wtorek, 19 sierpnia 2014

Czterdziestka ósemka

Michał K.



Gips na dłoni przeszkadzał mi. Jednak musiałem się do niego przyzwyczaić. Nazajutrz po zabiegu wracałem do domu. Koledzy dostarczyli moje rzeczy oraz samochód. Do Żor jechaliśmy na dwa auta. Z wiadomych przyczyn nie mogłem prowadzić.

Zaparkowaliśmy pod domem późnym popołudniem. Prawie równocześnie stanął tam również mini cooper Marceliny.

- Michał... - Zarzuciła mi ręce na szyję ze łzami w oczach.

- Spokojnie. - Przytuliłem ją zdrową ręką. - Tak widocznie miało być...

Przeszliśmy wszyscy do domu. Winiar z Pitem, którzy ze mną przyjechali, zostali na chwilę, wypili herbatę i odjechali Piotrkowym samochodem.

- Misiek, tak mi przykro. - Brunetka usiadła obok mnie i mocno się wtuliła. - Nie tak miało być. Miałeś tam z nimi grać i wygrywać.

- Spójrz na to z drugiej strony. - Próbowałem ją przekonać do pozytywnego myślenia. - Będę mieć czas na odpoczynek po sezonie, a co najważniejsze, pomogę w przygotowaniach do ślubu. - Troszeczkę się rozchmurzyła.

- Będzie dobrze. - Uśmiechnęła się w końcu.



Marcelina



W sobotę jechałam z Michałem na prześwietlenie. Jak się okazało wszystko było w porządku, więc jedynie odnowili mu gips. Starał się nie okazywać tego, ale w oczach widziałam jak mu ciężko bez gry.

Misiek jak zapowiedział, tak też robił. Na każdym kroku starał się wyręczać mnie z załatwień związanych z weselem. Jako, że chodziłam do pracy to ułatwiał mi tym życie. No chyba, że musieliśmy coś załatwiać osobiście, a nie telefonicznie. Wtedy coś się kombinowało.

Pewnego wieczoru, gdy już wróciłam z Jastrzębia, Misiek zakomunikował mi, że jest pilna sprawa. A mianowicie ustalenie menu.

- Dostałem maila z różnymi propozycjami i mamy im podać do jutra. A i do końca czerwca przekazać ile osób będzie. - Poszedł po listę gości, przy której miałam miejsce do zaznaczenia potwierdzeń. - Co do chłopaków... - Zamyślił się zatrzymując wzrok na nazwiskach kolegów. - Będziesz mieć odpowiedź do jutra maksymalnie.

- Skąd wiesz? - Zdziwiłam się.

W odpowiedzi przewrócił tylko oczyma, sięgnął po telefon, wstukał coś i przyłożył go do ucha.

- Siema Igła. - Odezwał się. - Coraz lepiej. Kości się zrastają prawidłowo. - Teraz słuchał. - Dzwonię w zasadzie z taką małą przypominajką. - Mimowolnie się uśmiechnął. - Tak. Dokładnie. - Odczekał znów chwilę. - Super. Dzięki. Trzymaj się. - Odłożył komórkę.

- I? - Spojrzałam na niego pytająco.

- Właśnie uruchomiłem pocztę pantoflową. - Zaśmiał się. - W końcu Igła to zawsze najświeższy przepływ informacji, więc szepnie gdzieś tam słówko. Ktoś przekaże dalej i załatwione.

Rzeczywiście tak było. Godzinę później odebraliśmy pierwszy telefon. Iwona wolała sama nam powiedzieć, że oczywiście będą wraz z dziećmi tak jak ich zapraszaliśmy. Do następnego wieczoru wszyscy koledzy Michała potwierdzili swoją obecność. Nikt się nie wyłamał. W sumie były jeszcze trzy tygodnie do końca czerwca, ale lepiej mieć pozałatwiane wcześniej.



Michał K.



Ciężko oglądało się mecze w telewizji. Strasznie brakowało mi gry, ale starałem się by nie było tego po mnie widać. Czy się udawało – nie zawsze.

Siedziałem właśnie na kanapie w oczekiwaniu na kolejną rozgrywkę. Koledzy mieli dziś rozgrywać już drugi mecz we Włoszech. W końcu dosiadła się do mnie Marcela i spojrzała z przerażeniem w oczach.

- Coś się stało? - Zaintrygowała mnie.

- Michał... Wiesz co sobie uświadomiłam? Przecież musimy obrączki zamówić, twój garnitur i pasowałoby w końcu wybrać sukienkę. Czas się kurczy... - Była rzeczywiście przerażona.

- Dwa miesiące to dużo. Nie martw się. - Przytuliłem ją i pocałowałem w czoło. - A poza tym możemy zając się tym jutro. Wiesz, że prezes wiele rozumie i da ci wolne.

- Może i masz rację, że zbytnio panikuję...

- Nie może, a na pewno. - Uśmiechnąłem się. - A teraz trzymamy kciuki za chłopaków.

Między sobą wymienialiśmy spostrzeżenia dotyczące meczu. Dotyczyły one m.in. tego, kiedy powinna być wprowadzona jakaś zmiana, czy to jakie zagranie było błędne. Marcela najczęściej denerwowała się na Zaytseva. W końcu jednak trzeba było powiedzieć to głośno – przegrana. Ale wszystko było do odrobienia w kraju i na to liczyliśmy.



Marcelina



Poniedziałek miałam wolny. Prezes bez problemu zgodził się, bym wzięła dzień urlopu. Dlatego też po zjedzeniu późnego śniadania wyruszyliśmy na poszukiwania interesujących nas rzeczy, a także do sali. W końcu trzeba było im podać na jakie menu się zdecydowaliśmy oraz jakie dekoracje nas interesują.

Najpierw skierowaliśmy się do restauracji. Od razu zajęła się nami pani, która specjalizowała się w organizacji wesel w obiekcie. Przedstawiliśmy więc jej swoją wizję, ona swoją i bez problemu doszliśmy do porozumienia godząc się na połączenie dwóch pomysłów, gdyż wzajemnie się uzupełniały. Tym sposobem zadecydowaliśmy, że pakiet promocyjny, który nam przysługiwał, będzie obejmował także elegancki wystrój sali. Dodatki, takie jak kwiaty, miały być niebieskie, a reszta biała. Dogadaliśmy wszystkie szczegóły niecierpiące zwłoki, a ostateczną liczbę gości mogliśmy podać już telefonicznie.

Kolejny przystanek w naszej wycieczce stanowił jubiler. Mieliśmy ciężki orzech do zgryzienia, jak to mówią. Pokazał nam chyba wszystkie możliwe wzory z różnych kruszców. Po długich debatach i negocjacjach wybraliśmy. Model na który się zdecydowaliśmy był z białego i żółtego złota. Spodobała nam się ich prostota i to, że po przymierzeniu doskonale wyglądały na dłoni. Ich odbiór mieliśmy za dwa tygodnie, bo Michał uparł się na mały grawerunek w środku.

Zanim się obejrzeliśmy było już po 13.

- Przerwa na obiad? - Zaproponował Misiek spoglądając na zegarek.

- Mhm. - Pokiwałam głową i po chwili składaliśmy już zamówienie.

- Masz już jakąś wizję swojej sukienki? - Zagadnął Michał, kiedy czekaliśmy na posiłek.

- Żartujesz sobie. Kompletnie nie mam pojęcia co mi się spodoba. - Przyznałam.

- No wiesz... - Zaczął tajemniczo Michał. - Jak dla mnie nie musisz mieć nic na sobie. - Dodał szeptem.

- Głupek! - Podsumowałam krótko, gdyż właśnie przyniesiono nasze zamówienie.



Michał K.



Po obiedzie najpierw pojechaliśmy wybrać mój garnitur. Wolałem tym akurat zająć się na samym końcu, ale Marcela stwierdziła, że najdłużej i tak zajmie wybieranie jej sukni, więc pierwsze tu.

Weszliśmy do ogromnego sklepu (gdzie też szyją na miarę) i od razu zajęła się mną ekspedientka. Zostałem zmierzony z każdej możliwej strony; wzdłuż i wszerz.

- Jeszcze ci może obwód głowy zmierzą. - Szepnęła Marcelina przyglądając się całemu procesowi.

Po pięciu minutach oczekiwania ekspedientka wróciła i przyniosła ze sobą kilkanaście gatunków tkanin, każdy w innym odcieniu.

- Proszę przyjrzeć się materiałom, który wydaje się dla pana odpowiedni, a potem wybierzemy kolor. - Wyjaśniła pani, a ja z uśmiechem na ustach i przerażeniem w oczach przyglądałem się skrawkom.

- Chyba ten będzie odpowiedni. - Wydusiłem w końcu, a w odpowiedni dowiedziałem się ile to ma w sobie procent wełny i sztucznych domieszek.

- A teraz zdecydujemy jaka barwa będzie idealna. - Gdy zobaczyłem wszystkie kawałki tkanin w różnych odcieniach to aż jęknąłem ze strachu.

- Proszę się przyjrzeć: antracytowy. - Pani podała mi skrawek. - Grafitowy... Marengo... Szarostalowy...

- Taaa... Sinokoperkowy róż... - Mruknąłem, bo jak dla mnie każdy z powyższych był po prostu szary.

- A może takie: palisander czy hebanowy?

- Cheba stary... - Matko kochana! Zwariować można! - A czarny klasyczny?

- Trzeba było tak od razu. - Zaperzyła się sprzedawczyni, a Marcela tylko się z nas śmiała.

- I ty Brutusie przeciwko mnie? - Lekko już poirytowany i zmęczony, spojrzałem jak to mówią, spode łba na brunetkę, co rozbawiło ją jeszcze bardziej.

- Sadza angielska czy smolisty? - Pani ponownie do mnie podeszła.

- Czarny... - Powiedziałem płaczliwym głosem.

Godzinę później na szczęście wychodziliśmy stamtąd. Na prawdę mało brakowało, a uciekłbym ze sklepu w podskokach.

Następnie podjechaliśmy pod salon sukien ślubnych. Po cichu liczyłem, że zajmie to trochę mniej niż mnie, ale postanowiłem uzbroić się w cierpliwość – tzn. miałem naładowaną baterię w telefonie.

Weszliśmy do środka i od razu zająłem sobie miejsce na sofce w samym kącie i starałem się nie odzywać.



Marcelina



Misiek wyglądał tak, jakby go ktoś przez magiel puścił. Był całkowicie pozbawiony energii i jakiejkolwiek chęci do życia. Tak więc usiadł sobie cichutko jak mysz pod miotłą i próbował wygrać jakiś wyścig.

Ja z kolei przeglądałam różne kroje sukien. Począwszy od księżniczkowatych, przez proste aż do krótkich. Pierwszy i ostatni wariant odrzuciłam i skupiłam się na skromnym modelu. Od razu jedna przypadła mi do gustu. W klasycznym białym kolorze, tylko lekko rozszerzona u dołu, w tali ozdobiona czymś co przypominało delikatny haft. Idealna!

Szybko też zmierzyli mnie i poprosili na przymiarkę już za tydzień.

- To jest niesprawiedliwe! - Michał pociągnął nosem. - Tobie to zajęło niecałe pół godziny, a ja tam siedziałem półtorej. Teraz i tak nie potrafię wymienić ani jednego koloru, który tam był.

- Misiek, z tobą gorzej niż z dzieckiem. - Podsumowałam i odjechaliśmy w stronę domu.

~*~
Kolejna część już dodana. Może nie jest aż takie do kitu jak mi się wydaje...

Przypominam, następny rozdział już jutro najpóźniej o godzinie 17.