Michał
K.
Gips na dłoni przeszkadzał mi. Jednak musiałem się do niego
przyzwyczaić. Nazajutrz po zabiegu wracałem do domu. Koledzy
dostarczyli moje rzeczy oraz samochód. Do Żor jechaliśmy na dwa
auta. Z wiadomych przyczyn nie mogłem prowadzić.
Zaparkowaliśmy pod domem późnym popołudniem. Prawie równocześnie
stanął tam również mini cooper Marceliny.
- Michał... - Zarzuciła mi ręce na szyję ze łzami w oczach.
- Spokojnie. - Przytuliłem ją zdrową ręką. - Tak widocznie miało
być...
Przeszliśmy wszyscy do domu. Winiar z Pitem, którzy ze mną
przyjechali, zostali na chwilę, wypili herbatę i odjechali
Piotrkowym samochodem.
- Misiek, tak mi przykro. - Brunetka usiadła obok mnie i mocno się
wtuliła. - Nie tak miało być. Miałeś tam z nimi grać i
wygrywać.
- Spójrz na to z drugiej strony. - Próbowałem ją przekonać do
pozytywnego myślenia. - Będę mieć czas na odpoczynek po sezonie,
a co najważniejsze, pomogę w przygotowaniach do ślubu. -
Troszeczkę się rozchmurzyła.
- Będzie dobrze. - Uśmiechnęła się w końcu.
Marcelina
W sobotę jechałam z Michałem na prześwietlenie. Jak się okazało
wszystko było w porządku, więc jedynie odnowili mu gips. Starał
się nie okazywać tego, ale w oczach widziałam jak mu ciężko bez
gry.
Misiek jak zapowiedział, tak też robił. Na każdym kroku starał
się wyręczać mnie z załatwień związanych z weselem. Jako, że
chodziłam do pracy to ułatwiał mi tym życie. No chyba, że
musieliśmy coś załatwiać osobiście, a nie telefonicznie. Wtedy
coś się kombinowało.
Pewnego wieczoru, gdy już wróciłam z Jastrzębia, Misiek
zakomunikował mi, że jest pilna sprawa. A mianowicie ustalenie
menu.
- Dostałem maila z różnymi propozycjami i mamy im podać do jutra.
A i do końca czerwca przekazać ile osób będzie. - Poszedł po
listę gości, przy której miałam miejsce do zaznaczenia
potwierdzeń. - Co do chłopaków... - Zamyślił się zatrzymując
wzrok na nazwiskach kolegów. - Będziesz mieć odpowiedź do jutra
maksymalnie.
- Skąd wiesz? - Zdziwiłam się.
W odpowiedzi przewrócił tylko oczyma, sięgnął po telefon,
wstukał coś i przyłożył go do ucha.
- Siema Igła. - Odezwał się. - Coraz lepiej. Kości się zrastają
prawidłowo. - Teraz słuchał. - Dzwonię w zasadzie z taką małą
przypominajką. - Mimowolnie się uśmiechnął. - Tak. Dokładnie. -
Odczekał znów chwilę. - Super. Dzięki. Trzymaj się. - Odłożył
komórkę.
- I? - Spojrzałam na niego pytająco.
- Właśnie uruchomiłem pocztę pantoflową. - Zaśmiał się. - W
końcu Igła to zawsze najświeższy przepływ informacji, więc
szepnie gdzieś tam słówko. Ktoś przekaże dalej i załatwione.
Rzeczywiście tak było. Godzinę później odebraliśmy pierwszy
telefon. Iwona wolała sama nam powiedzieć, że oczywiście będą
wraz z dziećmi tak jak ich zapraszaliśmy. Do następnego wieczoru
wszyscy koledzy Michała potwierdzili swoją obecność. Nikt się
nie wyłamał. W sumie były jeszcze trzy tygodnie do końca czerwca,
ale lepiej mieć pozałatwiane wcześniej.
Michał
K.
Ciężko oglądało się mecze w telewizji. Strasznie brakowało mi
gry, ale starałem się by nie było tego po mnie widać. Czy się
udawało – nie zawsze.
Siedziałem właśnie na kanapie w oczekiwaniu na kolejną
rozgrywkę. Koledzy mieli dziś rozgrywać już drugi mecz we
Włoszech. W końcu dosiadła się do mnie Marcela i spojrzała z
przerażeniem w oczach.
- Coś się stało? - Zaintrygowała mnie.
- Michał... Wiesz co sobie uświadomiłam? Przecież musimy obrączki
zamówić, twój garnitur i pasowałoby w końcu wybrać sukienkę.
Czas się kurczy... - Była rzeczywiście przerażona.
- Dwa miesiące to dużo. Nie martw się. - Przytuliłem ją i
pocałowałem w czoło. - A poza tym możemy zając się tym jutro.
Wiesz, że prezes wiele rozumie i da ci wolne.
- Może i masz rację, że zbytnio panikuję...
- Nie może, a na pewno. - Uśmiechnąłem się. - A teraz trzymamy
kciuki za chłopaków.
Między sobą wymienialiśmy spostrzeżenia dotyczące meczu.
Dotyczyły one m.in. tego, kiedy powinna być wprowadzona jakaś
zmiana, czy to jakie zagranie było błędne. Marcela najczęściej
denerwowała się na Zaytseva. W końcu jednak trzeba było
powiedzieć to głośno – przegrana. Ale wszystko było do
odrobienia w kraju i na to liczyliśmy.
Marcelina
Poniedziałek miałam wolny. Prezes bez problemu zgodził się, bym
wzięła dzień urlopu. Dlatego też po zjedzeniu późnego śniadania
wyruszyliśmy na poszukiwania interesujących nas rzeczy, a także do
sali. W końcu trzeba było im podać na jakie menu się
zdecydowaliśmy oraz jakie dekoracje nas interesują.
Najpierw skierowaliśmy się do restauracji. Od razu zajęła się
nami pani, która specjalizowała się w organizacji wesel w
obiekcie. Przedstawiliśmy więc jej swoją wizję, ona swoją i bez
problemu doszliśmy do porozumienia godząc się na połączenie
dwóch pomysłów, gdyż wzajemnie się uzupełniały. Tym sposobem
zadecydowaliśmy, że pakiet promocyjny, który nam przysługiwał,
będzie obejmował także elegancki wystrój sali. Dodatki, takie jak
kwiaty, miały być niebieskie, a reszta biała. Dogadaliśmy
wszystkie szczegóły niecierpiące zwłoki, a ostateczną liczbę
gości mogliśmy podać już telefonicznie.
Kolejny przystanek w naszej wycieczce stanowił jubiler. Mieliśmy
ciężki orzech do zgryzienia, jak to mówią. Pokazał nam chyba
wszystkie możliwe wzory z różnych kruszców. Po długich debatach
i negocjacjach wybraliśmy. Model na który się zdecydowaliśmy był
z białego i żółtego złota. Spodobała nam się ich prostota i
to, że po przymierzeniu doskonale wyglądały na dłoni. Ich odbiór
mieliśmy za dwa tygodnie, bo Michał uparł się na mały grawerunek
w środku.
Zanim się obejrzeliśmy było już po 13.
- Przerwa na obiad? - Zaproponował Misiek spoglądając na zegarek.
- Mhm. - Pokiwałam głową i po chwili składaliśmy już
zamówienie.
- Masz już jakąś wizję swojej sukienki? - Zagadnął Michał,
kiedy czekaliśmy na posiłek.
- Żartujesz sobie. Kompletnie nie mam pojęcia co mi się spodoba. -
Przyznałam.
- No wiesz... - Zaczął tajemniczo Michał. - Jak dla mnie nie
musisz mieć nic na sobie. - Dodał szeptem.
- Głupek! - Podsumowałam krótko, gdyż właśnie przyniesiono
nasze zamówienie.
Michał
K.
Po
obiedzie najpierw pojechaliśmy wybrać mój garnitur. Wolałem tym
akurat zająć się na samym końcu, ale Marcela stwierdziła, że
najdłużej i tak zajmie wybieranie jej sukni, więc pierwsze tu.
Weszliśmy
do ogromnego sklepu (gdzie też szyją na miarę) i od razu zajęła
się mną ekspedientka. Zostałem zmierzony z każdej możliwej
strony; wzdłuż i wszerz.
- Jeszcze
ci może obwód głowy zmierzą. - Szepnęła Marcelina przyglądając
się całemu procesowi.
Po pięciu
minutach oczekiwania ekspedientka wróciła i przyniosła ze sobą
kilkanaście gatunków tkanin, każdy w innym odcieniu.
- Proszę
przyjrzeć się materiałom, który wydaje się dla pana odpowiedni,
a potem wybierzemy kolor. - Wyjaśniła pani, a ja z uśmiechem na
ustach i przerażeniem w oczach przyglądałem się skrawkom.
- Chyba
ten będzie odpowiedni. - Wydusiłem w końcu, a w odpowiedni
dowiedziałem się ile to ma w sobie procent wełny i sztucznych
domieszek.
- A teraz
zdecydujemy jaka barwa będzie idealna. - Gdy zobaczyłem wszystkie
kawałki tkanin w różnych odcieniach to aż jęknąłem ze strachu.
- Proszę
się przyjrzeć: antracytowy. - Pani podała mi skrawek. -
Grafitowy... Marengo... Szarostalowy...
- Taaa...
Sinokoperkowy róż... - Mruknąłem, bo jak dla mnie każdy z
powyższych był po prostu szary.
- A może
takie: palisander czy hebanowy?
- Cheba
stary... - Matko kochana! Zwariować można! - A czarny klasyczny?
- Trzeba
było tak od razu. - Zaperzyła się sprzedawczyni, a Marcela tylko
się z nas śmiała.
- I ty
Brutusie przeciwko mnie? - Lekko już poirytowany i zmęczony,
spojrzałem jak to mówią, spode łba na brunetkę, co rozbawiło ją
jeszcze bardziej.
- Sadza
angielska czy smolisty? - Pani ponownie do mnie podeszła.
-
Czarny... - Powiedziałem płaczliwym głosem.
Godzinę
później na szczęście wychodziliśmy stamtąd. Na prawdę mało
brakowało, a uciekłbym ze sklepu w podskokach.
Następnie
podjechaliśmy pod salon sukien ślubnych. Po cichu liczyłem, że
zajmie to trochę mniej niż mnie, ale postanowiłem uzbroić się w
cierpliwość – tzn. miałem naładowaną baterię w telefonie.
Weszliśmy
do środka i od razu zająłem sobie miejsce na sofce w samym kącie
i starałem się nie odzywać.
Marcelina
Misiek
wyglądał tak, jakby go ktoś przez magiel puścił. Był całkowicie
pozbawiony energii i jakiejkolwiek chęci do życia. Tak więc usiadł
sobie cichutko jak mysz pod miotłą i próbował wygrać jakiś
wyścig.
Ja z
kolei przeglądałam różne kroje sukien. Począwszy od
księżniczkowatych, przez proste aż do krótkich. Pierwszy i
ostatni wariant odrzuciłam i skupiłam się na skromnym modelu. Od
razu jedna przypadła mi do gustu. W klasycznym białym kolorze,
tylko lekko rozszerzona u dołu, w tali ozdobiona czymś co
przypominało delikatny haft. Idealna!
Szybko
też zmierzyli mnie i poprosili na przymiarkę już za tydzień.
- To jest
niesprawiedliwe! - Michał pociągnął nosem. - Tobie to zajęło
niecałe pół godziny, a ja tam siedziałem półtorej. Teraz i tak
nie potrafię wymienić ani jednego koloru, który tam był.
- Misiek,
z tobą gorzej niż z dzieckiem. - Podsumowałam i odjechaliśmy w
stronę domu.
~*~
Kolejna część już dodana. Może nie jest aż takie do kitu jak mi się wydaje...
Przypominam, następny rozdział już jutro najpóźniej o godzinie 17.
Przypominam, następny rozdział już jutro najpóźniej o godzinie 17.