niedziela, 24 sierpnia 2014

Pięćdziesiątka dwójka

Marcelina



Od zdobycia złotego medalu przez naszych minęło już trochę czasu. Panowie wrócili do domów szczęśliwi i w niedługi czas musieli stawić się na treningach w swoich klubach.

Mecz inaugurujący sezon Jastrzębie miało rozegrać z bielską drużyną. Z racji na to, że nie jest to duża odległość, panowie mieli stawić się na przyhalowym parkingu rankiem w dniu spotkania. Michała miałam zawieźć na 8:30, ale dwie godziny wcześniej, kiedy jeszcze spaliśmy, rozdzwonił się mój telefon.

- Tak? - Odebrałam zaspana.

- Marcelina ratuj! - Odezwał się głos po drugiej stronie.

- Coś się stało? - Moje oczy automatycznie się otworzyły.

- A stało się! - Ktoś rozpaczliwie próbował wyjaśnić. - Nasz fotograf leży z prawie czterdziestostopniową gorączką. Dziś wyjazd, a my nie mamy nikogo swojego! Błagam, powiedz, że nie masz planów na weekend!

- Ale, prezesie, ja?! - Zdziwiłam się jeszcze bardziej.

- Tak! Michał kiedyś mówił, że lubisz robić zdjęcia. Błagam! - Prosił.

- Dobrze. - Zgodziłam się w końcu.

- Życie nam ratujesz! Do zobaczenia. - I rozłączył się zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Cóż miałam robić. Spakowałam w małą torbę parę podręcznych rzeczy, podłączyłam jeszcze na chwilę baterię do ładowania, drugą wrzuciłam do futerału i poszłam zrobić śniadanie. Gdy było już na stole obudziłam Miśka i przedstawiłam mu sprawę wyjazdu. Ucieszył się i stwierdził, że prezes musi mieć świetną pamięć, skoro przypomniał sobie rzecz, którą usłyszał wiosną.

Przyjechaliśmy przed czasem. Grodecki sam czekał na nas. Widać niecierpliwił się, gdyż chodził tam i z powrotem po całym parkingu. Kiedy tylko podeszliśmy do niego jeszcze raz podziękował i przekazał profesjonalny aparat klubowego fotografa.

Obserwowanie meczu spoza band i przez pryzmat obiektywu było nowym doświadczeniem. Zgodzę się, że zdarzyło mi się cyknąć parę fotek na jakimś spotkaniu, ale to było do domowego archiwum i nie koniecznie musiało być idealne. Ale dawałam z siebie wszystko, zresztą tak jak i drużyna, która pokonała gospodarzy pozwalając im zgarnąć tylko jednego seta.



Michał K.



Przed nami już drugi mecz w sezonie. Tym razem to my podejmowaliśmy zespół spod Jasnej Góry. Łatwo poszło. 3:0 i po sprawie. Dzięki temu mamy na swoim koncie kolejne punkty.

Następny mecz znów u nas. Mieliśmy ciekawych gości – drużynę z Bełchatowa. Zjawili się u nas, tzn. w Jastrzębiu wieczorem w dniu poprzedzającym mecz. Z racji na ich obecność mieliśmy przesunięty trening na godzinę 11. Mimo, że miałem dużo czasu postanowiłem i tak wstać zgodnie z planem. Przygotowałem żonie śniadanie i zaniosłem jej do łóżka. Mała przyjemność bardzo ją ucieszyła i z uśmiechem na twarzy jechała do pracy.



Michał W.



Trener kazał, byśmy byli gotowi na 8. Zaraz potem mieliśmy już iść na trening. Ćwiczenia szybko zleciały i wraz z Wronką oraz Kłosem postanowiliśmy się na małą chwilę ulotnić. W końcu trzeba było odwiedzić naszą starą-młodą znajomą. Najszybciej jak tylko się dało, wyszliśmy z szatni i przedostaliśmy się do biura, w którym urzędowała.

- Dzień dobry. - Wsunęliśmy się gęsiego do pomieszczenia.

- W czymś mogę pomóc? - Zapytała nieco starsza kobieta.

- Yyy... - Karol chciał coś powiedzieć, ale się zawiesił.

- Tak w zasadzie... W sumie... - Powiedzieliśmy równocześnie z Andrzejem.

- Pani Krysiu, pani robiła najnowsze zestawienie sponsorów? - Brunetka wbiegła do biura.

- Tak. Oddałam je prezesowi jakieś półtora tygodnia temu. - Potwierdziła druga pracownica. - Pewnie znów je przyrzucił innymi papierami. A udowodnię mu, że ma to na biurku. - I poszła sobie, a wówczas my się przypomnieliśmy.

- Ekhem. - Zwrócił uwagę na siebie Endrju.

Marceliną zerwało. Widocznie była tak zaaferowana sprawą, że nas nie zauważyła.

- Cześć. - Wyszczerzyliśmy się jeden za drugim.

- A co tu pszczoły robią? - Zapytała.

- Gdzie?! - Aż podskoczyłem i zacząłem się rozglądać dookoła siebie.

- Są tu takie 3 przerośnięte. - Zaśmiała się. - Co u was?

Porozmawialiśmy z nią kilka minut, ale w końcu rozdzwoniły się nasze telefony z informacją, że trener nas szuka. Pożegnaliśmy się i pognaliśmy przed halę.



Marcelina



Tydzień mijał za tygodniem z zastraszającą prędkością. Nim się obejrzeliśmy spadła kolejna kartka z kalendarza i ukazał się grudzień. Związana z tym była również bieganina. Jak co roku zresztą. Pierwszym punktem na drodze przez ten miesiąc były Mikołajki. I znów zastanawianie się, co kupić. Niby Misiek nie był wymagający, ale żeby znaleźć coś nietuzinkowego trzeba było się nieźle namęczyć. W końcu udało się! Trafiłam na ciekawy pomysł i zaraz po pracy pojechałam to załatwić.

W sobotni mikołajkowy poranek, zbudził mnie piękny zapach świeżo zmielonej kawy.

- Dzień dobry. - Michał pocałunkiem próbował mnie obudzić.

- Dzień dobry. - Przeciągnęłam się i spostrzegłam tacę ze śniadaniem (robił tak zawsze, gdy miał tylko czas). - Mogę być tak budzona co dzień. - Westchnęłam.

- Znudziłoby ci się w końcu. - Pstryknął mnie w nos. - Proszę. - Wręczył mi pudełko opakowane w ozdobny papier. - Mam nadzieję, że trafiłem.

Szybko odpakowałam i moim oczom ukazała się torebka, którą ostatnio oglądałam będąc z nim na zakupach.

- Wiesz jak mi się podobała. Jesteś wielki! - Od razu rzuciłam się mu na szyję. - A teraz niespodzianka ode mnie. - Wyjęłam z szuflady białą kopertę i podałam mu.

- Co to? - Zdziwił się i zręcznie rozerwał papier u góry. - O jaaaa... - Oczy powiększyły mu się do rozmiaru pięciozłotówek. - Przeszłaś samą siebie! Genialne! Ale jak przyszła ci do głowy strzelnica?

- Przypadek. - Puściłam mu oko.

Cieszyłam się, że dwugodzinna wejściówka na strzelanie spodobała mu się. W końcu udało mi się spełnić jedno z jego marzeń, bo znając życie sam by się nigdy nie wybrał.



Michał K.



Przed świętami mieliśmy dwa mecze na wyjeździe. Jeden z Częstochową, drugi za to ze Skrą. Pierwszy udało nam się wygrać, w drugim jednak musieliśmy uznać wyższość gospodarzy.

Z Bełchatowa wróciliśmy następnego dnia po meczu. Prawie od razu po powrocie do domu rzuciłem się w wir porządków i przygotowań. Nie chciałem by tylko Marcelina cały czas się przemęczała. I tak mimo pracy, doskonale radziła sobie ze wszystkim.

Wigilię spędzaliśmy u siebie, ale oczywiście zaprosiliśmy tatę Marceli. Z chęcią przyjechał dzień wcześniej i pomagał nam w gotowaniu. Moja żona cały czas chodziła uśmiechnięta. W końcu miała nas pod ręką.

Pierwszy dzień świąt już od rana spędzaliśmy u moich rodziców. Mama zaznaczyła, że mamy zameldować się na śniadaniu. Chcieli z nami pogadać w małym gronie, bo po południu zjeżdżała się reszta rodziny.

Ale od rana Marcelina była dziwnie blada. Oczywiście tłumaczyła się niewyspaniem.

- Nie ma się czym przejmować, wypiję potem kawę to przejdzie. - Uspokajała mnie.

Powiedzmy, że uwierzyłem. Ale nie przeszło.

- Wszystko w porządku? - Zapukałem do łazienki, kiedy odeszła od stołu przepraszając wszystkich.

- Tak. - Uśmiechnęła się wychodząc, choć na twarzy nadal była lekko zielona. - Pewnie przez wczorajsze przejedzenie się trochę źle czuję.

- Marcysia, a może mięty ci zrobię? Jest dobra na żołądek. - Zaproponowała moja mama.

- Jeżeli nie będzie to kłopotem. - Delikatnie uniosła kąciki ust ku górze.

- Chodź, Słońce. - Objąłem ją i odprowadziłem do salonu.

- Przepraszam. - Rzuciła tylko do domowników.

- Za co, dziecko, przepraszasz. Każdy ma prawo źle się czuć. - Moja mama pojawiła się z kubkiem w dłoni. - Michał, wiesz gdzie jest koc. Przynieś. - Poleciła mi. - Nie martw się, postawię cię na nogi. - Zwróciła się do brunetki.

Następnego dnia Marcela czuła się trochę lepiej, choć nadal ją mdliło i miała zawroty głowy.

Jednak ten uparciuch postawił na swoim i zaraz po świętach poszedł do pracy.



Marcelina



Ostatni tydzień roku zawsze był najbardziej pracowity. Tak się złożyło, że nawet w niedzielę miałyśmy przyjść na chwilę z panią Krysią, by tylko udało nam się pozamykać wszystkie sprawy na czas.

Dziś też miał się rozegrać ostatni mecz w tym roku kalendarzowym. Przyjmowaliśmy drużynę z Rzeszowa, co wiązało się także z obowiązkową kawą z przyjaciółmi.

Miałyśmy przyjść na dziesiątą. Pojawiłyśmy się z współpracownicą równocześnie. Jednak dziś marzyłam, by wyjść stąd jak najszybciej. Źle się czułam i nudności stawały się udręczeniem.

- Marcelina, a z tobą wszystko w porządku? - Pani Krysia stanęła nade mną.

- Tak. - Odpowiedziałam jej po chwili, bo komunikat docierał do mnie długo. - Napije się pani herbaty? - Zaproponowałam.

Gdy uzyskałam twierdzącą odpowiedź wstałam z krzesła. Jednak po paru krokach podłoga zaczęła mi uciekać spod nóg i straciłam kontakt z rzeczywistością.

- Marcela, no nareszcie. - Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam pochylającą się panię Krysię. - Dasz radę wstać?

- Sądzę, że tak. - Podała mi rękę i z jej pomocą usadowiłam się na krześle.

- Czy ty na coś chorujesz? - Zapytała wprost.

- Ależ skąd. Po prosty jestem przemęczona. - Poruszyłam gwałtownie głową i świat znów zawirował, ale nie odpłynęłam.

- Tak nie może być. - Założyła swój płaszcz i podeszła z moim. - Zakładaj. Przecież to się mogło zdarzyć jak byłaś sama. Daj kluczyki, jadę z tobą do szpitala. Muszą cię zbadać, bo sama się nigdy nie wybierzesz.

- Nie trzeba. Samo przejdzie. - Próbowałam ją przekonać.

- Taa, samo. Od paru dni snujesz się jak cień. - Spojrzała na mnie z troską.

W końcu zgodziłam się. Przekazała prezesowi, gdzie będziemy, ale prosiła by sprawy nie roztrząsać i nikogo nie niepokoić. Po chwili odjeżdżałyśmy sprzed hali.



Grzegorz K.



Ostatni mecz w tym roku kalendarzowym był z moją poprzednią drużyną. Trudno grało się przeciw nim. Ale taki sport.

Właśnie wchodziłem do szatni, gdy złapała mnie Marcelina.

- Cześć Grzesiu.

- Hej. Co jest? - Zapytałem, bo jakoś inaczej niż zwykle wyglądała.

- Mógłbyś poprosić Michała? Mam mu jedną rzecz do przekazania.

- Pewnie. - Uśmiechnąłem się, a ona mi podziękowała.

Po chwili znajdowałem się już w pomieszczeniu.

- Kuuubiaak! - Krzyknąłem, gdyż nie widziałem nigdzie przyjmującego.

- Tak? - Nagle się zjawił.

- Twoja żona czeka na ciebie przed drzwiami. - Poinformowałem.

Michał wyszedł, a w szatni wznowiły się rozmowy i śmiechy. Była tam już cała drużyna. Tylko ja niestety pojawiłem się ostatni. Czasem się może zdarzyć.

Parę chwil później przyjmujący wrócił do środka. Nic nie mówiąc usiadł na ławce, intensywnie myśląc.

- Kubi, w porządku? - Zapytał go Wojtaszek, ale zapytany podniósł na niego tylko nieobecny wzrok.

Nagle zerwał się, zbladł i prawie natychmiast powrócił do normalnego kolorytu. Potrząsnął głową i zaczął skakać po całej szatni jak oszalały.

- Michał! Co z tobą? - Zbyszek złapał go za ramiona.

- Michał, no powiedz coś. - Wszyscy go otoczyli dookoła.

- Kurde, Kubiak, no. - Ponaglał Wojtaszek.

- Bo... - Zaczął; oczy zaszły mu łzami, ale cały czas się szeroko uśmiechał. - Bo... - Tu poruszył bezgłośnie ustami.

- Co: bo? - Równocześnie powiedzieliśmy całą drużyną.

- Będę ojcem! - Krzyknął z radością w głosie. 

~*~

Na potrzeby opowiadania Misiek zostaje w Jastrzębiu.
Mam nadzieję, że rozdział, nie jest taki nudny.
Następny już jutro (jeżeli oczywiście wszystko będzie tak jak ma być)

4 komentarze:

  1. no proszę :D Kubiak jaki małomówny XD kto by pomyślał :D
    cieszę się, że im się układa :D dobrze, że Marcela zgodziła się jechać na te badania, bo jakby tak dalej poszło, to mogłoby się zdarzyć coś gorszego ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. łooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo będzie mini-Kubiątko :3

    OdpowiedzUsuń