Marcelina
-
Kochanie, ale wiesz, że jakby co, to tu jest twój dom. - Tata
szepnął do mnie, tak by nie usłyszał tego Kubiak.
- Tato...
- Przytuliłam go. - Skoro ja nie snuję czarnych scenariuszy, to ty
tym bardziej nie powinieneś tego robić.
-
Michał... - Zaczął mój ojciec, kiedy przyjmujący spakował już
ostatnią walizkę do samochodu.
- Tak? -
Pojawił się tuż obok niego.
Ja z
kolei oparłam się o auto i przyglądałam się tak dobrze znanej mi
okolicy. Tu w końcu spędziłam całe dzieciństwo. Moja bezpieczna
przystań – do czasu. Gdyby nie zachowanie mojej matki, to pewnie
życie toczyłoby się teraz całkiem inaczej. Gdyby tylko wtedy
powstrzymała mnie przed odjazdem... Pewnie przygotowywałabym się
do kolejnego roku akademickiego i próbowała na siłę uzbroić się
w cierpliwość do rzeczy, które mnie nie interesują. Właśnie...
Gdyby, gdyby, gdyby...
- Ale
pamiętaj, masz opiekować się Marceliną. - Zeszłam na ziemię i
usłyszałam głos ojca.
- Niech
pan będzie spokojny, panie Adamie. - Michał spojrzał w moją
stronę.
-
Córcia... Jedźcie ostrożnie. - Tata podszedł ku mnie i jeszcze
raz przytulił. - Pamiętaj, jakby co, to... - Przerwał słysząc
moje głośne westchnienie.
- Do
zobaczenia. - Misiek podał mu rękę.
- Pa,
tato. - Powiedziałam. - Misiuuu... - Spojrzałam na Kubiaka oczami
Kota ze Shreka zanim wsiedliśmy do samochodu.
- Co się
stało?
- Mogę
prowadzić? - Spytałam najsłodszym głosem jaki tylko potrafiłam z
siebie wydobyć. - Proszę...
- Wolę
sam jechać za kierownicą. - Próbował być nieugięty.
- Ale
Misiu... - Podeszłam bardzo blisko niego. - Proszę... - Szepnęłam.
- Kocie
oczy na mnie nie działają. - Już nie był taki pewny siebie.
Tata
przyglądał nam się, śmiejąc.
-
Michał... - Odezwał się. - Wiesz, że to do ciebie powinno zawsze
należeć ostatnie zdanie i powinno on brzmieć: „Masz rację,
kochanie”. - Zaśmialiśmy się wszyscy na te słowa.
- No
dobra. Prowadź. - Kubiak uśmiechnął się, za co dostał ode mnie
buziaka w policzek.
Michał
K.
Pod moim
domem parkowaliśmy niecałe cztery godziny później. Było prawie
pod wieczór. Zabrałem część bagaży i zaniosłem do środka.
- Co z
kolacją? - Zapytałem, kiedy już odstawiłem walizki.
- Gotujemy
coś? - Zaproponowała Marcelina.
- Najpierw
musielibyśmy zrobić zakupy... Za długo zejdzie. Ale mam pomysł.
- Zakupy i
tak trzeba zrobić. - Dziewczyna rozejrzała się po kuchni, w której
aktualnie przebywaliśmy.
- To
najpierw chodźmy do jakiejś knajpki na kolację, a w drodze
powrotnej kupimy co trzeba. - Znalazłem wyjście z sytuacji.
- Dobra. -
Uśmiechnęła się.
Po
kilkunastu minutach siedzieliśmy już przy stoliku, wybierając
potrawy z karty dań.
- Jutro
już idę na trening. - Poinformowałem, kiedy zeszliśmy na tematy
tzw. domowe. - Chodź ze mną.
- Misiu...
Jutro muszę rozejrzeć się za ofertami pracy. - Westchnęła.
- Wiesz,
że nie musisz pracować. - Chwyciłem jej dłoń.
- Ale
chcę. - Uśmiechnęła się. - Nie potrafię nic nie robić.
- Poddaję
się. - Skapitulowałem.
Wiem
przecież, że jest strasznie uparta. Dostaliśmy dania, które
wybraliśmy i 30 minut później opuszczaliśmy restaurację.
Podjechaliśmy pod supermarket i zrobiliśmy duże zakupy. W końcu
teraz nie będę ułatwiał sobie życia jedzeniem na mieście.
Marcelina
Wieczór,
choć zwykły, był bardzo miły. Po powrocie do domu, ogarnęliśmy
mały bałagan, który tam się zrobił.
-
Marcelka... - Zaczął Michał, kiedy wyszłam z łazienki i byłam
gotowa do położenia się.
- Słucham.
- Bo
wiesz... - Zawiesił głos i ewidentnie czekał na moją reakcję.
Położyłam
się koło niego.
- Teraz
zdecydowanie lepiej będzie mi się mówiło. - Puścił do mnie oko.
- Co powiesz na to, żebyśmy w niedzielę odwiedzili moich rodziców?
Razem? - Podniósł się i oparł głowę na łokciu.
- Trochę
nie jestem na to gotowa. Zrozum, to dla mnie nowe miejsce potrzebuję
się zaaklimatyzować. - Zaczęłam przedstawiać mu swoje obawy. - A
poza tym, strasznie boję się, co powiedzą twoi rodzice na moją
osobę... - Dodałam prawie szeptem.
-
Zobaczysz, że przyjmą cię ciepło. - Pocieszył mnie. - A poza
tym, już cię znają z moich opowieści. - Uśmiechnął się
zawadiacko.
-
Misiek... - Przewróciłam oczyma.
- Tak?
-
Dobranoc. - Pocałowałam go w policzek i nakryłam kołdrą, po czym
błyskawicznie odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Rano
zbudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Przeciągając się,
otworzyłam oczy.
- Dzień
dobry. - Przywitał mnie Michał.
- Dzień
dobry.
- Jak się
spało? - Zapytał, idąc w moim kierunku z tacą.
-
Doskonale. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Czym sobie
zasłużyłam na śniadanie do łóżka?
- Tym, że
jesteś. - Poczułam ciepło w okolicy serca, a w moim brzuchu stado
motyli poderwało się do lotu.
Zjedliśmy
razem, po czym poszłam się przebrać i delikatnie umalować.
- Chodź
ze mną na trening. - Zaczął jęczeć Michał, kiedy sznurowałam
trampki.
-
Michaś... Rozmawialiśmy o tym. - Chciałam ten dzień spędzić na
rozejrzeniu się po okolicy. - Dziś pospaceruję i porozglądam się
za jakąś pracą. Ale obiecuję, że jeszcze nie raz to nadrobimy.
- Nooo
dooobra. - Westchnął przeciągle. - To ja lecę. Będę po
treningu, a jakby coś to jestem stale pod telefonem. Pa. - Dał mi
całusa i wyszedł z domu.
Pierwszą
rzeczą, którą wykonałam było napisanie swojego CV. W końcu
jakoś trzeba było zacząć. Wpisałam co potrzeba i wydrukowałam
kilka wersji. Po tej czynności zabrałam torebkę, telefon i klucze.
Zamknęłam dom i poszłam na podbój miasta. Idąc uliczkami
dotarłam do kiosku, by zakupić gazetę z ofertami pracy. Nie
chciałam próżnować. Kupiłam kilka lokalnych czasopism, na
pobliskim straganie świeże owoce oraz warzywa i zdecydowałam
wrócić tą samą trasą.
Weszłam
do domu, rozpakowałam małe zakupy, nalałam sobie soku i siedząc
na tarasie przeglądałam ogłoszenia. Znudzona przekładałam
kartki, zakreślając co ciekawsze propozycje. W końcu zdecydowałam,
że czas zadzwonić do kilku potencjalnych pracodawców. Jednak w
większości, albo okazywało się, że już za późno, albo
poszukiwali frajera, który zgodziłby się pracować za nic.
Przybita tym, iż do tej pory nic konkretnego nie znalazłam,
zaczęłam przekartkowywać ostatnie z czasopism. W końcu jedno z
ogłoszeń przykuło moją uwagę: Pilnie zatrudnię pracownika do
Sekretariatu Klubu Jastrzębskiego Węgla. Zaśmiałam się sama do
siebie – a co mi szkodzi zadzwonić. Wybrałam numer i czekałam na
sygnał połączenia.
- Halo. -
Odezwał się głos z drugiej strony.
- Dzień
dobry. Zauważyłam ogłoszenie, że poszukiwany jest pracownik do
sekretariatu. Czy to nadal aktualne?
- Owszem.
Jeżeli jest pani zainteresowana, proszę przybyć dziś na 12 do
naszej siedziby. - Poinformowała mnie osoba, która odebrała
telefon. - Proszę jeszcze podać swoje imię i nazwisko.
-
Marcelina Kornacka.
-
Dziękuję. Do zobaczenia.
Rozłączyłam
się. Spojrzałam na zegar. Przecież to za godzinę! W błyskawicznym
tempie zmieniłam ubranie na bardziej eleganckie. Zapakowałam do
teczki potrzebne dokumenty, tak na wszelki wypadek. Skreśliłam na
kartce kilka słów Michałowi, że jestem na mieście i nie wiem
kiedy wrócę. Jak na razie nie chciałam wspominać, gdzie się
konkretnie wybieram, gdyż nie było to nic pewnego. Ułożyłam
liścik w widocznym miejscu i udałam się na przystanek autobusowy.
Po kilkunastu minutach byłam już na miejscu i zmierzałam do
budynku. Spojrzałam na zegarek – Kubiak pewnie już zmierza do
domu. Weszłam do środka i przywitałam się z czekającymi tam
innymi osobami. Usiadłam na miejscu z brzegu i czekałam na swoją
kolej, obserwując przybyłych wcześniej. Dwie kobiety w moim wieku
żywo rozmawiały o tym, jakie to korzyści przyniosła by im ta
praca. Tuż obok nich siedziała wytapetowana blondynka w mini i
wysokich szpilach, usiłując sztucznym paznokciem wstukać coś w
dotykowy telefon. Następnie siedział chłopak, na oko tuż po
szkole średniej. Jedna osoba wyszła z gabinetu prezesa, gdzie
właśnie rozmowy się odbywały. Wtedy też zawołano kolejną i do
środka w wielkim stylu weszła blondyna. W wielkim, bo o mało nie
przywitała podłogi. Rozbawiło mnie to. Ale nie mogłam zbyt dużo
się nad tym zastanawiać, gdyż usłyszałam sygnał wiadomości
sms. Odczytałam kilka słów od Miśka, odpisałam mu i wyciszyłam
telefon. Wtedy też wyszła wymalowana panna i zaprosili chłopaka.
Po pięciu minutach przyszła kolej na mnie. Przywitałam się
grzecznie posyłając uprzejmy uśmiech. Prezes wskazał mi krzesło
bym usiadła.
- Pani
Marcelina, tak? - Upewnił się.
- Tak. -
Potwierdziłam mocno zestresowana.
- Ma pani
ze sobą potrzebne dokumenty? Chciałbym przekonać się, kto chce
dołączyć do nas. I proszę się tak nie denerwować. - Prezes
Zarządu uśmiechnął się ciepło.
Podałam
mu teczkę z papierami i rozpoczął czytanie mojego CV.
- Napije
się pani czegoś? - Zapytała towarzysząca mu kobieta.
- Jeżeli
to nie będzie kłopotem to poproszę szklankę wody. -
Odpowiedziałam.
- Zobaczmy
co tutaj mamy... - Prezes wyjął pierwszą z kartek. - Pochodzi pani
z Warszawy. Cóż skłoniło panią do przyjazdu na Śląsk?
- Decyzja
ta związana jest z życiem prywatnym i wieloma sytuacjami, które
sprawiły, że mieszkanie w stolicy stało się dla mnie przykrością.
Wraz z moim partnerem zdecydowaliśmy, że dobrym wyjściem będzie
przeprowadzka tutaj. - Starałam się odpowiadać jak najmniej
wspominając, że jestem związana z jednym z graczy.
- Co z
pani studiami? - Padło kolejne niewygodne pytanie.
-
Przerwałam je, gdyż nie była to moja gwarancja na przyszłość.
Ten kierunek w zupełności nie wiązał się z moimi aspiracjami.
- Hmm... -
Zamyślił się. - Spójrzmy na doświadczenie zawodowe. Pracowała
pani już jako sekretarka, tak?
- Zgadza
się. Odbyłam trzymiesięczny staż tuż po maturze w firmie mojego
ojca. - Zawsze to jakieś doświadczenie, pomyślałam.
- A cóż
to? - Zdziwił się i podniósł wzrok na mnie. - Pracowała pani
jako asystentka trenera reprezentacji?
- Tak. -
Uśmiechnęłam się, gdyż wkraczaliśmy na przyjemniejszy grunt do
rozmowy. - Miałam możliwość cały sezon reprezentacyjny
współpracować z wspaniałymi ludźmi i nabyć nieco kwalifikacji.
-
Zaskoczyła mnie pani. Przejdźmy jeszcze do języków... Co my tu
mamy? Angielski w stopniu bardzo dobrym... Niemiecki w stopniu bardzo
dobrym... Francuski i włoski w dobrym... No, no, no... - Złożył
wszystkie dokumenty razem. - Pani kandydatura jest bardzo
interesująca. Bardzo się cieszę, że mogliśmy panią gościć.
Skontaktujemy się z panią telefonicznie o wynikach rekrutacji. -
Wstałam równocześnie z prezesem. - Dziękuję za rozmowę. Do
zobaczenia, mam nadzieję.
- Do
zobaczenia. - Uprzejmie pożegnałam się i wyszłam.
Teraz nie
pozostało mi nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń. Ta praca
byłaby dla mnie idealna. Od 9 do 17. Standardowe osiem godzin. Wolne
weekendy. Misiek blisko... Rozmarzyłam się, ale musiałam zejść
na ziemię, gdyż właśnie podjechał mój bus.
Kilkanaście
minut później zmierzałam już w stronę domu. Szybko pokonałam
trasę i weszłam do środka. Już przy drzwiach poczułam zapach
gotowanego dania.
- Jestem.
- Krzyknęłam, zdejmując buty, po czym poszłam do kuchni.
Michał
K.
Zdziwił
mnie brak Marceliny w domu, ale uspokoił mnie liścik od niej.
Chciałem by czuła się swobodnie i godziłem się na decyzje, które
podejmowała.
Wolny
czas między treningami, postanowiłem dobrze spożytkować i
zabrałem się za gotowanie obiadu. Wyjąłem potrzebne składniki i
po chwili pichciłem już spaghetti. W końcu przyszła też
Marcelina.
- Jestem.
- Usłyszałem z hallu.
- Cieszę
się. - Odpowiedziałem, kiedy już ją zobaczyłem. - Jak minęło
przedpołudnie? - Chciałem uzyskać nieco informacji o tym, gdzie to
się podziewała.
- Całkiem
dobrze. - Uśmiechnęła się, ale w jej oczach widziałem jakiś
smutek czy też zawód.
- A tak
serio? - Wytarłem ręce i przytuliłem ją.
- Ale
serio. - Nadal próbowała nadrabiać miną.
- Nie
ściemniaj, Słońce. - Wówczas dowiedziałem się, jakie miała
przeprawy z ofertami pracy. - Nie martw się, coś znajdziesz. -
Pocieszyłem ją. - A teraz zapraszam do stołu.
Ułożyłem
danie na talerze. Do szklanek nalałem soku. Rozmawialiśmy o
wszystkim i o niczym.
-
Spotkałem ojca dziś... - Przypomniałem sobie. - Ponawiał swoją
propozycję.
- To miłe.
- Marcelina uśmiechnęła się.
- Może
jednak zmienisz zdanie?
- Misiu,
mam nadzieję, że nie będziesz zły, ale chciałam w ten weekend
pojechać do Warszawy posiedzieć z ojcem, a poza tym przydałoby mi
się tu moje auto. - Spojrzała na mnie błagalnie. - Potem będziesz
wyjeżdżał daleko, może niedługo znajdę pracę i wtedy nie
będzie już takich możliwości. - Starała się argumentować.
W sumie
miała rację. Teraz jest jeszcze w miarę luźno. A moi rodzice
tydzień wytrzymają.
- Dobrze.
Zgadzam się z tobą. - Powiedziałem po chwili.
- Jesteś
ideałem, wiesz? - Marcelina wstała, przyszła ku mnie, usiadła mi
na kolanach i oplotła szyję rękoma, na co ja się tylko zaśmiałem.
- Nie dość, że jesteś czuły, opiekuńczy, wyrozumiały, to
jeszcze umiesz dobrze gotować. I za to cię uwielbiam.
Marcelina
Michał
pojechał na popołudniowy trening, a ja zajęłam się układaniem
rzeczy do szafy. Skończyłam po około godzinie. Zarezerwowałam
również bilet na samolot z Katowic do Warszawy, żeby podróż była
szybsza. Zadzwoniłam do taty z informacją o moim przyjeździe, na
co on ucieszył się. Ledwo rozłączyłam się, rozległ się dźwięk
mojej komórki, który nota bene przestraszył mnie. Szybko
nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Witam
ponownie pani Marcelino. - Usłyszałam.
- Dzień
dobry panie prezesie. - Aż usiadłam z wrażenia, gdy rozpoznałam
ten głos.
- Po wielu
rozmowach kwalifikacyjnych, po wielu debatach zdecydowaliśmy, że to
pani powinna otrzymać tę posadę.
-
Dziękuję, jest mi bardzo miło. - Powiedziałam na pozór
spokojnie, w środku jednak czułam niepohamowaną radość.
- W
związku z tym, że jutro jest sobota, podpisze pani umowę w
poniedziałek i tego samego dnia już będzie pani pracowała.
Zapraszam na godzinę 9.
- Mogłabym
mieć jedną małą prośbę? - Zapytałam nieśmiało, bo chciałam
Miśkowi zrobić niespodziankę.
- Słucham
uważnie.
- Czy
byłaby możliwość, aby do poniedziałku, nikt nie poznał moich
danych osobowych?
- Nie ma
problemu. Do zobaczenia.
- Do
zobaczenia. - Rozłączyłam się i zaczęłam skakać z radości.
~*~
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jeszcze żaden rozdział nie był taki długi...
chciałabym zobaczyć minę Dzika, jak dowie się, że będę pracować razem :D
OdpowiedzUsuńHehe to wspaniale ze jest tak długi a także bardzo ciekawy;) czekany na kolejne
OdpowiedzUsuńchciałabym zobaczyć minę miśka gdy się dowie :) Oby ucieszył się :)
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa miny Michała :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :D