sobota, 5 lipca 2014

Trzydziestka szóstka

Marcelina

- Kochanie, ale wiesz, że jakby co, to tu jest twój dom. - Tata szepnął do mnie, tak by nie usłyszał tego Kubiak.
- Tato... - Przytuliłam go. - Skoro ja nie snuję czarnych scenariuszy, to ty tym bardziej nie powinieneś tego robić.
- Michał... - Zaczął mój ojciec, kiedy przyjmujący spakował już ostatnią walizkę do samochodu.
- Tak? - Pojawił się tuż obok niego.
Ja z kolei oparłam się o auto i przyglądałam się tak dobrze znanej mi okolicy. Tu w końcu spędziłam całe dzieciństwo. Moja bezpieczna przystań – do czasu. Gdyby nie zachowanie mojej matki, to pewnie życie toczyłoby się teraz całkiem inaczej. Gdyby tylko wtedy powstrzymała mnie przed odjazdem... Pewnie przygotowywałabym się do kolejnego roku akademickiego i próbowała na siłę uzbroić się w cierpliwość do rzeczy, które mnie nie interesują. Właśnie... Gdyby, gdyby, gdyby...
- Ale pamiętaj, masz opiekować się Marceliną. - Zeszłam na ziemię i usłyszałam głos ojca.
- Niech pan będzie spokojny, panie Adamie. - Michał spojrzał w moją stronę.
- Córcia... Jedźcie ostrożnie. - Tata podszedł ku mnie i jeszcze raz przytulił. - Pamiętaj, jakby co, to... - Przerwał słysząc moje głośne westchnienie.
- Do zobaczenia. - Misiek podał mu rękę.
- Pa, tato. - Powiedziałam. - Misiuuu... - Spojrzałam na Kubiaka oczami Kota ze Shreka zanim wsiedliśmy do samochodu.
- Co się stało?
- Mogę prowadzić? - Spytałam najsłodszym głosem jaki tylko potrafiłam z siebie wydobyć. - Proszę...
- Wolę sam jechać za kierownicą. - Próbował być nieugięty.
- Ale Misiu... - Podeszłam bardzo blisko niego. - Proszę... - Szepnęłam.
- Kocie oczy na mnie nie działają. - Już nie był taki pewny siebie.
Tata przyglądał nam się, śmiejąc.
- Michał... - Odezwał się. - Wiesz, że to do ciebie powinno zawsze należeć ostatnie zdanie i powinno on brzmieć: „Masz rację, kochanie”. - Zaśmialiśmy się wszyscy na te słowa.
- No dobra. Prowadź. - Kubiak uśmiechnął się, za co dostał ode mnie buziaka w policzek.

Michał K.

Pod moim domem parkowaliśmy niecałe cztery godziny później. Było prawie pod wieczór. Zabrałem część bagaży i zaniosłem do środka.
- Co z kolacją? - Zapytałem, kiedy już odstawiłem walizki.
- Gotujemy coś? - Zaproponowała Marcelina.
- Najpierw musielibyśmy zrobić zakupy... Za długo zejdzie. Ale mam pomysł.
- Zakupy i tak trzeba zrobić. - Dziewczyna rozejrzała się po kuchni, w której aktualnie przebywaliśmy.
- To najpierw chodźmy do jakiejś knajpki na kolację, a w drodze powrotnej kupimy co trzeba. - Znalazłem wyjście z sytuacji.
- Dobra. - Uśmiechnęła się.
Po kilkunastu minutach siedzieliśmy już przy stoliku, wybierając potrawy z karty dań.
- Jutro już idę na trening. - Poinformowałem, kiedy zeszliśmy na tematy tzw. domowe. - Chodź ze mną.
- Misiu... Jutro muszę rozejrzeć się za ofertami pracy. - Westchnęła.
- Wiesz, że nie musisz pracować. - Chwyciłem jej dłoń.
- Ale chcę. - Uśmiechnęła się. - Nie potrafię nic nie robić.
- Poddaję się. - Skapitulowałem.
Wiem przecież, że jest strasznie uparta. Dostaliśmy dania, które wybraliśmy i 30 minut później opuszczaliśmy restaurację. Podjechaliśmy pod supermarket i zrobiliśmy duże zakupy. W końcu teraz nie będę ułatwiał sobie życia jedzeniem na mieście.

Marcelina

Wieczór, choć zwykły, był bardzo miły. Po powrocie do domu, ogarnęliśmy mały bałagan, który tam się zrobił.
- Marcelka... - Zaczął Michał, kiedy wyszłam z łazienki i byłam gotowa do położenia się.
- Słucham.
- Bo wiesz... - Zawiesił głos i ewidentnie czekał na moją reakcję.
Położyłam się koło niego.
- Teraz zdecydowanie lepiej będzie mi się mówiło. - Puścił do mnie oko. - Co powiesz na to, żebyśmy w niedzielę odwiedzili moich rodziców? Razem? - Podniósł się i oparł głowę na łokciu.
- Trochę nie jestem na to gotowa. Zrozum, to dla mnie nowe miejsce potrzebuję się zaaklimatyzować. - Zaczęłam przedstawiać mu swoje obawy. - A poza tym, strasznie boję się, co powiedzą twoi rodzice na moją osobę... - Dodałam prawie szeptem.
- Zobaczysz, że przyjmą cię ciepło. - Pocieszył mnie. - A poza tym, już cię znają z moich opowieści. - Uśmiechnął się zawadiacko.
- Misiek... - Przewróciłam oczyma.
- Tak?
- Dobranoc. - Pocałowałam go w policzek i nakryłam kołdrą, po czym błyskawicznie odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Rano zbudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Przeciągając się, otworzyłam oczy.
- Dzień dobry. - Przywitał mnie Michał.
- Dzień dobry.
- Jak się spało? - Zapytał, idąc w moim kierunku z tacą.
- Doskonale. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Czym sobie zasłużyłam na śniadanie do łóżka?
- Tym, że jesteś. - Poczułam ciepło w okolicy serca, a w moim brzuchu stado motyli poderwało się do lotu.
Zjedliśmy razem, po czym poszłam się przebrać i delikatnie umalować.
- Chodź ze mną na trening. - Zaczął jęczeć Michał, kiedy sznurowałam trampki.
- Michaś... Rozmawialiśmy o tym. - Chciałam ten dzień spędzić na rozejrzeniu się po okolicy. - Dziś pospaceruję i porozglądam się za jakąś pracą. Ale obiecuję, że jeszcze nie raz to nadrobimy.
- Nooo dooobra. - Westchnął przeciągle. - To ja lecę. Będę po treningu, a jakby coś to jestem stale pod telefonem. Pa. - Dał mi całusa i wyszedł z domu.
Pierwszą rzeczą, którą wykonałam było napisanie swojego CV. W końcu jakoś trzeba było zacząć. Wpisałam co potrzeba i wydrukowałam kilka wersji. Po tej czynności zabrałam torebkę, telefon i klucze. Zamknęłam dom i poszłam na podbój miasta. Idąc uliczkami dotarłam do kiosku, by zakupić gazetę z ofertami pracy. Nie chciałam próżnować. Kupiłam kilka lokalnych czasopism, na pobliskim straganie świeże owoce oraz warzywa i zdecydowałam wrócić tą samą trasą.
Weszłam do domu, rozpakowałam małe zakupy, nalałam sobie soku i siedząc na tarasie przeglądałam ogłoszenia. Znudzona przekładałam kartki, zakreślając co ciekawsze propozycje. W końcu zdecydowałam, że czas zadzwonić do kilku potencjalnych pracodawców. Jednak w większości, albo okazywało się, że już za późno, albo poszukiwali frajera, który zgodziłby się pracować za nic. Przybita tym, iż do tej pory nic konkretnego nie znalazłam, zaczęłam przekartkowywać ostatnie z czasopism. W końcu jedno z ogłoszeń przykuło moją uwagę: Pilnie zatrudnię pracownika do Sekretariatu Klubu Jastrzębskiego Węgla. Zaśmiałam się sama do siebie – a co mi szkodzi zadzwonić. Wybrałam numer i czekałam na sygnał połączenia.
- Halo. - Odezwał się głos z drugiej strony.
- Dzień dobry. Zauważyłam ogłoszenie, że poszukiwany jest pracownik do sekretariatu. Czy to nadal aktualne?
- Owszem. Jeżeli jest pani zainteresowana, proszę przybyć dziś na 12 do naszej siedziby. - Poinformowała mnie osoba, która odebrała telefon. - Proszę jeszcze podać swoje imię i nazwisko.
- Marcelina Kornacka.
- Dziękuję. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się. Spojrzałam na zegar. Przecież to za godzinę! W błyskawicznym tempie zmieniłam ubranie na bardziej eleganckie. Zapakowałam do teczki potrzebne dokumenty, tak na wszelki wypadek. Skreśliłam na kartce kilka słów Michałowi, że jestem na mieście i nie wiem kiedy wrócę. Jak na razie nie chciałam wspominać, gdzie się konkretnie wybieram, gdyż nie było to nic pewnego. Ułożyłam liścik w widocznym miejscu i udałam się na przystanek autobusowy. Po kilkunastu minutach byłam już na miejscu i zmierzałam do budynku. Spojrzałam na zegarek – Kubiak pewnie już zmierza do domu. Weszłam do środka i przywitałam się z czekającymi tam innymi osobami. Usiadłam na miejscu z brzegu i czekałam na swoją kolej, obserwując przybyłych wcześniej. Dwie kobiety w moim wieku żywo rozmawiały o tym, jakie to korzyści przyniosła by im ta praca. Tuż obok nich siedziała wytapetowana blondynka w mini i wysokich szpilach, usiłując sztucznym paznokciem wstukać coś w dotykowy telefon. Następnie siedział chłopak, na oko tuż po szkole średniej. Jedna osoba wyszła z gabinetu prezesa, gdzie właśnie rozmowy się odbywały. Wtedy też zawołano kolejną i do środka w wielkim stylu weszła blondyna. W wielkim, bo o mało nie przywitała podłogi. Rozbawiło mnie to. Ale nie mogłam zbyt dużo się nad tym zastanawiać, gdyż usłyszałam sygnał wiadomości sms. Odczytałam kilka słów od Miśka, odpisałam mu i wyciszyłam telefon. Wtedy też wyszła wymalowana panna i zaprosili chłopaka. Po pięciu minutach przyszła kolej na mnie. Przywitałam się grzecznie posyłając uprzejmy uśmiech. Prezes wskazał mi krzesło bym usiadła.
- Pani Marcelina, tak? - Upewnił się.
- Tak. - Potwierdziłam mocno zestresowana.
- Ma pani ze sobą potrzebne dokumenty? Chciałbym przekonać się, kto chce dołączyć do nas. I proszę się tak nie denerwować. - Prezes Zarządu uśmiechnął się ciepło.
Podałam mu teczkę z papierami i rozpoczął czytanie mojego CV.
- Napije się pani czegoś? - Zapytała towarzysząca mu kobieta.
- Jeżeli to nie będzie kłopotem to poproszę szklankę wody. - Odpowiedziałam.
- Zobaczmy co tutaj mamy... - Prezes wyjął pierwszą z kartek. - Pochodzi pani z Warszawy. Cóż skłoniło panią do przyjazdu na Śląsk?
- Decyzja ta związana jest z życiem prywatnym i wieloma sytuacjami, które sprawiły, że mieszkanie w stolicy stało się dla mnie przykrością. Wraz z moim partnerem zdecydowaliśmy, że dobrym wyjściem będzie przeprowadzka tutaj. - Starałam się odpowiadać jak najmniej wspominając, że jestem związana z jednym z graczy.
- Co z pani studiami? - Padło kolejne niewygodne pytanie.
- Przerwałam je, gdyż nie była to moja gwarancja na przyszłość. Ten kierunek w zupełności nie wiązał się z moimi aspiracjami.
- Hmm... - Zamyślił się. - Spójrzmy na doświadczenie zawodowe. Pracowała pani już jako sekretarka, tak?
- Zgadza się. Odbyłam trzymiesięczny staż tuż po maturze w firmie mojego ojca. - Zawsze to jakieś doświadczenie, pomyślałam.
- A cóż to? - Zdziwił się i podniósł wzrok na mnie. - Pracowała pani jako asystentka trenera reprezentacji?
- Tak. - Uśmiechnęłam się, gdyż wkraczaliśmy na przyjemniejszy grunt do rozmowy. - Miałam możliwość cały sezon reprezentacyjny współpracować z wspaniałymi ludźmi i nabyć nieco kwalifikacji.
- Zaskoczyła mnie pani. Przejdźmy jeszcze do języków... Co my tu mamy? Angielski w stopniu bardzo dobrym... Niemiecki w stopniu bardzo dobrym... Francuski i włoski w dobrym... No, no, no... - Złożył wszystkie dokumenty razem. - Pani kandydatura jest bardzo interesująca. Bardzo się cieszę, że mogliśmy panią gościć. Skontaktujemy się z panią telefonicznie o wynikach rekrutacji. - Wstałam równocześnie z prezesem. - Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia, mam nadzieję.
- Do zobaczenia. - Uprzejmie pożegnałam się i wyszłam.
Teraz nie pozostało mi nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń. Ta praca byłaby dla mnie idealna. Od 9 do 17. Standardowe osiem godzin. Wolne weekendy. Misiek blisko... Rozmarzyłam się, ale musiałam zejść na ziemię, gdyż właśnie podjechał mój bus.
Kilkanaście minut później zmierzałam już w stronę domu. Szybko pokonałam trasę i weszłam do środka. Już przy drzwiach poczułam zapach gotowanego dania.
- Jestem. - Krzyknęłam, zdejmując buty, po czym poszłam do kuchni.

Michał K.

Zdziwił mnie brak Marceliny w domu, ale uspokoił mnie liścik od niej. Chciałem by czuła się swobodnie i godziłem się na decyzje, które podejmowała.
Wolny czas między treningami, postanowiłem dobrze spożytkować i zabrałem się za gotowanie obiadu. Wyjąłem potrzebne składniki i po chwili pichciłem już spaghetti. W końcu przyszła też Marcelina.
- Jestem. - Usłyszałem z hallu.
- Cieszę się. - Odpowiedziałem, kiedy już ją zobaczyłem. - Jak minęło przedpołudnie? - Chciałem uzyskać nieco informacji o tym, gdzie to się podziewała.
- Całkiem dobrze. - Uśmiechnęła się, ale w jej oczach widziałem jakiś smutek czy też zawód.
- A tak serio? - Wytarłem ręce i przytuliłem ją.
- Ale serio. - Nadal próbowała nadrabiać miną.
- Nie ściemniaj, Słońce. - Wówczas dowiedziałem się, jakie miała przeprawy z ofertami pracy. - Nie martw się, coś znajdziesz. - Pocieszyłem ją. - A teraz zapraszam do stołu.
Ułożyłem danie na talerze. Do szklanek nalałem soku. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
- Spotkałem ojca dziś... - Przypomniałem sobie. - Ponawiał swoją propozycję.
- To miłe. - Marcelina uśmiechnęła się.
- Może jednak zmienisz zdanie?
- Misiu, mam nadzieję, że nie będziesz zły, ale chciałam w ten weekend pojechać do Warszawy posiedzieć z ojcem, a poza tym przydałoby mi się tu moje auto. - Spojrzała na mnie błagalnie. - Potem będziesz wyjeżdżał daleko, może niedługo znajdę pracę i wtedy nie będzie już takich możliwości. - Starała się argumentować.
W sumie miała rację. Teraz jest jeszcze w miarę luźno. A moi rodzice tydzień wytrzymają.
- Dobrze. Zgadzam się z tobą. - Powiedziałem po chwili.
- Jesteś ideałem, wiesz? - Marcelina wstała, przyszła ku mnie, usiadła mi na kolanach i oplotła szyję rękoma, na co ja się tylko zaśmiałem. - Nie dość, że jesteś czuły, opiekuńczy, wyrozumiały, to jeszcze umiesz dobrze gotować. I za to cię uwielbiam.

Marcelina

Michał pojechał na popołudniowy trening, a ja zajęłam się układaniem rzeczy do szafy. Skończyłam po około godzinie. Zarezerwowałam również bilet na samolot z Katowic do Warszawy, żeby podróż była szybsza. Zadzwoniłam do taty z informacją o moim przyjeździe, na co on ucieszył się. Ledwo rozłączyłam się, rozległ się dźwięk mojej komórki, który nota bene przestraszył mnie. Szybko nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Witam ponownie pani Marcelino. - Usłyszałam.
- Dzień dobry panie prezesie. - Aż usiadłam z wrażenia, gdy rozpoznałam ten głos.
- Po wielu rozmowach kwalifikacyjnych, po wielu debatach zdecydowaliśmy, że to pani powinna otrzymać tę posadę.
- Dziękuję, jest mi bardzo miło. - Powiedziałam na pozór spokojnie, w środku jednak czułam niepohamowaną radość.
- W związku z tym, że jutro jest sobota, podpisze pani umowę w poniedziałek i tego samego dnia już będzie pani pracowała. Zapraszam na godzinę 9.
- Mogłabym mieć jedną małą prośbę? - Zapytałam nieśmiało, bo chciałam Miśkowi zrobić niespodziankę.
- Słucham uważnie.
- Czy byłaby możliwość, aby do poniedziałku, nikt nie poznał moich danych osobowych?
- Nie ma problemu. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Rozłączyłam się i zaczęłam skakać z radości.

~*~

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jeszcze żaden rozdział nie był taki długi...