Marcelina
Od
zdobycia złotego medalu przez naszych minęło już trochę czasu.
Panowie wrócili do domów szczęśliwi i w niedługi czas musieli
stawić się na treningach w swoich klubach.
Mecz
inaugurujący sezon Jastrzębie miało rozegrać z bielską drużyną.
Z racji na to, że nie jest to duża odległość, panowie mieli
stawić się na przyhalowym parkingu rankiem w dniu spotkania.
Michała miałam zawieźć na 8:30, ale dwie godziny wcześniej,
kiedy jeszcze spaliśmy, rozdzwonił się mój telefon.
- Tak? -
Odebrałam zaspana.
-
Marcelina ratuj! - Odezwał się głos po drugiej stronie.
- Coś się
stało? - Moje oczy automatycznie się otworzyły.
- A stało
się! - Ktoś rozpaczliwie próbował wyjaśnić. - Nasz fotograf
leży z prawie czterdziestostopniową gorączką. Dziś wyjazd, a my
nie mamy nikogo swojego! Błagam, powiedz, że nie masz planów na
weekend!
- Ale,
prezesie, ja?! - Zdziwiłam się jeszcze bardziej.
- Tak!
Michał kiedyś mówił, że lubisz robić zdjęcia. Błagam! -
Prosił.
- Dobrze.
- Zgodziłam się w końcu.
- Życie
nam ratujesz! Do zobaczenia. - I rozłączył się zanim zdążyłam
odpowiedzieć.
Cóż
miałam robić. Spakowałam w małą torbę parę podręcznych
rzeczy, podłączyłam jeszcze na chwilę baterię do ładowania,
drugą wrzuciłam do futerału i poszłam zrobić śniadanie. Gdy
było już na stole obudziłam Miśka i przedstawiłam mu sprawę
wyjazdu. Ucieszył się i stwierdził, że prezes musi mieć świetną
pamięć, skoro przypomniał sobie rzecz, którą usłyszał wiosną.
Przyjechaliśmy
przed czasem. Grodecki sam czekał na nas. Widać niecierpliwił się,
gdyż chodził tam i z powrotem po całym parkingu. Kiedy tylko
podeszliśmy do niego jeszcze raz podziękował i przekazał
profesjonalny aparat klubowego fotografa.
Obserwowanie
meczu spoza band i przez pryzmat obiektywu było nowym
doświadczeniem. Zgodzę się, że zdarzyło mi się cyknąć parę
fotek na jakimś spotkaniu, ale to było do domowego archiwum i nie
koniecznie musiało być idealne. Ale dawałam z siebie wszystko,
zresztą tak jak i drużyna, która pokonała gospodarzy pozwalając
im zgarnąć tylko jednego seta.
Michał
K.
Przed
nami już drugi mecz w sezonie. Tym razem to my podejmowaliśmy
zespół spod Jasnej Góry. Łatwo poszło. 3:0 i po sprawie. Dzięki
temu mamy na swoim koncie kolejne punkty.
Następny
mecz znów u nas. Mieliśmy ciekawych gości – drużynę z
Bełchatowa. Zjawili się u nas, tzn. w Jastrzębiu wieczorem w dniu
poprzedzającym mecz. Z racji na ich obecność mieliśmy przesunięty
trening na godzinę 11. Mimo, że miałem dużo czasu postanowiłem i
tak wstać zgodnie z planem. Przygotowałem żonie śniadanie i
zaniosłem jej do łóżka. Mała przyjemność bardzo ją ucieszyła
i z uśmiechem na twarzy jechała do pracy.
Michał
W.
Trener
kazał, byśmy byli gotowi na 8. Zaraz potem mieliśmy już iść na
trening. Ćwiczenia szybko zleciały i wraz z Wronką oraz Kłosem
postanowiliśmy się na małą chwilę ulotnić. W końcu trzeba było
odwiedzić naszą starą-młodą znajomą. Najszybciej jak tylko się
dało, wyszliśmy z szatni i przedostaliśmy się do biura, w którym
urzędowała.
- Dzień
dobry. - Wsunęliśmy się gęsiego do pomieszczenia.
- W czymś
mogę pomóc? - Zapytała nieco starsza kobieta.
- Yyy... -
Karol chciał coś powiedzieć, ale się zawiesił.
- Tak w
zasadzie... W sumie... - Powiedzieliśmy równocześnie z Andrzejem.
- Pani
Krysiu, pani robiła najnowsze zestawienie sponsorów? - Brunetka
wbiegła do biura.
- Tak.
Oddałam je prezesowi jakieś półtora tygodnia temu. - Potwierdziła
druga pracownica. - Pewnie znów je przyrzucił innymi papierami. A
udowodnię mu, że ma to na biurku. - I poszła sobie, a wówczas my
się przypomnieliśmy.
- Ekhem. -
Zwrócił uwagę na siebie Endrju.
Marceliną
zerwało. Widocznie była tak zaaferowana sprawą, że nas nie
zauważyła.
- Cześć.
- Wyszczerzyliśmy się jeden za drugim.
- A co tu
pszczoły robią? - Zapytała.
- Gdzie?!
- Aż podskoczyłem i zacząłem się rozglądać dookoła siebie.
- Są tu
takie 3 przerośnięte. - Zaśmiała się. - Co u was?
Porozmawialiśmy
z nią kilka minut, ale w końcu rozdzwoniły się nasze telefony z
informacją, że trener nas szuka. Pożegnaliśmy się i pognaliśmy
przed halę.
Marcelina
Tydzień
mijał za tygodniem z zastraszającą prędkością. Nim się
obejrzeliśmy spadła kolejna kartka z kalendarza i ukazał się
grudzień. Związana z tym była również bieganina. Jak co roku
zresztą. Pierwszym punktem na drodze przez ten miesiąc były
Mikołajki. I znów zastanawianie się, co kupić. Niby Misiek nie
był wymagający, ale żeby znaleźć coś nietuzinkowego trzeba było
się nieźle namęczyć. W końcu udało się! Trafiłam na ciekawy
pomysł i zaraz po pracy pojechałam to załatwić.
W sobotni
mikołajkowy poranek, zbudził mnie piękny zapach świeżo zmielonej
kawy.
- Dzień
dobry. - Michał pocałunkiem próbował mnie obudzić.
- Dzień
dobry. - Przeciągnęłam się i spostrzegłam tacę ze śniadaniem
(robił tak zawsze, gdy miał tylko czas). - Mogę być tak budzona
co dzień. - Westchnęłam.
-
Znudziłoby ci się w końcu. - Pstryknął mnie w nos. - Proszę. -
Wręczył mi pudełko opakowane w ozdobny papier. - Mam nadzieję, że
trafiłem.
Szybko
odpakowałam i moim oczom ukazała się torebka, którą ostatnio
oglądałam będąc z nim na zakupach.
- Wiesz
jak mi się podobała. Jesteś wielki! - Od razu rzuciłam się mu na
szyję. - A teraz niespodzianka ode mnie. - Wyjęłam z szuflady
białą kopertę i podałam mu.
- Co to? -
Zdziwił się i zręcznie rozerwał papier u góry. - O jaaaa... -
Oczy powiększyły mu się do rozmiaru pięciozłotówek. - Przeszłaś
samą siebie! Genialne! Ale jak przyszła ci do głowy strzelnica?
-
Przypadek. - Puściłam mu oko.
Cieszyłam
się, że dwugodzinna wejściówka na strzelanie spodobała mu się.
W końcu udało mi się spełnić jedno z jego marzeń, bo znając
życie sam by się nigdy nie wybrał.
Michał
K.
Przed
świętami mieliśmy dwa mecze na wyjeździe. Jeden z Częstochową,
drugi za to ze Skrą. Pierwszy udało nam się wygrać, w drugim
jednak musieliśmy uznać wyższość gospodarzy.
Z
Bełchatowa wróciliśmy następnego dnia po meczu. Prawie od razu po
powrocie do domu rzuciłem się w wir porządków i przygotowań. Nie
chciałem by tylko Marcelina cały czas się przemęczała. I tak
mimo pracy, doskonale radziła sobie ze wszystkim.
Wigilię
spędzaliśmy u siebie, ale oczywiście zaprosiliśmy tatę Marceli.
Z chęcią przyjechał dzień wcześniej i pomagał nam w gotowaniu.
Moja żona cały czas chodziła uśmiechnięta. W końcu miała nas
pod ręką.
Pierwszy
dzień świąt już od rana spędzaliśmy u moich rodziców. Mama
zaznaczyła, że mamy zameldować się na śniadaniu. Chcieli z nami
pogadać w małym gronie, bo po południu zjeżdżała się reszta
rodziny.
Ale od
rana Marcelina była dziwnie blada. Oczywiście tłumaczyła się
niewyspaniem.
- Nie ma
się czym przejmować, wypiję potem kawę to przejdzie. - Uspokajała
mnie.
Powiedzmy,
że uwierzyłem. Ale nie przeszło.
- Wszystko
w porządku? - Zapukałem do łazienki, kiedy odeszła od stołu
przepraszając wszystkich.
- Tak. -
Uśmiechnęła się wychodząc, choć na twarzy nadal była lekko
zielona. - Pewnie przez wczorajsze przejedzenie się trochę źle
czuję.
-
Marcysia, a może mięty ci zrobię? Jest dobra na żołądek. -
Zaproponowała moja mama.
- Jeżeli
nie będzie to kłopotem. - Delikatnie uniosła kąciki ust ku górze.
- Chodź,
Słońce. - Objąłem ją i odprowadziłem do salonu.
-
Przepraszam. - Rzuciła tylko do domowników.
- Za co,
dziecko, przepraszasz. Każdy ma prawo źle się czuć. - Moja mama
pojawiła się z kubkiem w dłoni. - Michał, wiesz gdzie jest koc.
Przynieś. - Poleciła mi. - Nie martw się, postawię cię na nogi.
- Zwróciła się do brunetki.
Następnego
dnia Marcela czuła się trochę lepiej, choć nadal ją mdliło i
miała zawroty głowy.
Jednak ten
uparciuch postawił na swoim i zaraz po świętach poszedł do pracy.
Marcelina
Ostatni
tydzień roku zawsze był najbardziej pracowity. Tak się złożyło,
że nawet w niedzielę miałyśmy przyjść na chwilę z panią
Krysią, by tylko udało nam się pozamykać wszystkie sprawy na
czas.
Dziś też
miał się rozegrać ostatni mecz w tym roku kalendarzowym.
Przyjmowaliśmy drużynę z Rzeszowa, co wiązało się także z
obowiązkową kawą z przyjaciółmi.
Miałyśmy
przyjść na dziesiątą. Pojawiłyśmy się z współpracownicą
równocześnie. Jednak dziś marzyłam, by wyjść stąd jak
najszybciej. Źle się czułam i nudności stawały się udręczeniem.
-
Marcelina, a z tobą wszystko w porządku? - Pani Krysia stanęła
nade mną.
- Tak. -
Odpowiedziałam jej po chwili, bo komunikat docierał do mnie długo.
- Napije się pani herbaty? - Zaproponowałam.
Gdy
uzyskałam twierdzącą odpowiedź wstałam z krzesła. Jednak po
paru krokach podłoga zaczęła mi uciekać spod nóg i straciłam
kontakt z rzeczywistością.
- Marcela,
no nareszcie. - Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam pochylającą się
panię Krysię. - Dasz radę wstać?
- Sądzę,
że tak. - Podała mi rękę i z jej pomocą usadowiłam się na
krześle.
- Czy ty
na coś chorujesz? - Zapytała wprost.
- Ależ
skąd. Po prosty jestem przemęczona. - Poruszyłam gwałtownie głową
i świat znów zawirował, ale nie odpłynęłam.
- Tak nie
może być. - Założyła swój płaszcz i podeszła z moim. -
Zakładaj. Przecież to się mogło zdarzyć jak byłaś sama. Daj
kluczyki, jadę z tobą do szpitala. Muszą cię zbadać, bo sama się
nigdy nie wybierzesz.
- Nie
trzeba. Samo przejdzie. - Próbowałam ją przekonać.
- Taa,
samo. Od paru dni snujesz się jak cień. - Spojrzała na mnie z
troską.
W końcu
zgodziłam się. Przekazała prezesowi, gdzie będziemy, ale prosiła
by sprawy nie roztrząsać i nikogo nie niepokoić. Po chwili
odjeżdżałyśmy sprzed hali.
Grzegorz
K.
Ostatni
mecz w tym roku kalendarzowym był z moją poprzednią drużyną.
Trudno grało się przeciw nim. Ale taki sport.
Właśnie
wchodziłem do szatni, gdy złapała mnie Marcelina.
- Cześć
Grzesiu.
- Hej. Co
jest? - Zapytałem, bo jakoś inaczej niż zwykle wyglądała.
- Mógłbyś
poprosić Michała? Mam mu jedną rzecz do przekazania.
- Pewnie.
- Uśmiechnąłem się, a ona mi podziękowała.
Po chwili
znajdowałem się już w pomieszczeniu.
-
Kuuubiaak! - Krzyknąłem, gdyż nie widziałem nigdzie
przyjmującego.
- Tak? -
Nagle się zjawił.
- Twoja
żona czeka na ciebie przed drzwiami. - Poinformowałem.
Michał
wyszedł, a w szatni wznowiły się rozmowy i śmiechy. Była tam już
cała drużyna. Tylko ja niestety pojawiłem się ostatni. Czasem się
może zdarzyć.
Parę
chwil później przyjmujący wrócił do środka. Nic nie mówiąc
usiadł na ławce, intensywnie myśląc.
- Kubi, w
porządku? - Zapytał go Wojtaszek, ale zapytany podniósł na niego
tylko nieobecny wzrok.
Nagle
zerwał się, zbladł i prawie natychmiast powrócił do normalnego
kolorytu. Potrząsnął głową i zaczął skakać po całej szatni
jak oszalały.
- Michał!
Co z tobą? - Zbyszek złapał go za ramiona.
- Michał,
no powiedz coś. - Wszyscy go otoczyli dookoła.
- Kurde,
Kubiak, no. - Ponaglał Wojtaszek.
- Bo... -
Zaczął; oczy zaszły mu łzami, ale cały czas się szeroko
uśmiechał. - Bo... - Tu poruszył bezgłośnie ustami.
- Co: bo?
- Równocześnie powiedzieliśmy całą drużyną.
- Będę
ojcem! - Krzyknął z radością w głosie.
~*~
Na potrzeby opowiadania Misiek zostaje w Jastrzębiu.
Mam nadzieję, że rozdział, nie jest taki nudny.
Następny już jutro (jeżeli oczywiście wszystko będzie tak jak ma być)