wtorek, 22 kwietnia 2014

Dwudziestka dziewiątka

Marcelina

Ocknęłam się w jakimś dziwnym miejscu. Miałam bardzo mało przestrzeni, by jakoś się wyprostować. Powoli przyzwyczaiłam oczy do ciemności i doszłam do wniosku, że muszę znajdować się w bagażniku jadącego samochodu. Miałam skrępowane ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach. Nadal szumiało mi w głowie i początkowo miałam kłopoty z zebraniem myśli.
Samochód zatrzymał się. Trzasnęły drzwi. Odgłos kroków był coraz wyraźniejszy i po chwili usłyszałam jak bagażnik się otwiera. Automatycznie zamknęłam powieki by udawać, że jeszcze jestem pod wpływem tego czegoś, co on mi wstrzyknął. Klapa się podniosła i dotarło do mnie świeże powietrze. Czyste i chłodne. Poczułam jak Michał zaczyna mną potrząsać.
- No, księżniczko, nie udawaj. Przecież wiem, że środek już przestał działać. Chodź.
Pociągnął mnie na siłę, tak że aż syknęłam z bólu.
- No widzisz. Wiedziałem, że udajesz. - Wyciągnął mnie z samochodu i zaniósł przewieszoną przez ramię do budynku.
Znajdowaliśmy się w domu jego babci w Szczecinie. Znam to miejsce jak własną kieszeń. W końcu, jeszcze nie tak dawno przyjeżdżaliśmy tu prawie co weekend.
Rzucił mną jak workiem, w salonie na kanapę. Potem zasłonił dokładnie okna i zapalił światło. Było już grubo po 22.
- Napijesz się czegoś, księżniczko? - Zapytał idąc do kuchni.
Kto by pomyślał, że jest taki troskliwy. Nie odpowiedziałam mu, tylko nadal uparcie milczałam.
- Chyba cię o coś pytałem? - Podszedł i chwycił mnie mocno za gardło.
Spojrzałam wtedy głęboko w jego oczy. Malowała się w nich furia, złość i żądza mordu. Błyskały też jakieś niezdefiniowane ogniki.
- Podaj mi szklankę wody. - Wydukałam w końcu.
- I nie można było tak od razu? - Puścił mnie i poszedł do kuchni.
Miałam doskonały podgląd na pomieszczenie, ponieważ salon był z nim bezpośrednio połączony i nie było żadnej ścianki działowej. Widać, że Michał miał to dobrze zaplanowane, bo zaopatrzył i lodówkę, i pozostałe szafki w produkty.
- Proszę. - Postawił na stoliku przede mną szklankę z przezroczystym płynem.
- Niby jak mam zrobić łyk, skoro nadal jestem związana? - Zapytałam go.
- Faktycznie. Zaraz coś wymyślę, żebyś przypadkiem niczego nie wykombinowała zbytniego. - Przywołał na twarz ironiczny uśmiech.
Potem znów poszedł do kuchni i po chwili wrócił ze słomką w ręce.
- Tak może być? - Usiadł obok mnie trzymając szklankę.
Nie odpowiedziałam, tylko zaspokoiłam pragnienie. Michał wstał i podszedł do okna. Odgarnął zasłonkę, spojrzał na podjazd i skierował do mnie pytanie.
- Jak myślisz, co teraz robią te twoje siatkarzyki?
Serce zabiło mi mocnej. Pewnie się martwili. I to bardzo. Jednak znów zaczęło mi bardziej szumieć w głowie. Świat lekko wirował, ale jak na razie nie odpływałam. Założę się, że czegoś znów mi dosypał. Walczyłam z samą sobą, by tylko nie zamknąć oczu.
Michał puścił trzymaną zasłonkę i usiadł naprzeciw mnie. Uporczywie wpatrywał się w moją twarz.
- Powiesz mi, czego ode mnie chcesz? - Zapytałam go lekko bełkocząc.

Michał K.

Byliśmy w drodze do Szczecina. Wraz z tatą Marceli, zabrałem się ja, Krzysiek, Łukasz i Winiar. Każdy był zmartwiony i przygnębiony. Targały nami też różne uczucia – od złości do troskę. Pan Adam dzielnie się trzymał, choć było widać, że jest bardzo roztrzęsiony. Tuż przed nami jechał samochód policji. Stwierdzili, że chcą osobiście uczestniczyć w ujęciu tego kretyna. Znaczy się, oni nie użyli tego sformułowania, ale tak łatwiej mi go określić. Jesteśmy już trzecią godzinę w drodze... Panowie z tyłu nieco przysypiają, za to tata Marceli siedzi jak zaczarowany. Prawie w ogóle się nie odzywa. Ale jedzie bardzo uważnie i ostrożnie, choć szybko. Jeszcze ponad dwie godziny drogi...
Przed wjazdem do Szczecina policjanci poprosili byśmy się zatrzymali. Musieli też dać znać swoim kolegom z tutejszych oddziałów, by się przygotowali do akcji. Bałem się jak to się wszystko potoczy, a już najbardziej tego, że ten psychopata zrobi coś Marcelinie.
Po około dwudziestu minutach ruszyliśmy w dalszą drogę.

Marcelina
Przegrałam walkę z samą sobą i odpłynęłam. Ocknęłam się przed pierwszą w nocy. Światło w kuchni było zapalone, ale nigdzie nie widziałam Michała. Jednak po jakichś dwóch minutach pojawił się. Poprawił się w lustrze w przedpokoju, a ja tymczasem zauważyłam u niego coś, co do reszty mnie przeraziło – broń włożoną za pasek w spodniach.
Teraz już wiedziałam, że nie mogę mu się sprzeciwiać...
- Michał... - Zwróciłam się do oprawcy.
- Tak, księżniczko? - Podszedł do mnie. - Potrzebujesz czegoś?
- Mhm. - Kiwnęłam głową. - Mógłbyś rozwiązać mi nogi? Muszę wyjść do łazienki...
- Ewentualnie mogę to zrobić, ale jak wrócisz, to z powrotem cię zwiążę. - Uśmiechnął się fałszywie.
- Dobrze...

Michał K.

Powoli podjechaliśmy pod adres, który podał pan Adam. Ktoś z pewnością był w środku, bo widać było blask światła. Samochodu nie było na podjeździe. Widocznie musiał wjechać do garażu stojącego obok domu. Grupa policjantów uzbrojonych po zęby cicho i zwinnie wyskoczyła z samochodu. Komisarz zaś podszedł do nas i prosił, żebyśmy nie wychodzili z samochodu, dopóki dziewczyna nie będzie bezpieczna.
Każda minuta zdawała się trwać wieczność...

Marcelina

Michał czekał przed drzwiami pomieszczenia, pilnując bym nie zrobiła niczego głupiego. Wyszłam z łazienki i od razu złapał mnie za ramię. Czułam się tym strasznie upokorzona. Jednak w momencie, gdy już chwytał linę do ponownego związania moich kostek, rozległ się jakiś nieokreślony dźwięk i po kilku sekundach w całym domu roiło się od antyterrorystów. Jak tylko znaleźli się w środku, Michał rzucił sznur, złapał mnie mocno pod gardło i przystawił pistolet do mojej skroni.
- Zostaw dziewczynę! - Krzyknął któryś z policjantów.
- Rzuć broń! - Wrzeszczał inny.
- Nie zbliżajcie się bo ją zabiję! - Odpowiedział im Michał.
Mnie na przemian robiło się zimno i gorąco. Zaczęłam modlić się, by jednak on się poddał. Dom był otoczony i nie miał szans na ucieczkę.

W tym czasie w Spale

Grzegorz K.

- Jak sądzicie, dojechali już na miejsce? - Zapytał Piotrek.
- Z moich obliczeń wynika, że powinni tam już być... - Odezwał się Kapitan.
- A może po prostu zadzwonimy? - Zapytała jedyna kobieta w naszym towarzystwie.
- Słuchajcie... Może i nas to uspokoi, ale ich bardziej zdenerwuje. - Wyraziłem swoje zdanie.
- Może i masz rację... - Westchnęli równocześnie Karol z Andrzejem.
Nadal siedzieliśmy w konferencyjnej. Trener chcąc nie chcąc musiał się zgodzić, gdyż powiedzieliśmy, że w przeciwnym razie jakoś zastrajkujemy. Szczerze mówiąc, nawet nie chciało mu się z nami negocjować. Wyszedł tylko na chwilę, by potem wrócić z tacą z kawą dla wszystkich.
- Zastanawiam się, dlaczego tą biedną dziewczynę tyle spotyka... - Powiedział robiąc łyk gorącego napoju.

Szczecin

Krzysztof I.

- Dlaczego to tyle trwa?! - Niecierpliwił się Dziku opierając się o samochód.
- Misiek, spokojnie.
- Jak mam być spokojny? - Z nerwami włożył ręce do kieszeni i zaczął chodzić tam i z powrotem.
- Michał, popatrz na pana Adama. On też się denerwuje i to bardziej niż Ty. - Łukasz wskazał na mężczyznę siedzącego w samochodzie z rękami na kierownicy i również tam opartą głową.
- Zwariuję chyba zaraz! - Podniósł oczy pan Kornacki.
- Spokojnie. - Poklepał go po ramieniu, Ziomek.
- Zaraz pewnie Marcelina wyjdzie wolna. - Uśmiechnąłem się równocześnie z Winiarem.
- Oby. Oby... - Westchnął Dziku i robił kolejne okrążenie wokół samochodu.
Już Winiarski chciał coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy dźwięk, który wprawił nas w osłupienie. Chwilowo zmroziło nam krew w żyłach, by zaraz potem cała piątka rzuciła się do biegu i po kilku sekundach od usłyszanego strzału, znaleźliśmy się w budynku.

Marcelina

- Nie zbliżajcie się! - Warknął Michał, mocno przyciskając mnie do siebie.
Coraz bardziej bałam się swojego byłego narzeczonego. Nie sądziłam, że jest zdolny do takich rzeczy. A jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że miał broń, którą pewnie zdobył nielegalnie...
Michał cofał się w stronę ściany, cały czas silnie mnie trzymając.
- Wyjdźcie stąd! Zabiję ją, jeżeli tylko któryś zrobi krok w naszą stronę! - Nie dawał za wygraną.
Policja jednak prowadziła swoją operację i już po chwili kątem oka zauważyłam wchodzącą grupę antyterrorystów. To było straszne... Każda sekunda zdawała się trwać wieczność...
- Zostaw dziewczynę. Jeżeli puścisz ją dobrowolnie, to będziesz miał mniejszy wyrok. - Próbowali z nim jakoś negocjować.
Dziwne... Chyba na niego podziałały te słowa, gdyż poczułam, że uścisk się poluźnił. Osuwając się na podłogę usłyszałam głos Michała:
- Marcelina, pamiętaj, że zawsze cię kochałem.
Następne wydarzenia były ułamkami sekundy. Ledwo to wypowiedział przystawił sobie pistolet do skroni i zanim ktokolwiek zdołał jakoś zareagować, wystrzelił. Gwałtownie odskoczyłam na bok, a on upadł na podłogę. Kałuża krwi z chwili na chwilę się powiększała...
Policjant pomógł mi poderwać się z podłogi i po przejściu kilku kroków utonęłam w bezpiecznych ramionach Kubiaka i mojego ojca.
- Marcelka! Już dobrze... Już nikt ci nie zagraża... 

~*~
I mamy tie-break! SOVIA!! ♥

Jak minęły święta? Bardzo mokre byłyście w poniedziałek? 
 
Na koniec dziś zrobione zdjątko :)
#GoSovia <3