań. Mam nadzieję, że dobrniecie do końca i nie zaśniecie przy tej części. Może nie będzie to dłuższe niż rozdział. 

Jak widzicie, jest to już ostatnia część tego opowiadania. I z tej racji chciałam wszystkim bardzo serdecznie podziękować: za każde wyświetlenie, komentarz, za ciepłe i serdeczne słowa. 
Nie wiem jak inaczej to wyrazić, więc tylko jedno: DZIĘKUJĘ!

Chciałam także odnieść się do postaci i wyjaśnić dwie może nieco zagadkowe bohaterki, jedną pojawiającą się mniej, drugą bardzo często. A są to: Kasia (w opowiadaniu dziewczyna Kosoka) i oczywiście Martyna (w opowiadaniu narzeczona Piotrka). Ad rem: (mam nadzieję, że nie będą mieć mi tego za złe) pierwowzorami tych postaci są moje przyjaciółki Kasia i Martyna. Nieco oczywiście ubarwiłam, bo w rzeczywistości są młodsze. Blond Biolchem (Martyna) i jej kwestie to było najcięższe wyzwanie jakie na siebie przyjęłam. Najdłużej zajmowało mi przedstawienie jej nawyków, bo jest jedyna i niepowtarzalna. 
Wiem Łośku, że będziesz to czytać, dlatego pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Chciałam Ci za wszystko podziękować: za poranne rozmowy przy kawie, za każdą motywację w postaci kopa w cztery litery, za najpiękniejsze lovestory jakie kiedykolwiek w życiu słyszałam, za wsparcie, za Twoją zabawę w detektywa, za wspólne wyjścia, za Twoje głupie pomysły (więcej nie wymieniam, ponieważ musiałabym tu zrobić listę jak z Ziemi na Księżyc co najmniej).

Długo myślałam, co tu jeszcze napisać. Kończę swoją przygodę z pisaniem, choć wiem, że będzie mi tego brakować. Było to dla mnie ucieczką od codzienności i problemów. Ale po rozdziałach widać, jak w ciągu tego ponad roku, od kiedy pojawił się pierwszy, zmieniłam się ja, moje życie, a co za tym idzie wypowiedzi. Początkowe rozdziały były bogatsze w humor, ostatnie już takie nudnawe i za to przepraszam. 

Na koniec już, mam do Was jeszcze jedną prośbę. Niech każdy, kto to przeczytał zostawi po sobie jakiś znak w postaci komentarza. Chciałabym zobaczyć ile w rzeczywistości osób dotrwało tu do samego końca. Z chęcią przeczytam też, takie podsumowanie od Was: co Wam się podobało, a co nie, co przypadło Wam do gustu, co Was denerwowało. 

Dziękuję Wam za uczestniczenie w mojej przygodzie. 
Pozdrawiam Was gorąco, 
Paulina

niedziela, 24 sierpnia 2014

Pięćdziesiątka dwójka

Marcelina



Od zdobycia złotego medalu przez naszych minęło już trochę czasu. Panowie wrócili do domów szczęśliwi i w niedługi czas musieli stawić się na treningach w swoich klubach.

Mecz inaugurujący sezon Jastrzębie miało rozegrać z bielską drużyną. Z racji na to, że nie jest to duża odległość, panowie mieli stawić się na przyhalowym parkingu rankiem w dniu spotkania. Michała miałam zawieźć na 8:30, ale dwie godziny wcześniej, kiedy jeszcze spaliśmy, rozdzwonił się mój telefon.

- Tak? - Odebrałam zaspana.

- Marcelina ratuj! - Odezwał się głos po drugiej stronie.

- Coś się stało? - Moje oczy automatycznie się otworzyły.

- A stało się! - Ktoś rozpaczliwie próbował wyjaśnić. - Nasz fotograf leży z prawie czterdziestostopniową gorączką. Dziś wyjazd, a my nie mamy nikogo swojego! Błagam, powiedz, że nie masz planów na weekend!

- Ale, prezesie, ja?! - Zdziwiłam się jeszcze bardziej.

- Tak! Michał kiedyś mówił, że lubisz robić zdjęcia. Błagam! - Prosił.

- Dobrze. - Zgodziłam się w końcu.

- Życie nam ratujesz! Do zobaczenia. - I rozłączył się zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Cóż miałam robić. Spakowałam w małą torbę parę podręcznych rzeczy, podłączyłam jeszcze na chwilę baterię do ładowania, drugą wrzuciłam do futerału i poszłam zrobić śniadanie. Gdy było już na stole obudziłam Miśka i przedstawiłam mu sprawę wyjazdu. Ucieszył się i stwierdził, że prezes musi mieć świetną pamięć, skoro przypomniał sobie rzecz, którą usłyszał wiosną.

Przyjechaliśmy przed czasem. Grodecki sam czekał na nas. Widać niecierpliwił się, gdyż chodził tam i z powrotem po całym parkingu. Kiedy tylko podeszliśmy do niego jeszcze raz podziękował i przekazał profesjonalny aparat klubowego fotografa.

Obserwowanie meczu spoza band i przez pryzmat obiektywu było nowym doświadczeniem. Zgodzę się, że zdarzyło mi się cyknąć parę fotek na jakimś spotkaniu, ale to było do domowego archiwum i nie koniecznie musiało być idealne. Ale dawałam z siebie wszystko, zresztą tak jak i drużyna, która pokonała gospodarzy pozwalając im zgarnąć tylko jednego seta.



Michał K.



Przed nami już drugi mecz w sezonie. Tym razem to my podejmowaliśmy zespół spod Jasnej Góry. Łatwo poszło. 3:0 i po sprawie. Dzięki temu mamy na swoim koncie kolejne punkty.

Następny mecz znów u nas. Mieliśmy ciekawych gości – drużynę z Bełchatowa. Zjawili się u nas, tzn. w Jastrzębiu wieczorem w dniu poprzedzającym mecz. Z racji na ich obecność mieliśmy przesunięty trening na godzinę 11. Mimo, że miałem dużo czasu postanowiłem i tak wstać zgodnie z planem. Przygotowałem żonie śniadanie i zaniosłem jej do łóżka. Mała przyjemność bardzo ją ucieszyła i z uśmiechem na twarzy jechała do pracy.



Michał W.



Trener kazał, byśmy byli gotowi na 8. Zaraz potem mieliśmy już iść na trening. Ćwiczenia szybko zleciały i wraz z Wronką oraz Kłosem postanowiliśmy się na małą chwilę ulotnić. W końcu trzeba było odwiedzić naszą starą-młodą znajomą. Najszybciej jak tylko się dało, wyszliśmy z szatni i przedostaliśmy się do biura, w którym urzędowała.

- Dzień dobry. - Wsunęliśmy się gęsiego do pomieszczenia.

- W czymś mogę pomóc? - Zapytała nieco starsza kobieta.

- Yyy... - Karol chciał coś powiedzieć, ale się zawiesił.

- Tak w zasadzie... W sumie... - Powiedzieliśmy równocześnie z Andrzejem.

- Pani Krysiu, pani robiła najnowsze zestawienie sponsorów? - Brunetka wbiegła do biura.

- Tak. Oddałam je prezesowi jakieś półtora tygodnia temu. - Potwierdziła druga pracownica. - Pewnie znów je przyrzucił innymi papierami. A udowodnię mu, że ma to na biurku. - I poszła sobie, a wówczas my się przypomnieliśmy.

- Ekhem. - Zwrócił uwagę na siebie Endrju.

Marceliną zerwało. Widocznie była tak zaaferowana sprawą, że nas nie zauważyła.

- Cześć. - Wyszczerzyliśmy się jeden za drugim.

- A co tu pszczoły robią? - Zapytała.

- Gdzie?! - Aż podskoczyłem i zacząłem się rozglądać dookoła siebie.

- Są tu takie 3 przerośnięte. - Zaśmiała się. - Co u was?

Porozmawialiśmy z nią kilka minut, ale w końcu rozdzwoniły się nasze telefony z informacją, że trener nas szuka. Pożegnaliśmy się i pognaliśmy przed halę.



Marcelina



Tydzień mijał za tygodniem z zastraszającą prędkością. Nim się obejrzeliśmy spadła kolejna kartka z kalendarza i ukazał się grudzień. Związana z tym była również bieganina. Jak co roku zresztą. Pierwszym punktem na drodze przez ten miesiąc były Mikołajki. I znów zastanawianie się, co kupić. Niby Misiek nie był wymagający, ale żeby znaleźć coś nietuzinkowego trzeba było się nieźle namęczyć. W końcu udało się! Trafiłam na ciekawy pomysł i zaraz po pracy pojechałam to załatwić.

W sobotni mikołajkowy poranek, zbudził mnie piękny zapach świeżo zmielonej kawy.

- Dzień dobry. - Michał pocałunkiem próbował mnie obudzić.

- Dzień dobry. - Przeciągnęłam się i spostrzegłam tacę ze śniadaniem (robił tak zawsze, gdy miał tylko czas). - Mogę być tak budzona co dzień. - Westchnęłam.

- Znudziłoby ci się w końcu. - Pstryknął mnie w nos. - Proszę. - Wręczył mi pudełko opakowane w ozdobny papier. - Mam nadzieję, że trafiłem.

Szybko odpakowałam i moim oczom ukazała się torebka, którą ostatnio oglądałam będąc z nim na zakupach.

- Wiesz jak mi się podobała. Jesteś wielki! - Od razu rzuciłam się mu na szyję. - A teraz niespodzianka ode mnie. - Wyjęłam z szuflady białą kopertę i podałam mu.

- Co to? - Zdziwił się i zręcznie rozerwał papier u góry. - O jaaaa... - Oczy powiększyły mu się do rozmiaru pięciozłotówek. - Przeszłaś samą siebie! Genialne! Ale jak przyszła ci do głowy strzelnica?

- Przypadek. - Puściłam mu oko.

Cieszyłam się, że dwugodzinna wejściówka na strzelanie spodobała mu się. W końcu udało mi się spełnić jedno z jego marzeń, bo znając życie sam by się nigdy nie wybrał.



Michał K.



Przed świętami mieliśmy dwa mecze na wyjeździe. Jeden z Częstochową, drugi za to ze Skrą. Pierwszy udało nam się wygrać, w drugim jednak musieliśmy uznać wyższość gospodarzy.

Z Bełchatowa wróciliśmy następnego dnia po meczu. Prawie od razu po powrocie do domu rzuciłem się w wir porządków i przygotowań. Nie chciałem by tylko Marcelina cały czas się przemęczała. I tak mimo pracy, doskonale radziła sobie ze wszystkim.

Wigilię spędzaliśmy u siebie, ale oczywiście zaprosiliśmy tatę Marceli. Z chęcią przyjechał dzień wcześniej i pomagał nam w gotowaniu. Moja żona cały czas chodziła uśmiechnięta. W końcu miała nas pod ręką.

Pierwszy dzień świąt już od rana spędzaliśmy u moich rodziców. Mama zaznaczyła, że mamy zameldować się na śniadaniu. Chcieli z nami pogadać w małym gronie, bo po południu zjeżdżała się reszta rodziny.

Ale od rana Marcelina była dziwnie blada. Oczywiście tłumaczyła się niewyspaniem.

- Nie ma się czym przejmować, wypiję potem kawę to przejdzie. - Uspokajała mnie.

Powiedzmy, że uwierzyłem. Ale nie przeszło.

- Wszystko w porządku? - Zapukałem do łazienki, kiedy odeszła od stołu przepraszając wszystkich.

- Tak. - Uśmiechnęła się wychodząc, choć na twarzy nadal była lekko zielona. - Pewnie przez wczorajsze przejedzenie się trochę źle czuję.

- Marcysia, a może mięty ci zrobię? Jest dobra na żołądek. - Zaproponowała moja mama.

- Jeżeli nie będzie to kłopotem. - Delikatnie uniosła kąciki ust ku górze.

- Chodź, Słońce. - Objąłem ją i odprowadziłem do salonu.

- Przepraszam. - Rzuciła tylko do domowników.

- Za co, dziecko, przepraszasz. Każdy ma prawo źle się czuć. - Moja mama pojawiła się z kubkiem w dłoni. - Michał, wiesz gdzie jest koc. Przynieś. - Poleciła mi. - Nie martw się, postawię cię na nogi. - Zwróciła się do brunetki.

Następnego dnia Marcela czuła się trochę lepiej, choć nadal ją mdliło i miała zawroty głowy.

Jednak ten uparciuch postawił na swoim i zaraz po świętach poszedł do pracy.



Marcelina



Ostatni tydzień roku zawsze był najbardziej pracowity. Tak się złożyło, że nawet w niedzielę miałyśmy przyjść na chwilę z panią Krysią, by tylko udało nam się pozamykać wszystkie sprawy na czas.

Dziś też miał się rozegrać ostatni mecz w tym roku kalendarzowym. Przyjmowaliśmy drużynę z Rzeszowa, co wiązało się także z obowiązkową kawą z przyjaciółmi.

Miałyśmy przyjść na dziesiątą. Pojawiłyśmy się z współpracownicą równocześnie. Jednak dziś marzyłam, by wyjść stąd jak najszybciej. Źle się czułam i nudności stawały się udręczeniem.

- Marcelina, a z tobą wszystko w porządku? - Pani Krysia stanęła nade mną.

- Tak. - Odpowiedziałam jej po chwili, bo komunikat docierał do mnie długo. - Napije się pani herbaty? - Zaproponowałam.

Gdy uzyskałam twierdzącą odpowiedź wstałam z krzesła. Jednak po paru krokach podłoga zaczęła mi uciekać spod nóg i straciłam kontakt z rzeczywistością.

- Marcela, no nareszcie. - Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam pochylającą się panię Krysię. - Dasz radę wstać?

- Sądzę, że tak. - Podała mi rękę i z jej pomocą usadowiłam się na krześle.

- Czy ty na coś chorujesz? - Zapytała wprost.

- Ależ skąd. Po prosty jestem przemęczona. - Poruszyłam gwałtownie głową i świat znów zawirował, ale nie odpłynęłam.

- Tak nie może być. - Założyła swój płaszcz i podeszła z moim. - Zakładaj. Przecież to się mogło zdarzyć jak byłaś sama. Daj kluczyki, jadę z tobą do szpitala. Muszą cię zbadać, bo sama się nigdy nie wybierzesz.

- Nie trzeba. Samo przejdzie. - Próbowałam ją przekonać.

- Taa, samo. Od paru dni snujesz się jak cień. - Spojrzała na mnie z troską.

W końcu zgodziłam się. Przekazała prezesowi, gdzie będziemy, ale prosiła by sprawy nie roztrząsać i nikogo nie niepokoić. Po chwili odjeżdżałyśmy sprzed hali.



Grzegorz K.



Ostatni mecz w tym roku kalendarzowym był z moją poprzednią drużyną. Trudno grało się przeciw nim. Ale taki sport.

Właśnie wchodziłem do szatni, gdy złapała mnie Marcelina.

- Cześć Grzesiu.

- Hej. Co jest? - Zapytałem, bo jakoś inaczej niż zwykle wyglądała.

- Mógłbyś poprosić Michała? Mam mu jedną rzecz do przekazania.

- Pewnie. - Uśmiechnąłem się, a ona mi podziękowała.

Po chwili znajdowałem się już w pomieszczeniu.

- Kuuubiaak! - Krzyknąłem, gdyż nie widziałem nigdzie przyjmującego.

- Tak? - Nagle się zjawił.

- Twoja żona czeka na ciebie przed drzwiami. - Poinformowałem.

Michał wyszedł, a w szatni wznowiły się rozmowy i śmiechy. Była tam już cała drużyna. Tylko ja niestety pojawiłem się ostatni. Czasem się może zdarzyć.

Parę chwil później przyjmujący wrócił do środka. Nic nie mówiąc usiadł na ławce, intensywnie myśląc.

- Kubi, w porządku? - Zapytał go Wojtaszek, ale zapytany podniósł na niego tylko nieobecny wzrok.

Nagle zerwał się, zbladł i prawie natychmiast powrócił do normalnego kolorytu. Potrząsnął głową i zaczął skakać po całej szatni jak oszalały.

- Michał! Co z tobą? - Zbyszek złapał go za ramiona.

- Michał, no powiedz coś. - Wszyscy go otoczyli dookoła.

- Kurde, Kubiak, no. - Ponaglał Wojtaszek.

- Bo... - Zaczął; oczy zaszły mu łzami, ale cały czas się szeroko uśmiechał. - Bo... - Tu poruszył bezgłośnie ustami.

- Co: bo? - Równocześnie powiedzieliśmy całą drużyną.

- Będę ojcem! - Krzyknął z radością w głosie. 

~*~

Na potrzeby opowiadania Misiek zostaje w Jastrzębiu.
Mam nadzieję, że rozdział, nie jest taki nudny.
Następny już jutro (jeżeli oczywiście wszystko będzie tak jak ma być)

sobota, 23 sierpnia 2014

Pięćdziesiątka jedynka

Marcelina

Od poniedziałku trzeba było wrócić do najnormalniejszego trybu życia. Troszkę trudno było znów przestawić się na opcję „codzienność”, ale w końcu udało się. Choć i tak jeszcze łezka wzruszenia kręciła się w oku, kiedy spoglądałam na prawą dłoń i widniejącą na niej obrączkę.
Już w sobotę miał rozegrać się mecz otwarcia mistrzostw, dlatego Michał musiał jak najszybciej udać się do Warszawy.
- Teraz to jeszcze trudniej mi wyjechać. - Westchnął ciężko, kiedy już wrzucił bagaże do samochodu i przytulał mnie.
- Wiem. - Położyłam głowę na jego ramieniu. - Ale potem będziesz mnie widział co dzień, do końca życia. Jak ty to wytrzymasz? - Zaśmiałam się.
- Właśnie sam się zastanawiam. - Pokiwał z poważną miną, a po chwili uśmiechnął się. - Będę tęsknić.
- Zobaczymy się na meczu otwarcia. - Pocieszyłam go. - Zostanę u taty na weekend.
- Na to liczę. - Pocałował mnie i odjechał.
Z każdą kolejną minutą coraz bardziej przekonywałam się, że to wszystko nie jest snem, a jawą. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że w moim życiu prywatnym pojawią się siatkarze, że Michał zostanie moim mężem (owszem, wówczas sądziłam, iż będzie nim inny człowiek o tym samym imieniu). Nie przypuszczałam, że będę tak szczęśliwa! To wszystko naprawdę zdawało się być iluzją, jedynie marzeniem. Jednak było rzeczywistością! Realnym światem, w którym żyłam. I to było najwspanialsze.

Michał K.

Mistrzostwa zbliżały się wielkimi krokami. Każdy się przed nimi denerwował. Nie ma się co dziwić – w końcu nieczęsto zdarza się, że jesteśmy gospodarzami jakiegoś ważnego turnieju. To potęguje stres i presję.
W końcu po długich przygotowaniach, treningach, rozgryzaniu taktyki przeciwników doczekaliśmy się. Przed 20 wyszliśmy na płytę boiska Stadionu Narodowego. Krótka rozgrzewka, parę ćwiczeń z piłką. I długo wyczekiwany moment: odśpiewanie „Mazurka...” i hymnu drużyny przeciwnej. Zaczęło się! Pierwsza piłka w górze. Serbowie pokazują na co ich stać, ale my się nie dajemy. Pierwszy set to walka punkt za punkt, jednak w efekcie zwyciężamy go. W drugiej partii małe załamanie tak, że stan setów wynosi 1:1. Za wszelką cenę próbujemy się przełamać i przynosi to oczekiwane efekty. Trzecia partia dla nas! Pół godziny później był już koniec meczu. Drużyna z Serbii wyrwała nam tylko jednego seta. Nie jest źle.
Prawie od razu dopadli nas reporterzy. Każdy z nich chciał zdobyć jak najlepszy materiał. Pytał, stwierdzał, prowokował. Marzył o satysfakcjonującej odpowiedzi. Staraliśmy się, jednak większość z nas i tak myślami była gdzie indziej. Ja tak samo. Powiedziałem parę zdań, ale w tłumie wypatrywałem Marceli. Gdzieś tam wydawało mi się, że ją widziałem. Obiecała przecież, że będzie. A zawsze dotrzymywała słowa.

Marcelina

3:1 może jak najbardziej satysfakcjonować. Panowie byli zadowoleni, a kibice cieszyli się ich zdobyczą.
- Tato, chodź tam na dół, co? - Spojrzałam na niego, zapewne przypominając małe dziecko, gdyż mimowolnie się roześmiał.
- Pamiętam, jak dawno dawno temu, takim samym tonem o coś prosiłaś. - Przytulił mnie ramieniem. - Chodź, pewnie Michał się za tobą stęsknił.
Wmieszaliśmy się w tłum i po chwili byliśmy wśród innych kibiców w okolicy płyty boiska.
- Psst... - Usłyszałam gdzieś zza siebie.
Rozejrzałam się dookoła, ale nie miałam pojęcia skąd pochodził głos.
- Psst... Psst... - Ponowiło się.
- Słyszysz? - Zapytałam tatę.
- Ale co? - Zdziwił się.
Już sama nie wiem, czy to mnie coś się mieszało, czy może rzeczywiście ktoś próbował zwrócić moją uwagę.
- Musiało mi się zdawać. - Uśmiechnęłam się i przeszliśmy tak, że teraz znajdowaliśmy się na samym krańcu tłumu.
- Pssssst! - Głos stał się wyraźniejszy, zdecydowanie głośniejszy i stanowczo znajomy.
Zignorowałam to, gdyż doszłam do wniosku, że to tylko wytwór mojej wyobraźni.
- No kurde, co to za totalne lekceważenie! - Poczułam jak ktoś stuka mnie po ramieniu. - Ja tu się próbuję jakoś z tobą porozumieć, a ty się nawet nie raczysz odwrócić. - Przede mną wyrosła wysoka postać. - Tydzień mnie nie widziałaś i już udajesz, że mnie nie znasz? Czuję się dotknięty do żywego. - Mężczyzna starał się zachować powagę, ale ciężko mu to szło, więc się zaśmiałam. - Marcelino Kornacka... - Urwał jakby sobie coś nagle przypomniał. - Tfu! Przecież ty już Kubiak jesteś! Więc...
- Krzysiu, zdania od „więc” się nie zaczyna. - Zagięłam go. - I nie strasz mnie na drugi raz. - Przytuliłam go po przyjacielsku. - Dobrze cię widzieć.
- No nie, Igła. Jak cię Michał dorwie, to nic z ciebie nie zostanie. - Tuż obok pojawił się Piotrek. - Cześć. - Przywitał się ze mną, a mojemu tacie podał rękę. - O wilku mowa. Misiek idzie.
- Nareszcie! - Objął mnie w pasie i okręcił się dookoła, a wówczas rozbłysło mnóstwo fleszy w aparatach.
- No to jutro całe internety będą w Kubiakach. - Pokręcił głową Krzysiek. - A co się będę, ja też dodam! - I szybko zrobił nam zdjęcie, zanim jakkolwiek zdążyliśmy zareagować.
- Igła, no. Hamuj się. - Z politowaniem spojrzał na libero Piotrek.

Michał K.

W fazie grupowej reszta meczów rozegrana była na naszą korzyść. I tak do drugiej fazy awansowaliśmy z pierwszego miejsca w grupie. Dawało nam to oprócz satysfakcji, wiele nadziei na pomyślne nadchodzące rozgrywki. Teraz szło nam również dobrze, choć dopiero z drugiej lokaty awansowaliśmy do następnej rundy.
Kolejne dni mijały nam na nerwówce i walce o każdy możliwy punkt. Ta impreza wiele dla nas znaczyła i dlatego pracowaliśmy na najwyższych obrotach. Ale udało się! Awansowaliśmy do fazy finałowej. W Katowicach nadszedł czas na półfinały. Od tego meczu bardzo wiele zależało.
Bezpośrednio przed tym trener wziął nas na rozmowę. Chciał jak najlepiej nas zmotywować.
- Panowie, ja i tak jestem z was dumny. Doszliśmy bardzo daleko i liczę, że wespniemy się na sam szczyt. Pamiętajcie, że wszyscy są z nami. Jak nie ciałem na trybunach, to wspierają nas duchem. Wierzą, że nam się uda. I tak też będzie. Dajcie z siebie wszystko, by jutro powalczyć o złoto, o którym każdy marzy. Jeżeli tylko będziecie wy będziecie spokojni, to nie oddacie punktów. Panowie! Pokażcie na co was stać!
Istotnie, na boisko wchodziliśmy z myślą, żeby tylko się niepotrzebnie nie denerwować. Skupiliśmy się na grze i podziałało. Przeciwnicy próbowali wyprowadzić nas z równowagi, ale nie zwracaliśmy uwagi na ich zaczepki i przyniosło to oczekiwane efekty, w postaci zwyciężonego przez nas spotkania.
- Jutro po złoto! - Krzyknął Winiar już w szatni.

Marcelina

Chłopcy pokazali się od najlepszej strony. Już wiele osiągnęli i tylko jeden mecz dzielił ich od medalu. Bardzo cieszyłam się, że udało mi się zdobyć wejściówkę na mecz finałowy. I tak w biało-czerwonej koszulce i z sercem pełnym nadziei zasiadłam na krzesełku przed godziną dwudziestą.
Moje miejsce znajdowało się z samego przodu, blisko boiska. Misiek nie wiedział, że mam być na meczu. Znaczy się wspomniałam tylko, że będę kibicować. Jakże bym mogła odpuścić takie widowisko!
O dwudziestej panowie włączyli do rozgrzewki piłki. Ale jak to oni, zainteresowali się czymś innym i Winiar z Krzyśkiem usilnie próbowali przekonać do czegoś Miśka. Obserwowałam ich uważnie. To starszy przyjmujący zaczął coś wymachiwać rękami, to znów Igła go uspokajał. A Kubiak zdawał się im nie wierzyć. W końcu Ignaczak pokręcił głową i odwrócił Michała tak, że spoglądał wprost na mnie.
Miśkowi na twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech. Nie zważając na docinki kolegów, opuścił boisko i zbliżył się ku barierkom.
- Niespodzianka. - Szepnęłam kiedy znalazł się przede mną.
- Cieszę się, że tu jesteś. - Przytulił mnie mimo przeszkody. - Ze świadomością, że jesteś blisko, będzie mi się lepiej grało. - Szybko pocałował mnie i uciekł na boisko.
Chwilę później śpiewaliśmy już hymn. Spotkanie rozpoczęło się. Pierwsza piłka w górze. Atak przeciwników i ich zagrywka. Mają szczęście – piłka trafia w sam narożnik boiska. Udany atak i prowadzą 3 punktami aż do pierwszej przerwy technicznej. Potem znów udaje im się i na drugiej przerwie mają 5 punktów przewagi nad Polską drużyną. Nie jest dobrze. Tego seta nie udało nam się uratować.
Druga partia. Przeciwnicy są rozluźnieni i weseli. Nasi to wykorzystują i po chwili prowadzą 3 punktami. Na zagrywce Winiar. As! Już 4 punkty przewagi. I... Kolejny as! Po drugiej stronie boiska zaczynają się denerwować. Co powoduje u nich jeszcze więcej pomyłek i wygrywamy tego seta. Jest 1:1.
Dziesięć minut przerwy i następna część. Drużyna przeciwna chce za wszelką cenę być idealna, ale osiągają przeciwny skutek – zamiast zdobywać punktów, mylą się coraz częściej. Dla nas to oczywiście jest korzystne, ale nasi chłopcy nie pozwalają sobie na rozluźnienie. Do samego końca seta walczą w skupieniu. Jest 2:1 dla naszej biało-czerwonej drużyny.
W końcu nadchodzi czas na czwartą partię. Od początku to nasi narzucają grę. Nie pozwalają przeciwnikowi odbić się na jakąkolwiek przewagę, nawet jednego punktu. Ba! Nawet nie dopuszczają do zrównania się. I w końcu cała sala cichnie. Nikt nie śmie się nawet odezwać. Jest piłka setowa dla naszej drużyny. Serwuje Wlazły. As! Nie! Jednak aut?! Nie możliwe, przecież piłka spadła w połowie na boisko. Sędzia jest innego zdania. Mała kłótnia, ale na szczęście mamy jeszcze jedną nie wykorzystaną wideoweryfikację. Przedłuża się. Żaden z kibiców nie ośmiela się nawet głośno oddychać. Drugi sędzia już wie. Teraz ma przekazać informację reszcie. I co? Piłka w boisku! Mamy mistrzostwo!

~*~
Mało dialogów, prawie same opisy, które bardziej wyglądają jak relacja. Ale trudno, nic już nie zmienię. 
Jak mijają Wam ostatnie dni wakacji? Co potem? Dalej nauka w szkole średniej, czy może dopiero pierwszy rok tam? 

piątek, 22 sierpnia 2014

Pięćdziesiątka

Michał K.



Po zwycięskim dla nas Memoriale jechaliśmy do Spały po swoje samochody, a potem do domu. Podróż do ośrodka mijała nam w lekko, można powiedzieć, imprezowych nastrojach. W końcu wygrana to po pierwsze, a po drugie koledzy stwierdzili, że muszą opić moje kawalerskie. Tym też sposobem, było bardzo wesoło w autobusie, choć niektórzy prosili o spokój i ciszę, z powodu bólu głowy.

W końcu dotarłem do domu. Z ulgą zaparkowałem na podjeździe, zabrałem bagaże i wszedłem do budynku. Z racji na to, że Marcela jeszcze nie wróciła z pracy, zrobiłem obiad i czekałem na jej przyjazd.

Pojawiła się dość szybko z szerokim uśmiechem na twarzy. Przywitaliśmy się po rozłące i wróciliśmy do normalnego trybu życia.



Marcelina



Obudziłam się, gdy na dole rozległ się jakiś dźwięk. Szybko rzuciłam się do drzwi zbiegłam po schodach.

- Nic się nie stało! - Krzyknął męski głos, najwyraźniej słysząc moje kroki.

- Ciebie tylko do kuchni posłać, to od razu cały dom zdemolujesz. - Westchnęła kobieta. - Przepraszam cię, Marcela, za tego słonia w składzie porcelany, ale Piotrek nawet szklanki nie potrafi wyjąć z szafki.

- Posprząta się. - Zaśmiałam się. - Jak się spało? - Zapytałam gości, którym już wczoraj zaznaczyłam, że mają czuć się jak u siebie.

- Bardzo dobrze. - Odpowiedziała Martyna. - Tam jeszcze masz kawałek szkła. - Wskazała czubkiem buta miejsce koło szafki. - Jak nastrój przed wielkim dniem? - Ponownie zwróciła się do mnie.

- Jeszcze do mnie nie dotarło, że to już dziś. - Westchnęłam.

- To niech dotrze, bo na 11 mamy umówioną kosmetyczkę, a potem fryzjera. A to już za... - Spojrzała na telefon. - Za 40 minut.

- CO?! - Automatycznie mój wzrok skierował się na zegar – faktycznie było dwadzieścia minut po godzinie dziesiątej. - Nie zdążymy! - Krzyknęłam spanikowana i pobiegłam na górę się ogarnąć.

Wzięłam prysznic, ubrałam się i znów pojawiłam się na dole. W domu byłam jedynie z Nowakowskimi, gdyż Michał spędzał ostatnią noc w rodzinnym gronie. Martyna siedziała w salonie i popijając kawę przyglądała się mojej szamotaninie po całym domu. To biegłam do kuchni, za chwilę na górę, by znów zjawić się w hallu.

- Matko kochana, gdzie są moje kluczyki? - Wysypałam na podłogę całą zawartość torebki. Czas naglił – było dziesięć minut przed jedenastą.

- Na szafce są. - Martyna stanęła obok mnie. - Wrzuć to z powrotem. Ja prowadzę. - Krzyknęła już sprzed domu.



Michał K.



Z racji na jakieś tam przesądy i zabobony, w które i tak nie wierzyłem, noc spędziłem u rodziców. W sumie i tak dobrze mi to zrobiło, bo starali się za wszelką cenę, bym tylko się jakoś zrelaksował. Dlatego też spałem w miarę spokojnie i wstałem późno.

Po dziesiątej zwlokłem się z łóżka i po zjedzeniu śniadania przygotowanego przez mamę, zająłem łazienkę. Wziąłem prysznic, ułożyłem włosy na żelu. Zarzuciłem koszulkę, dżinsy i poszedłem do salonu.

- Michaś, jak ty możesz być tak spokojny? - Zapytała jedna ze cioć, z którą właśnie się witałem.

- Jeszcze się dość w życiu nastresuję, więc po co mam sobie psuć taki dzień? - Wyjaśniłem z uśmiechem.

Tak w zasadzie to były tylko pozory. Denerwowałem się i to strasznie, ale nie dawałem po sobie tego poznać.

W domu zaczęła pojawiać się już część rodziny, która przyjechała wcześniej, bo z daleka. Oczywiście przywitania i zdania dawno niewidzianych stryjenek typu: „No kto by się spodziewał, że Michaś już do ślubu idzie”, czy „A nie dawno to w pieluchach ganiał” zajęły sporo czasu i nim się obejrzałem nadszedł czas na przygotowania.

Mój brat, a zarazem świadek, zaczął mnie wspierać duchowo kiedy już widoczne były pierwsze oznaki zdenerwowania.

- Ale powiedz mi, czego ty się boisz? - Oparł się o futrynę, obserwując jak wiążę krawat.

- No niczego się nie boję. - Próbowałem go zapewnić.

- Ta jasne, jak ty się nie denerwujesz, to ja jestem arabski terrorysta. - Podszedł i wziął mi z ręki dodatek. - Daj mi to, bo jak widzę, jak się męczysz, to aż mi się ręce same rwą do tego.

- Oj tam, oj tam. - Przewróciłem oczyma.

- No kolego. - Klepnął mnie po ramieniu. - Pokaż się. - Zrobił parę kroków w tył. - Dobrze. - Pokiwał głową z uznaniem. - Zbieraj się.

- Wszystko masz? - Zapytałem z niepokojem, gdy już mieliśmy wsiadać do samochodu, by pojechać po pannę młodą.

- Tak. - Potwierdził, gdy sprawdził.



Marcelina



Całe szczęście, że miałam obok siebie Martynę. Panowała nad całością, gdy ja panikowałam.

Zaparkowałyśmy przed salonem kosmetycznym i po parunastu sekundach byłyśmy już w środku. Od razu zajęli się nami pracownicy. Półtorej godziny później byłyśmy już w domu.

Przywitałam się z tatą oraz siostrą i szwagrem, którzy w międzyczasie przyjechali i poszłam się ubierać. Z pomocą przyszła oczywiście Martyna i Michalina. Szybko uporałam się z sukienką, do tego buty i byłam gotowa. Wróć! Stop! Jakie gotowa. Dodatki.

Na szczęście moje dwie dodatkowe głowy myślały za mnie.

- Coś białego masz. - Zaczęła wyliczać Michasia.

- Coś niebieskiego. - Westchnęła Martyna. - Proszę. - Podała mi opakowanie z podwiązką.

- Coś pożyczonego. - Teraz moja siostra. - Pomyślałam o tym i pożyczam ci kolczyki. Od razu załatwiam sprawę czegoś nowego. To od taty. Pasujący łańcuszek. I od razu coś starego. - Teraz delikatnie wyjęła małe pudełeczko. - To zaręczynowy pierścionek prababci. Musisz go dzisiaj go mieć.

- Jesteście wielkie. Nie wiem, co bym bez was zrobiła. - Ucałowałam każdą w policzek.

- A teraz zbieraj się. Czas się pokazać na dole.

Zeszłyśmy po schodach do salonu. Tam zaczęło zbierać się coraz więcej osób. Był też już fotograf, który miał zarejestrować całą uroczystość. Wszyscy witali się między sobą, wymieniali jakieś spostrzeżenia, chichotali. A ja się denerwowałam!

W końcu przyjechał Michał z „obstawą”. Gdy go zobaczyłam od razu część stresu gdzieś zniknęła.



Michał K.



Wszedłem do domu z duszą na ramieniu. Jednak odetchnąłem głęboko, zamknąłem oczy, policzyłem do dziesięciu i z uśmiechem na twarzy wkroczyłem do salonu. Poczułem się pewniej, widząc Marcelinę. Wyglądała zjawiskowo. Najpierw przywitałem się z większością, a dopiero potem podszedłem do brunetki. Delikatnie musnąłem jej policzek i wręczyłem bukiet, z którego jeden kwiat był przeznaczony do mojej butonierki.

Potem szybko zebrali się nasi rodzice i złożyli błogosławieństwo, po którym pojechaliśmy do kościoła.

Po opuszczeniu samochodu, spiknęliśmy się z naszymi świadkami, to jest Martyną i Błażejem, moim bratem. Mieliśmy przed ceremonią iść do zakrystii. Ostatnie szlify i mogliśmy zaczynać.

- Gotowa? - Zapytałem Marcelę, gdy jeszcze staliśmy przed budowlą.

- Oczywiście... - Zwiesiła głos. - Że nie. - Puściła mi oko.

Po pierwszych taktach pieśni ruszyliśmy główną nawą. Stanęliśmy przed ołtarzem i msza rozpoczęła się. Po homilii podeszliśmy do ołtarza i odpowiedzieliśmy na zadane przez kapłana pytania. A potem złożyliśmy przysięgę. Widziałem jak pojedyncza łza spłynęła po policzku brunetki. Założyliśmy sobie obrączki i po kilkunastu jeszcze minutach przy dźwiękach marsza weselnego opuściliśmy kościół.



Marcelina



Czułam się ogromnie szczęśliwa, idąc z Michałem główną nawą już do wyjścia. Kiedy tylko minęliśmy próg, goście obsypali nas ryżem, płatkami białych róż i drobnymi monetami.

- Zbieraj, Młoda, zbieraj. - Krzyknął Krzysiek.

- Kolego! - Pogroził mu palcem Misiek.

- Musi przecież mieć nad tobą władzę. - Puścił oko Igła.

- Popatrzcie, tam będzie idealne miejsce do życzeń. - Martyna wskazała nam teren obok budowli.

Przeszliśmy tam i od razu odebraliśmy pierwsze gratulacje od rodziców. Potem rodzeństwo, rodzina, przyjaciele.

Prawie pół godziny później wsiadaliśmy do samochodu, by dojechać do restauracji.

- I jak się czujesz, pani Kubiak? - Michał złapał mnie za rękę.

- Jeszcze to do mnie nie dotarło. - Zaśmiałam się. - To wszystko dzieje się tak szybko... Ale nigdy w życiu, nie zmieniłabym biegu tej historii... - Odpowiedział mi jedynie pocałunkiem.

Zaparkowaliśmy przed restauracją. Szybciej niż my, do głównego wejścia dotarli rodzice i powitali nas chlebem i solą. W momencie jak oddawali tacę kelnerom, Michał porwał mnie na ręce i wniósł do sali. Potem nastąpił toast. Wypiliśmy kieliszek szampana.

- Na trzy rzucamy. - Szepnął Misiek. - Raz, dwa, trzy...

Szkło rozprysnęło na wszystkie strony, ale i tak my to sprzątaliśmy. Znaczy Kubi. Zgodnie z tradycją.

Po obiedzie nadszedł czas na pierwszy taniec. Stanęliśmy na środku parkietu, a goście otoczyli nas w dużym kole. Ustawiliśmy się i rozbrzmiały pierwsze takty piosenki.

- „Kto wstawi się za nami u Pana, co drogami krętymi każe iść?” - Nuciłam razem z zespołem.

- „A ty choć powiedz słowo, że zawsze byłem z tobą, bo chciałem tak i już” - Michał również włączył się w melodię.

Coraz bardziej zaczęliśmy wirować po parkiecie. Czułam się jakby mi skrzydła wyrosły.

- „Ty – nieco szalona, cóż żona to żona” - Kubiak zaśmiał się wprost do mojego ucha.

Po skończonym tańcu wszyscy zaczęli nam bić brawo i Krzysztof z Winiarem (no bo jakże by inaczej) krzyknęli: „Gorzko!”. Pocałowaliśmy się więc i przeszliśmy do dalszej części imprezy.



Michał K.



Na twarzach gości widać było zadowolenie. Kto tylko mógł „wywijał” na parkiecie, śpiewał, śmiał się. Co i nas cieszyło. Marcela również promieniała, a ja czułem ulgę i nieopisane szczęście.

Kiedy brunetka nie widziała, dogadałem się z zespołem, by specjalnie dla niej zagrali jedną piosenkę. Tuż po dwudziestej drugiej, kiedy wszystko było już rozkręcone, usłyszałem specjalną dedykację i poprosiłem ją na środek.

- „Kocham Cię tak jak wolność kocha ptak, jak żagiel wiatr, kocham cię tak, ooo moja słodka, pani mego snu, piękna jak kwiat wonnego bzu” - Rozległ się głos wokalisty, a Marcelinie po policzkach stoczyły się dwie łzy.

- Kocham cię. - Szepnąłem i tańczyliśmy dalej.



Marcelina



Gdy wybiła północ nadszedł czas na oczepiny. Najpierw w kółku znalazły się panny, potem panowie. I nie wiem, czy zaskoczeniem będzie, jeżeli zdradzę, kto złapał welon, a kto krawat. Otóż byli to Nowakowscy. Znaczy się to taki skrót myślowy. Martyna i Piotrek. Ich reakcją na ten fakt, był gwałtowny wybuch śmiechu, po opanowaniu którego razem zatańczyli.

Zabawa trwała do białego rana. I mam nadzieję, że każdy bawił się dobrze. 

~*~
Także tego...