sobota, 28 grudnia 2013

Dwudziestka jedynka



Marcelina

            Dj Winiar trafił w mój gust muzyczny i tym sposobem na parkiecie z Michałem spędziłam długi czas. Jednak w końcu zdecydowaliśmy o chwili odpoczynku. Skierowaliśmy więc kroki do stolików, rozmawiając „o niczym”. Już miałam zamiar usiąść na samym skraju, gdy spotkałam się z zachęcającym do przysiadnięcia się, uśmiechem drobnej blondynki. Zajęłam miejsce obok niej, a Michał jak na gentelmana przystało zapytał, co ma nam przynieść i po wysłuchaniu odszedł na kilka chwil.
Młoda kobieta nie tracąc czasu wyciągnęła rękę i przedstawiła się:
- Cześć, Kasia jestem.
- Marcelina. Miło cię poznać.
- Mi również. – Uśmiechnęła się ciepło. – Tym bardziej, że wiele o tobie słyszałam.
- Serio? – Zdziwiłam się. Ciekawe który o mnie opowiadał… Szybko większość odpadła z listy podejrzanych, gdyż miałam okazję poznać ich dziewczyny/ narzeczone/ żony, niewłaściwe skreślić.
- Mhm. Grzesiek przedstawiał cię w samych superlatywach. – No to grono podejrzanych się zawęziło: został Kosok i Łomacz.
- To miłe, ale założę się, że wiele przy tym zełgał. – Zaśmiałam się.
- Czy ja wiem? To się okaże z czasem. – Uśmiech nie znikał jej z twarzy, co sprawiło, że szybko ją polubiłam.
W tym czasie usłyszałam zbliżającego się Kubiaka dyskutującego z Kosą. 
- O. Poznałyście się już? – Grzegorz usiadł obok kobiety i złapał ją delikatnie za dłoń.
- Tak. – Powiedziałyśmy równocześnie.
- Ale ja jeszcze nie miałem okazji poznać twojej dziewczyny. – Przypomniał o sobie Dzik.
- No jakże to tak? – Grzesiek udał oburzonego.
- Tak jakoś wyszło. – Katarzyna zrobiła niewinną minę, po czym wymienili z Michałem uścisk dłoni.
- Czym się zajmujesz? – Chciałam zacząć przeprowadzać z Kosokową dziewczyną mini wywiad, jednak zostało mi to brutalnie przerwane przez niejakiego Krzysztofa I., który przybiegł, złapał mnie za rękę i ciągnąc za sobą powiedział:
- No Młoda, wujkowi Krzysiowi się nie odmawia, dlatego nawet nie pytałem czy ze mną zatańczysz.
Andrzej W.

                        Postanowiłem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, dlatego opuściłem salę i wyszedłem z budynku. Lubię imprezy itp., ale dziś jakoś nie miałem na to nastroju. Usiadłem więc na ławce (zaraz obok drzwi tak, że deszcz mi nie przeszkadzał ) z telefonem w ręce. Szybko rzuciłem okiem na Internetowe powiadomienia i schowałem urządzenie w kieszeni. Nadal nie chciało mi się wracać do środka, dlatego obserwowałem nadjeżdżający samochód. Gdzieś już go miałem widzieć… Tylko gdzie… A mniejsza z tym… Auto zaparkowało i wysiadł z niego wysoki mężczyzna. Zabrał z bagażnika torbę i pobiegł do drzwi między kroplami deszczu.
- Cześć Andrzej. – Wesoło przywitał mnie.
- O jacie. No kogóż to moje piękne oczy widzą!
- No mnie we własnej osobie. – Zaśmiał się. – Idę się zakwaterować, streścisz mi po krótce co się dzieje ciekawego?

Michał K.

                        Chyba takie spotkanie z kobietami moich kolegów wyszło im na dobre. Wszyscy emanowali radością, uśmiechali się. Widać, że byli szczęśliwi. A ja… Ja cieszyłem się, gdy tylko Marcelina była blisko… I dotarło do mnie, że chyba się zakochałem… Ale… Czy to nie za szybko? Jednak mówią o miłości od pierwszego wejrzenia… Sam już nie wiem… Taaak… Ale sobie moment na rozmyślania wybrałem…
            Właśnie zmienił się Dj i na miejscu Winiara, który pobiegł w stronę Dagmary, znalazł się Karol. Przyznam, że całkiem nieźle przyjęła się zmiana repertuaru, którą zaproponował.
Szybko na naszym „parkiecie” pojawiły się kolejne pary, a kilka udało się na odpoczynek.
- Matko kochana… Ale się zmęczyłem… Kobito, skąd ty masz tyle energii? – Krzysiek zaczął narzekać na Marcelę jak tylko usiadł.
- Krzysiu, nie chcę ci nic mówić, ale ona jest po prostu młodsza. – W tym momencie przysiadła się również jego żona.
- Iwonko, czy ty sugerujesz, że jestem stary? – Igła udawał oburzonego.
- Ja? Ależ skąd. – Jego żona widać dobrze się bawiła spierając się z nim.
- No właśnie. Ja nie jestem stary…
- Tylko dawny. – Przerwała mu Marcelina.
- No nie! I ty Brutusie przeciwko mnie? – Libero zaplótł ręce na piersi.
- To się nazywa… Ta… No… Solidarność jajników. – Wtrącił przysłuchujący się temu Zator.

Andrzej W.

                        Poszedłem razem z przyjezdnym do środka. Przywitał się z recepcjonistką, zgarnął klucz do pokoju i ruszył na piętro.
- No, Andrzejku, zrelacjonujesz mi ten pierwszy tydzień? – Zapytał, kiedy szliśmy po schodach.
- No pewnie. – Wiem, że to niekulturalne, ale włożyłem ręce do kieszeni. – Od czego zacząć?
- Od początku. – Przybyły właśnie gracz otworzył drzwi do pokoju i wpuścił mnie do środka.
- A ja zacznę od końca i od tego, że właśnie jest impreza na hali. – Oparłem się o futrynę.
- Impreza? – Zdziwił się. – A co na to trener? Siadaj i opowiadaj od początku.
Tak więc usiadłem wygodnie i rozpocząłem historię, obserwując jak gracz rozpakowuje swoje rzeczy.

Piotr N.

- „I wanna thank you much! Thank you very much, Thank you very much…” – Wszyscy przyłączyli się do śpiewania z Margaret. Zresztą nawet fajnie to wyszło.
- Kochanie… - Zagadnąłem do Martyny. – Wiesz, tak sobie myślę… Może warto byłoby wykorzystać to, że zabrałaś ze sobą gitarę? Zawsze na żywo to inaczej…
- Ha, ha, ha nie. – Zgasiła mój pomysł.
- Ale dlaczego? No proszę… - Próbowałem zrobić oczy kota ze Shreka.
- Piotrek, jest muzyka, nie będziemy kombinować. – Była nieugięta.
- No weź… - Zacząłem ją łaskotać.
- Przestań. – Wyrywała się.
- Dalej jesteś na: nie?
- No dobra, ale przestań. – Natychmiast spełniłem jej prośbę. – Ale biegniesz po gitarę.
Pocałowałem ją w policzek i skierowałem się do wyjścia z hali. Otworzyłem drzwi, przekroczyłem próg i z impetem wpadłem na kogoś.

Andrzej W.

- Auu! – Krzyknął gracz, z którym szedłem na salę.
- Baaartek! – Zapiszczał Piotrek.
- Piteeer! – Tym razem to Kurek wydał z siebie niezwykle wysoki dźwięk, po czym przyjaciele wpadli sobie w objęcia… Nie, to typowe dla komedii romantycznych… Oni po prostu przywitali się po długim nie widzeniu się.
- Gdzie pędziłeś zanim się zatrzymałeś? – Ponownie głos zabrał Bartek.
- Biegnę po gitarę. – Odpowiedział.
- Kto będzie grać? – Zapytałem.
- Karol powiedział, że z chęcią ty nam zagrasz. – Nowakowski się uśmiechnął.
- Niech no ja Kłosa dorwę.

Bartosz K.

- Niech no ja Kłosa dorwę. – Wronka wycedził przez zamknięte zęby odwracając twarz, a Pit puścił mi oko. Czyli to ściema, ale nie będę Andrzejka wyprowadzać z błędu.
- To leć, a my idziemy na salę. – Zakończyłem i weszliśmy do pomieszczenia.
Szybko obok nas znalazła się większość z drużyny.
- Cześć chłopaki. – Witałem się z każdym z osobna, ale jakoś zacząć trzeba było.
Szybko również przywitałem się z kobietami kolegów i miałem okazję poznać naszą… Znaczy trenera asystentkę.
Piotrek wrócił po kilku minutach niosąc w ręce instrument. Parę osób zdziwiło się, ale szybko wyjaśnił, na co zgodziła się jego narzeczona. I już po chwili słychać było „One grain of sand”, które oryginalnie wykonuje Ron Pope.
Jednak ni stąd, ni z owąd nagle zgasło światło i rozległ się przeraźliwy dźwięk syreny alarmowej.

Marcelina

                        Delikatna muzyka została przerwana i wszyscy w ciągu dosłownie dwóch minut opuścili salę wybiegając na zewnątrz kierowani przez recepcjonistkę. Przed budynkiem stały samochody strażackie na kogutach, a sami strażacy uwijali się tam z wężami.
- Przepraszam, czy można wiedzieć co się stało? – Zapytał jednego ze stojących strażaków kapitan drużyny.
- Informacji udzielimy dopiero po skończeniu akcji. – Odparł i pobiegł do wołającego go kolegi.
- Coś mi tu śmierdzi. – Stwierdził Paweł Z. – Ale nie, że w sensie nieprzyjemnego zapachu.
- Co ci nie pasuje? – Zapytał z troską Marcin.
- Przypatrzcie się pracownikom obiektu. – Szepnął do Możdżona, a ja jako, że stałam obok nich również spojrzałam w tamtą stronę. -  A dla porównania przyjrzyjcie się np. Iwonce Ignaczak.
Odwróciliśmy się więc w jej stronę. Na zewnątrz budynek był mocno oświetlony, więc bez problemu porównaliśmy wyraz twarzy wskazanych osób.
- Widzicie różnicę? – Zapytał nasz detektyw Zatorski. – Iwona jest mocno przestraszona, a tamci pełen luz. – Westchnął. – Czyli to tylko ćwiczenia straży. – Podsumował dumny z siebie.
- Faktycznie. – Przyznaliśmy mu rację.
            Po kilku minutach strażacy zaczęli się zwijać, a wszyscy weszli do budynku, jednak zostali w hallu. Na czoło grupy wysunął się Marcin, który już miał o coś zapytać, gdy pierwsza odezwała się recepcjonistka:
- Proszę państwa, to były tylko ćwiczenia. Nie ma się czego obawiać. Można spokojnie wrócić do przerwanych czynności. – Po czym zniknęła za drzwiami swojego kantorka.
Większość ruszyła więc w stronę sali, jednak ja nie ruszałam się z miejsca.
- Misiek, nie wiem jak tobie, ale mnie już przeszła ochota na imprezę. – Zwróciłam się do stojącego obok mnie Kubiaka.
- To chodź na spacer. – Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. – Rozpogodziło się.
- W sumie, czemu nie…

Michał K.

                        Z przyjemnością zaproponowałem Marceli wyjście. Lubiłem z nią przebywać. Szybko opuściliśmy obiekt i wyszliśmy poza ogrodzenie.
- Wybierasz opcję z dreszczykiem, czyli kierujemy się leśną ścieżką, czy całkiem bezpiecznie chodnikiem? – Zapytałem.
- Całkiem bezpiecznie. – Uśmiechnęła się.
- Marcelina… Michał… - Powiedzieliśmy równocześnie.
- Mów, kobiety mają pierwszeństwo. – Zaśmiałem się.
- Bo chciałam podziękować, za to, że mogę na ciebie liczyć. – Powiedziała i odwróciła głowę w moją stronę. 

~*~

Witam po baaaardzo długiej nieobecności. 
I już na wstępie chcę Was wszystkich przeprosić. Wiem, zawaliłam na całej linii. Rozdział jest straszliwie nudny, ale ciężko było mi cokolwiek napisać po prawie dwóch miesiącach bez tego opowiadania. Jednak brak czasu, konkursy + inne czynniki mnie do tego doprowadziły. Mam nadzieję, że od tej pory będzie już lepiej i zmuszę się każdego dnia, żeby napisać choć kilka linijek. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Jeszcze raz przepraszam, że taki nudny, smutny i melancholijny, ale nie dam rady pisać nic wesołego jeżeli mój humor jest w podobnym stanie.

Na koniec jeszcze odrobinę prywaty. Chcę podziękować Martynie, Martynie, Marzenie i Kasi, że zawsze potrafią podnieść mnie na duchu, przywołać do porządku, dać porządnego "kopa" i w ogóle za to, że są.

Pozdrawiam ciepło i do następnego.

niedziela, 3 listopada 2013

Dwudziestka

Marcelina
   
        Kolejnego poranka obudziłam się wcześnie przez bębniące o szybę krople deszczu. Niechętnie podniosłam się z łóżka, zrobiłam poranną toaletę i ociągając się poczłapałam na śniadanie. Po drodze jak zwykle natknęłam się na kilku dwumetrowców. Tym razem na Dzika i Ziomka.
- Jak się spało? - Zagadał do mnie Łukasz.
- Powiem, że nawet dobrze.
- Czyli jesteś wypoczęta? - Dopytywał się Michał.
- Tak... Na chwilę obecną tak. - Uśmiechnęłam się.
- Super!- Ucieszyli się obaj i przepuścili mnie w drzwiach.
    Na stołówce roiło się już od pozostałej części drużyny, a każdy prawie robił coś innego. Zati próbował za wszelką cenę nie zasnąć nad talerzem, Andrzej pojedynkował się na widelce
z Karolem, Zbyszek spokojnie jadł, Marcin prowadził ożywioną dyskusję z Grześkiem, a Igła
z Winiarem próbowali do czegoś przekonać panią Zosię.
Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie, odnalazłam wolne miejsce i zajęłam je. Szybko skonsumowałam swoją porcję i wróciłam do pokoju. Tam odgrzebałam swój telefon i skontaktowałam się z tatą. Zaproponował, że przyjedzie dziś, co niezmiernie mnie ucieszyło. W dobrym nastroju skierowałam się do kuchni, gdzie czekały mnie kolejne lekcje kucharstwa.

Krzysztof I.

        Yeah! Pani Zosia zgodziła się w tajemnicy przed Marcelą, przygotować nam różne zakąski na imprezkę. Pogoda się trochę zepsuła, ale w sumie może nawet lepiej... Razem z Winiarem doszliśmy do wniosku, że skoro jeszcze kilka drugich połówek ma przyjechać dziś, to zorganizujemy zabawę na hali.
        To tak... Mamy zapewnione wyżywienie. Winiarski zajmuje się muzyką. Dziku dba, żeby Marcelina przypadkiem nie znalazła się w okolicy hali. Pasowałoby jeszcze się kopsnąć do sklepu po jakieś soki, no i oczywiście słodkości. To, co wczoraj kupiliśmy ma zostać na czarną godzinę (czyt.: jak będzie trener). Tylko, hmm... Trzeba jechać do innego sklepu niż wczoraj, żeby w razie czego nie było zbytnich podejrzeń.
- Kłosieeee! - Zapukałem nader kulturalnie do pokoju Karola i Andrzeja.
- Co sieeeeee stało? - Wyskoczył z łazienki niczym jakiś ninja, czy inny stwór.
- Robisz coś ważnego? - Zapytałem konspiracyjnym szeptem.
- Nie. - Odpowiedział w tym samym tonie.
- To genialnie. - Klasnąłem w ręce. - Bierz kluczyki i jedziesz ze mną.
- Ale gdzie? - Przedłużał.
- Dowiesz się w trakcie. No chodźże szybciej.

Piotr N.

- Jakby co to nie wiecie gdzie jestem. - Igła wpadł do mojego pokoju i znikł tak szybko jak się pojawił.
- Nie ogarniam człowieka... - Powiedziałem do Martyny. - Tyle go już znam, ale nadal za nim nie nadążam.
- Bo Krzysiu jest jedyny i niepowtarzalny. - Uśmiechnęła się. - To jakie mamy plany na dziś?
- Ja wiem jakie! Ja wiem jakie! - Równo z tym zdaniem do pokoju wpadł Zator.
- Niby jakie? - Zapytaliśmy równocześnie.
- A nie powiem wam, bo wygadacie. - Paweł miał taką minę jakby właśnie znalazł święty Graal.
- Aha. Spoko. To w takim razie po co tu wpadasz bez pozwolenia i przerywasz nam rozmowę? - Próbowałem u niego wymusić wyrzuty sumienia, oczywiście na żarty.
- Yyy... No dobra. - Westchnął ciężko. - Bo Igła z Winiarem robią imprezę niespodziankę.
- Skoro niespodziankę, to skąd o tym wiesz? - Zapytała moja narzeczona unosząc brew do góry.
- No... Bo... Tego... Ten... Ja wiele wiem. - Miotał się w zeznaniach. - To ja pójdę zobaczyć, czy nie ma mnie w moim pokoju. - I wybiegł.
- Kolejny którego nie ogarniam... - Pokręciłem głową.

Karol K.

- Igła, no, ale powiedz gdzie ty mnie ciągniesz w taki deszcz? - Jęczałem podążając za Krzyśkiem.
- Oj cicho bądź. Wsiadaj za kierownicę, albo nie. Daj mi lepiej te kluczyki, a ty siadaj z drugiej strony. - Zakomenderował, a mi nie pozostało nic innego jak wykonać jego polecenie.
Po kilku minutach zaparkowaliśmy pod supermarketem, wysiedliśmy z pojazdu, zabraliśmy wózek i zaczęliśmy śmigać między regałami.
- Kłos, ale czemu to wyjąłeś to z wózka? - Zapytał Igła, kiedy odkładałem na półkę jedne z ciastek.
- Człowieku, one są zbożowe! Pełnoziarniste! - Usprawiedliwiłem się.
- No tak, przepraszam. Jak mogłem?! - Uderzył się w piersi. - Ale Monte zostaw, dobra?
- Nooo, dooobra. - Zgodziłem się.
Wtem usłyszeliśmy straszny, ogłuszający pisk i po chwili wylądowałem na ziemi, przygnieciony przez coś. Nie, raczej przez kogoś... Znaczy... Chyba nawet kobietę... Bo raczej kobiety mają długie włosy.
- Ja nie mogę! Aaaaaaa! Karol Kłos! Aaaaaaa! - Zaczęła piszczeć prosto do mojego ucha.
- Krzy... Krzysiek... Ra... Ratuj... - Wychrypiałem ostatkiem sił, ponieważ osoba płci przeciwnej nadal mnie przygniatała do podłogi.
- Co pani robi?! - Nagle ktoś złapał ją za barki i podniósł do góry. 
Wreszcie mogłem odetchnąć swobodnie.
- Co pani sobie wyobraża? Jak można tak napadać na kogoś w biały dzień? - Ochroniarz (tak to on mnie uratował od uduszenia) nadal trzymał ją za prawe ramię. - Czego pani chce od tego pana?
- No bo ten pan, to mój idol! - Zapiszczał babsztyl.
- I to powód żeby się na niego rzucać w miejscu publicznym? - Ochroniarz nadal nie dawał za wygraną.
- Ale... Bo... Yyy... - Zawiesiła się. - Przepraszam. - Spuściła wzrok.
- Eee... Przeprosiny przyjęte. - Wydusiłem z trudem.
- To mogę autorgrafik? - Znów zapytała swoim cieniutkim głosem.
- Eee... Dobrze. - Podpisałem się na podsuniętej kartce i wraz z Krzyśkiem poszliśmy dalej.
- To takie niesprawiedliwe! - Załkał Igła.
- O co chodzi?
- No bo mnie minęła, nawet nie zauważyła. Czuję się taki niedoceniany. - Pociągnął nosem.
Nie odpowiedziałem na to nic, tylko pokręciłem głową i włożyłem do wózka kolejne produkty.

Marcelina

        Znów całe przedpołudnie spędziłam w kuchni. Pani Zosia twierdzi, że coraz lepiej sobie radzę, co mnie cieszy. Wiem, że nigdy nie dorównam Magdzie Gessler, ale przynajmniej się staram. Właśnie otwierałam drzwi prowadzące na korytarz, kiedy poczułam za nimi coś niezwykle ciężkiego. Wychyliłam głowę i zauważyłam Dzika rozcierającego sobie prawe ramię.
- Misiek... Błagam powiedz, że nic ci nie jest! - W ułamku sekundy znalazłam się koło niego.
- Spokojnie, tylko dostałem drzwiami. - Uśmiechnął się. - Swoją drogą, też głupi jestem żeby podchodzić tak blisko nich. 
- Przestań. Każdemu się zdarzy. - Pocieszyłam go. - Chodź. W ramach przeprosin zabieram cię na dobrą kawę. - Popatrzyłam prosto w jego oczy, w których malowało się zdziwienie. - No nie patrz tak na mnie. Pani Zosia potrafi zrobić nieziemską kawę. Chodź. - Wzięłam go za rękę i pociągnęłam za sobą.

Michał K.


        Siedzieliśmy z kubkami w dłoni w pokoju Marceli, kiedy dostałem telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i wiedziałem czego ta sprawa może dotyczyć.
- Misiek! Pilnuj, żeby przez najbliższe 30 minut Młoda nie wychodziła z pokoju, ani nawet żeby nie zbliżała się do okna. - Igła zaraz po tych słowach się rozłączył.
- Coś się stało? - Zapytała Marcelina, kiedy schowałem telefon do kieszeni.
- Nie, nic. - Co jej niby miałem powiedzieć więcej.
- Na szczęście wybawieniem stało się, że ktoś zapukał do drzwi. Podniosłem się, żeby je otworzyć.
- Chyba pomyliłem pokoje. - Powiedział mężczyzna stojący za progiem.
- Nie, skądże panie Adamie. Proszę wejść. - Zaprosiłem gościa do środka.
- Cześć córcia! - Przywitał, zauważając dziewczynę.
- Tato! - Rzuciła mu się na szyję. - Cieszę się, że już jesteś.
- Ja też, ja też. - Uśmiechnął się ciepło.
- Nosz, ale się zmachałem. - Igła wpadł jak zwykle bez pukania i po chwili stanął jak wryty. - To ja chyba wyjdę i wrócę potem.
- Krzysiu bez obaw, to tylko mój tata. - Wyjaśniła asystentka i podeszła do libero. - Tato poznaj Krzysztofa Ignaczaka, najlepszego libero i najznakomitszego kamerzystę pod słońcem.
- Miło mi, Adam Kornacki. - Ojciec dziewczyny podał Iglastemu rękę, a ten odwzajemnił gest.

Marcelina

        Całe popołudnie minęło w miłej atmosferze. Cały czas ktoś, oprócz mnie i taty oczywiście, przebywał w moim pokoju. Głównie był to Kubiak. Ale nie powiem, bardzo mnie to cieszyło. Oprócz tego poznałam kilka żon, tudzież narzeczonych czy dziewczyn naszych reprezentantów. Świetne kobiety.
        Około godziny 18 do pokoju wpadł Winiarski z krzykiem.
- Marcelaa! - Nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu.
- Co się stało, Michałku? - Zapytałam.
- Ubieraj się! - Polecił mi. - A pana, panie Adamie poproszę o wyjście na korytarz, czeka tam Igła. On panu wszystko wyjaśni.
    Tata wyszedł, a ja nadal stałam w miejscu. W końcu chyba muszę wiedzieć co się dzieje.
- Winiar. Proszę powiedz mi, co tu się wyprawia. - Chwyciłam się pod boki.
- Kobieto, nie marudź tylko to zakładaj. - Rzucił mi pudełko.
Otworzyłam je i moim oczom ukazała się śliczna, błękitna sukienka.
- Misiek, czy ja o czymś nie wiem? - Zapytałam podejrzliwie.
- Uhhh... Wrócę tu za 5 minut. Masz być gotowa. - I wyszedł.
Chcąc, nie chcąc założyłam co mi przyniesiono, dobrałam do tego czarne buty, umalowałam się, uczesałam i w momencie, gdy zapinałam bransoletkę na nadgarstku wszedł Michał W.
- O wow! - Zamarł w bezruchu. - Nieziemsko wyglądasz. - Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. - A teraz ładnie pójdziesz za mną.
- A mam inne wyjście? - Zaśmiałam się.

Michał K.

        Wszyscy czekali na przybycie Michała z Marceliną. Nikt się nie odzywał. Chyba nawet bali się oddychać. W końcu usłyszeliśmy dźwięk otwierania drzwi i na hali zaczęły stukać obcasy.
- Winiar, ale po co tu przyszliśmy? - Jęczała asystentka, tuż po jej słowach zaświeciliśmy światło i wyłoniliśmy się.
- Mówiliśmy o imprezce, prawda? - Igła podszedł do nich. - A że nadarzyła się taka genialna okazja...
        Po chwili muzyka zaczęła płynąć z głośników i na „parkiecie” pojawiły się pierwsze tańczące pary.
- Zatańczymy? - Podszedłem do Kornackiej, która wyglądała niesamowicie.
- Z chęcią. - Uśmiechnęła się i podała mi dłoń.


~*~

Witajcie po dłuuugiej nieobecności. 
Czas mija niezmiernie szybko, a ja i tak nie zdołałam zrobić połowy rzeczy które zaplanowałam. W sumie nie sądziłam, że w ten weekend dodam rozdział, ale takie jedno małe blond stworzonko mnie po części zmotywowało (i wiedz Łosiu, że słowa dotrzymuję :P ). 
Co u Was się działo przez ten czas? Ja niespodziewanie wylądowałam na dwóch konkursach polonistycznych. Także na brak "atrakcji" nie narzekam. 
Co do Waszych blogów to odwiedzam w miarę możliwości regularnie, jednak nie zawsze dodaję komentarze. Wybaczcie mi to. Muszę się lepiej zorganizować i po nadrabiać w tym zaległości. 
Dlatego też zostawiam Was z tym u góry (nie komentuję tego, bo i tak mi się nie podoba) i pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie.

sobota, 12 października 2013

Dziewiętnastka

Marcelina

Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona (oczywiście pozytywnie) tą Pitową Martyną. Naprawdę świetna osoba. To miłe z jej strony, że mnie wysłuchała i dała porządnego „kopa”. Chyba właśnie tego potrzebowałam. Swoją drogą, może ta impreza wcale nie jest złym pomysłem. Jednak zobaczymy, co wymyśli ta cała zgraja.
Wolno wracałyśmy w stronę ośrodka. Koło budynku Piotrek uganiał się za Skiperem, co wyglądało komicznie. Jeżeli już był blisko psiaka, któremu chciał zapiąć smycz, ten mu uciekał. Zauważyła, że nie jeden z drużyny przyglądał się przez okno śmiejąc się z niego. W końcu Martyna zlitowała się i jednym gwizdnięciem przywołała zwierzę do siebie.
Podziękowałam jej za rozmowę i udałam się do ośrodka. W końcu należałyby się chłopakom jakieś przeprosiny. W kilkunastu krokach pokonałam hall, potem schody i znalazłam się w Krzyśkowym pokoju. Zapukałam, żeby pokazać im jak powinni się zachować. Jednak chyba już zdążyli się przyzwyczaić, że tylko ja tak robię, gdyż usłyszałam nagłe poruszenie w pokoju. Zza otwierających się dopiero drzwi do moich uszu dotarło moje imię. Zostałam wciągnięta do pomieszczenia i zaraz otoczyli mnie wszyscy tam zebrani. O mało nie zginęłam podczas zbiorowego przytulasa.
W końcu puścili mnie, a ja nabierając powietrza do płuc powiedziałam:
  • Chciałam was przeprosić. Jest mi głupio, że znów przysparzam kłopotów. Jednak... No, po prostu sobie już nie radzę. Ale... Postaram się wziąć w garść, w przeciwnym razie zrezygnuję i...
  • Nie zrezygnujesz!- Przerwał mi Ignaczak. - Nie martw się, pomożemy Ci się pozbierać. A teraz skończ nas już przepraszać.
  • Chociaż w sumie, mnie by pani mogła przeprosić. - Z drugiego końca pokoju odezwał się głos, który miałam skądś znać. Wtedy osobnik zrobił krok do przodu i moim oczom ukazał się cwaniacki uśmiech na ustach Łukasza Żygadło.
  • Ziomek, no. Weź się ogarnij. Za co ona ma cię niby przepraszać? - Odezwał się Michał, ten na W.
  • Wpadła pani na mnie przed wejściem. - No tak, już wiem skąd miała miałam ten głos kojarzyć.
  • W takim razie przepraszam najmocniej. - Posłałam mu uśmiech nr 5.
  • Ależ nie ma za co. - Zaśmiał się. - Łukasz Żygadło jestem. - Przedstawił się.
  • Marcelina Kornacka. Asystentka trenera. Jeszcze. - Podałam mu dłoń.
  • No, to w takim razie, skoro wszystko wyjaśnione, możemy iść na obiad. - Klasnął w ręce Igła, a pozostałe osoby przybiły tylko facepalma i puściły mnie przodem.

Michał K.

Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłem Marcelinę bez łez na twarzy. Kurcze, ciągnęło mnie do niej coraz bardziej. Ale, no, narzucać się zbyt nie będę, bo nie chcę, żeby pomyślała, że jestem natrętny. Trzeba będzie zdobywać jej zaufanie małymi kroczkami. Tak. To będzie idealne.
Po skończonym posiłku większość zdecydowała, że warto wykorzystać ten czas na świeżym powietrzu. Dlatego głównodowodzący drużyny (czyt.: ci co mają najwięcej głupich pomysłów, tu: Igła + Winiar) wymyślili wielkie wyjście, uwaga: do sklepu. Jako, że nie wszystkim się ten pomysł uśmiechał, bo mieli: kolejny poziom gry do przejścia (Rucek), nowy numer czasopisma do przeczytania (Możdżon), wrzucić fotkę na fejsa (Kłos + Wronka) albo chcieli po prostu odpocząć po podróży (Ziomek) zostali w budynku. Sam wahałem się co zrobić, ale podjęcie decyzji ułatwiła mi pewna brunetka, która stwierdziła, że z takimi zapuchniętymi od płaczu oczami nigdzie nie idzie.
Tamci sobie poszli, a ja stwierdziłem, że warto dziewczynę zająć czymś, żeby tylko nie myślała o przeszłości. Ostatni rzut okiem w lustro o mogłem opuścić pokój. Przemierzyłem korytarz i zapukałem do drzwi.
  • Wchodź Dziku. - Usłyszałem.
Chwyciłem za klamkę i znalazłem się w środku.
  • Skąd wiedziałaś, że to ja? - Zapytałem zrezygnowany, bo chciałem zrobić jej niespodziankę swoim przyjściem.
  • Jako jedyny masz jeszcze za grosz kultury i potrafisz zastukać wchodząc do pomieszczenia. - Uśmiechnęła się, a mi zmiękły kolana. - Chodź, siadaj.
  • Pomyślałem, że może przyda Ci się towarzystwo.
  • Trafiłeś w sedno. Nie chcę być teraz sama. Jednak błagam, nie zaczynać tematu przeszłości. - Przestrzegła mnie.
  • Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie wrócić do tego. - Uśmiechnąłem się.

Karol K.

Igła z Winiarem zebrali ekipę i gdzieś poszli. A ja znów dałem się namówić Wronce na pozostanie w pokoju. No, ale fakt, miałem kilka fotek do obrobienia. Dość szybko to poszło, dlatego zastanawiałem się czym mogę się zająć.
  • Wrona! - Krzyknąłem do kolegi.
  • Czego się drzesz? - Zapytał jakże kulturalnie. - Przecież jestem dwa metry od ciebie.
  • Ale to tak profilaktycznie. - Usprawiedliwiłem się. - Bo mi się nudzi. Nie wiesz przypadkiem kto został?
  • My, Możdżon, Rucek, Ziomek Marcela i Dziku. - Wymienił jednym tchem.
  • O! To może odwiedzimy naszą asystentkę? - Podałem propozycję.
  • A to nie głupie. - Doszedł do wniosku Endrju po dłuższej chwili namysłu. - Kto ostatni w jej pokoju ten Kłos. - I wybiegł.
Zerwałem się szybko i już po sekundzie razem biegliśmy po korytarzu.
  • Co to za stado słoni? - Musieliśmy się nagle zatrzymać, bo z pokoju wyłoniła się głowa Łukasza Ż. - Gdzie się tak spieszycie?
  • Do pokoju Kornackiej. Bo Wronka powiedział, że kto ostatni ten Kłos. - Poskarżyłem się. - Idziesz z nami?
  • Czemu nie. Tylko powiedzcie numer pokoju, to zamknę swój i przyjdę.
  • Ten tam. - Andrzej pokazał piąte drzwi na prawo od nas.
  • Dobra. - Łukasz zniknął tak szybko jak się pojawił, a my kontynuowaliśmy naszą wojnę.

Marcelina

Siedzieliśmy z Michałem, rozmawiając. Starał się jak mógł, żeby tylko poprawić mi humor. Właśnie opowiadał różne anegdotki klubowe, gdy ktoś wpadł do pokoju z okrzykiem na ustach:
  • Cha! I kto jest mistrzem?! - Skromność siatkarzy mnie poraża.
  • No Wrona. Gdzie tu jakakolwiek sprawiedliwość? - Zaczął jęczeć Karol.
  • Mówiłem, kto ostatni ten Kłos. - Andrzej wzruszył ramionami. - Czyli wszystko się zgadza.
  • I teraz masz focha! - Kłosik zaplótł ręce na klatce piersiowej. - I teraz nie dodam tej fotki na fejsa! - Tupnął nogą.
  • Misiek, powiedz mi... - Szturchnęłam siedzącego obok mnie Kubiaka. - Czy ja trafiłam do przedszkola?
  • Hmmm... Fakt. Zapomniałem ci powiedzieć, że asystentka trenera to zarazem przedszkolanka. Spojrzał na mnie rozbrajającym wzrokiem.
Zapewne kłótnia Karola i Andrzeja trwałaby nadal, gdyby nie przybycie kolejnej osoby, która, uwaga: potrafi kulturalnie wejść do pomieszczenia.

Łukasz Ż.

Zastukałem w drzwi, po chwili otrzymując pozwolenie na wejście.
  • Cześć. Mogę? - Zapytałem
  • Proszę. - Uśmiechnęła się brunetka.
  • A tym co? - Wskazałem na odwróconych od siebie środkowych, kiedy zajmowałem miejsce obok przyjmującego.
  • Kłótnia małżeńska. - Odpowiedział jak najbardziej poważnie Michał.
  • Poważna sprawa. Może trzeba im załatwić terapię małżeńską? - Odparłem w tym samym tonie.
  • A ja założę się, że po doliczeniu do dziesięciu, się pogodzą. - Dodała również szeptem Marcelina.
  • To o co się zakładamy? - Michał uniósł brew do góry.
  • Jeśli ty wygrasz, to ja... - Przerwała zastanawiając się.
  • To ty pomalujesz pastą do zębów Andreę w nocy. - Podałem propozycję. - A jeśli Kubiak przegra, to będzie miał rundkę dookoła budynku z Zatim na plecach.
  • Dobra. - Zgodzili się oboje, po czym podali sobie dłonie, a ja przeciąłem zakład.
  • Od teraz liczę do dziesięciu. - Asystentka nadal cicho mówiła, zresztą my z przyjmującym również.
  • Jeden... Dwa... Trzy... Cztery... - Marcelina przerwała, gdyż po drugiej stronie pomieszczenia środkowi zaczynali się godzić.
  • No dobra. Przegiąłem. Karol, wybacz mi.
  • A nie mówiłam?! - Ucieszyła się dość głośno dziewczyna, powodując, że młodsi siatkarze spojrzeli na nią zdziwieni. - Ups. Przepraszam, że wam przerwałam. - Oblała się rumieńcem.
  • Ehh... Wybaczam. - Westchnął Kłos. - A co mówiłaś? - Zwrócił się do brunetki siadając bliżej nas na ziemi.
  • Yyy... - Zawahała się. - Mogę im powiedzieć? - Spojrzała w stronę moją i Dzika.
Spotkała się z potwierdzeniem z naszej strony i krótko opowiedziała o zkładzie.
  • Kurcze, dzwonię do Pawełka, żeby się pospieszyli. Ale będzie widowisko. - Zatarł ręce Karol.
  • Nigdzie nie dzwoń. Jak przyjdą to będą. - Przeraził się Michał.
  • Ej, a może zagramy w kalambury? - Zapytał ni z gruszki, ni z pietruszki Andrzej.
  • Dobra. - Zgodziliśmy się.

Michał K.

Zgodziłem się na ten zakład. Ale teraz sobie zadaję pytanie, po co? No tak, zapominam przy Marcelinie, co mam mówić. Trudno. Ale Ziomek też dowalił mi z tym biegiem z „bagażem”. Całe szczęście, że wybrał Pawła, a nie na przykład Marcina.
Propozycja Wrony spotkała się z akceptacją, dlatego jego wytypowaliśmy na pierwszego „ochotnika”. Wyszedł na środek, poprawił włosy i podał kategorię.
  • Ekhem. To będzie tytuł zagranicznego filmu.
I tak rozpoczęliśmy zabawę, nie zwracając uwagi na szybko mijający czas.

Marcelina

Chyba godzinę wygłupialiśmy się odgadując różne hasła. Najtrudniejsze zawsze wymyślał Łukasz. Ja nie wiem skąd mu takie przychodziły do głowy. Ale czas było zakończyć grę, ponieważ przyszła cała reszta drużyny z wyprawy.
  • Ej, paczajcie co mam! - Do mojego pokoju wpadł Igła z całym naręczem ciastek, żelek, czekolad i chrupek, które rzucił na łóżko i wybiegł.
  • Krzysiek... - Rzuciłam w przestrzeń i zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć on pojawił się ponownie z drugą taką samą porcją zakupów.
  • Można to u ciebie przechować? - Spojrzał na mnie błagającym wzrokiem.
  • Niby gdzie? - Zapytałam.
  • Już ty sobie to poukładasz, gdzie będziesz chciała. - Uciekł zanim zaprotestowałam.
  • Przepraszam, czy wy to widzieliście, czy to była tylko projekcja w mojej wyobraźni? - Odwróciłam się w stronę czwórki siatkarzy siedzących od dłuższego czasu u mnie.
  • On tu był naprawdę. - Powiedział Kłos, po czym uderzył się ręką w czoło. - To w takim razie ja idę po Pezeta. Dziku, szykuj się. - Puścił mu oko.
  • W takim razie, proszę państwa, zapraszam na zewnątrz na wielkie widowisko. - Zaśmiał się Ziomek.
Wyszliśmy gęsiego przed budynek, gdzie była już reszta siatkarzy.

Michał K.

Słowa dotrzymam i nie poddam się. Udawałem, że się rozgrzewam kiedy Karol przyprowadził Pawła.
  • Wiesz już, co cię czeka? - Zaczął Łukasz.
  • Słyszałem. - Zati był trochę przerażony.
  • Czekajcie na mnie! - Usłyszeliśmy krzyk i jak na zawołanie wszyscy spojrzeliśmy do góry. - Przecież muszę to uwiecznić. - Usprawiedliwił się Igła. - Już idę. - I znikł z okna.
Zrobiłem jeszcze dwa przysiady i przybiegł Iglasty.
  • No, teraz możecie zaczynać. - Zakomenderował i włączył kamerę.
Zati stanął na ławce, żebym miał wygodniej zabrać go na barana. Wskoczył mi na plecy i już po chwili okrążałem budynek, a za mną oczywiście podążała cała reszta. Szybko wykonałem zadanie i z satysfakcją odpoczywałem nabierając powietrza w płuca.
  • Pierwszy raz jechałem na Dziku. - Westchnął Zator.
  • I ostatni. - Dodałem. 

     ~*~

    Witam. 
    Przepraszam ponownie. Znów jakiś taki nijaki mi się wydaje, bez akcji... Ale cóż.
    Chcę Was poinformować, że kolejny post pojawi się najprawdopodobniej dopiero początkiem listopada. Chcę teraz skupić się na konkursie z polskiego. A czuję, że nie dam rady kontynuować dwóch opowiadań na raz, skoro na to ledwo znajduję czas. Wybaczcie mi. 

    Łosiu Ty mój, nie łam się. To, że wczoraj nie było idealnie o niczym nie świadczy. Każdemu zdarzają się błędy. Wiem, że jesteś perfekcjonistką w każdym calu, ale nie przejmuj się. Jak widziałam tą Twoją minę wczoraj, to aż mi się serce krajało. Wiem, też że będziesz to czytać, dlatego uśmiech proszę. Bo jak nie to w poniedziałek Cię dopadnę. I tym razem to Ciebie będą boleć plecy tam gdzie kończą swą szlachetność. 

    Pozdrawiam wszystkich i jeszcze raz przepraszam.