poniedziałek, 23 września 2013

Siedemnastka

Marcelina

        Obudziłam się czując na twarzy przyjemne promienie słońca się przez okno. Wyjrzałam na zewnątrz i ujrzałam piękny błękit nieba oraz soczystą zieleń trawy i rozwijających się liści drzew. Jak ja kocham wiosnę!
        W dobrym nastroju ubrałam się uprzednio biorąc szybki prysznic. Zaplotłam włosy w kłosa, przejrzałam się w lustrze i mogłam wyjść z pokoju. Już na korytarzu natknęłam się na kilku nieco zmarnowanych siatkarzy. Spałam tyle samo co oni, a jakoś nie narzekam.
        Andrea miał jechać dopiero w okolicy 9 więc chcąc, nie chcąc musieli zwlec się rankiem. W milczeniu zjedliśmy posiłek i każdy udał się (o dziwo!) do swojego pokoju. Z przyjemnością delektowałam się ciszą, którą jednak przerwał mi nieokreślony dźwięk dobiegający z okolic drzwi. Podniosłam się i poszłam zobaczyć co było przyczyną tego jakby chrobotu, jakby stukania... Nie wiem jak to nazwać. Nacisnęłam klamkę i pociągnęłam za nią w swoją stronę. Wyszłam na korytarz i rozejrzałam się w prawo oraz lewo. Jednak nikogo tam nie zobaczyłam. Wzruszyłam ramionami i udałam się z powrotem do pomieszczenia. Leniwie poczłapałam w stronę łóżka. Ale nagle zatrzymałam się i wytrzeszczyłam oczy na coś co na nim spoczywało. Brązowa kulka ruszała się, a kiedy tylko bardziej zbliżyłam się obiekt wydał z siebie głos i raz szczeknął. Potem zamerdał ogonem i radośnie podbiegł w moją stronę. Futrzak wspiął się na tylnych łapach wspierając się przednimi na moich kolanach i ponownie zaszczekał. Trochę wahałam się czy wziąć zwierzątko na ręce, jednak się przełamałam i po chwili poczułam mokry język na policzku.
- Jak się tu, psiaku, znalazłeś? - Pogłaskałam go po łebku. - To pewnie ty drapałeś koło drzwi... I wbiegłeś jak je otworzyłam... I gdzie jest twój pan, albo pani?
Tak, rozmawiałam z psem. Znaczy się mówiłam do niego. Bo on jakoś nie chciał mi odpowiadać. Pogładziłam go po futrze, co skończyło się ponownym „całuskiem” z jego strony i znów wyszłam na korytarz. Zastanawiało mnie czyj jest. Już miałam pukać do sąsiedniego pokoju, zapytać czy oni czegoś może nie wiedzą o właścicielu czworonoga, gdy z parteru usłyszałam głośnie wołanie:
- Skiper! Skipeeeer! Psiaku gdzie ty jesteś?
Pobiegłam w stronę schodów. Na samym ich dole spostrzegłam wysoką, zgrabną długowłosą blondynkę w czarnych dżinsach, jasnej koszulce i beżowych trampkach. Z przewieszonej przez ramię torby szybko wyjęła dzwoniący telefon i odebrała:
- Jestem już na dole... Skiper mi uciekł... Ok. -  Zakończyła i schowała komórkę.
Wtedy odważyłam się zejść do niej. Stała odwrócona twarzą w stronę hallu i nerwowo bębniła palcami o poręcz.
- Przepraszam, czy to nie twoja zguba? - Spytałam stając tuż przed nią.
- Jeju, Skiper. - Wzięła ode mnie zwierzę. - Dziękuję ci. Nawet nie wiem kiedy mi zwiał.
Wówczas usłyszałyśmy tupot stóp na schodach i obie odwróciłyśmy się w tamtą stronę.
- O! Jednak uciekinier został złapany? - Pit znalazł się obok nas. - Cześć Słońce! - Pocałował delikatnie blondynkę na powitanie. - Czyli już się poznałyście? - Objął ją.
- No tak jakby nie. - Uśmiechnęła się.
- W takim razie to jest Marcelina. Asystentka trenera. - Wskazał na mnie. - A to moja narzeczona, Martyna.  - Przedstawił nas sobie, a my podałyśmy sobie prawe dłonie.
Pierwszy raz słyszałam, żeby w mojej obecności Piotrek wypowiedział tyle słów naraz. Otrząsnęłam się i powiedziałam:
- To ja już pójdę.
- Mam rozumieć, że do Krzyśka? - Piter mnie znów zadziwił. - Bo cię szukał.
- Znowu? - Przewróciłam oczami, ale poszłam w wskazanym kierunku.

Krzysztof I.

        Właśnie rozmawialiśmy z Winiarem, Kosą i Dzikiem w moim pokoju, gdy usłyszeliśmy stukanie do drzwi.
- Proszę! - Krzyknęliśmy jednocześnie, bo nikomu nie chciało się podnieść, żeby otworzyć.
- Co się znowu stało, że jestem wam potrzebna? - Marcelina nie owijając w bawełnę wpadła i usiadła obok nas.
- Słuchaj... - Zacząłem. - Bo tak sobie myślimy, że w końcu pasowałoby oblać to, że dostałaś pracę...
- I co w związku z tym? - Zapytała zniecierpliwiona.
- Robimy wieczór imprezę. Tylko nie taką w pokoju.
- To gdzie? Na korytarzu? - Spojrzała na nas przestraszona.
- Na dachu od razu. - Winiar przewrócił oczyma.
- Propozycja jest taka... - Odezwał się Michał K. uciszając nas ręką. - Albo tu w środku, albo ognisko. Co wybierasz?
- A... - Zdążyła tylko tyle wypowiedzieć, gdyż zadzwonił jej telefon.
Wyjęła z kieszeni komórkę, spojrzała na wyświetlacz i szybko odebrała.
- Tak tato. ... Znowu próbowała tej swojej sztuczki z palpitacjami? ... Że niby mam do niej, bo ona tak chce? Niedoczekanie! ... Ja wiem, że to moja matka, ale czy matki każą wybaczać zdrady, żeby tylko mieć forsę?
Słuchając rozmówcy chodziła nerwowo po pokoju, a my tylko wodziliśmy za nią wzrokiem.
- Dobrze, zgadzam się z nią porozmawiać. Ale będziesz słuchał tej rozmowy. Włącz głośnik. - Marcelina podeszła do okna i utkwiła wzrok w jakimś punkcie.

Adam Kornacki

        Do tej pory rozmowę z córką prowadziłem na korytarzu. Moja żona za wszelką cenę, chciała wiedzieć, gdzie Marcelina jest, co robi, z kim jest i „Dlaczego, do jasnej cholery, nie daje znaku życia? Ładnie się nam odpłaca. Przecież ją wychowaliśmy! Całe życie miała co chciała! Tyle pieniędzy, co na nią wydaliśmy...” - ten monolog sprawił, że znów jej serce zaczęło wariować i lekarze musieli ją zostawić na oddziele w szpitalu.
        Córka zgodziła się pogadać z Ewą, dlatego podszedłem do jej łóżka i włączając funkcję głośnomówiącą podałem aparat żonie. Przejęła go i od razu krzyknęła:
- Marcelina! Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że nie ma sposobu na odnalezienie ciebie? To się grubo mylisz! Daję Ci czas do niedzieli, jeśli nie zjawisz się w domu, to wiedz, że do następnej soboty, JA cię znajdę!
Przysłuchiwałem się temu, ze szczęką na ziemi. Nie sądziłem, że moja żona aż tak naskoczy na nią. A z drugiej strony liczyłem, że córka szybko się rozłączy. Jednak wysłuchała zdania swojej matki i przystąpiła do kontrataku:
- Myślisz, że będziesz mną kierować? Ta era już się skończyła. Nie pozwolę sobą dyrygować! Już wystarczająco spełniłam twoich próśb. Sama chciałaś, żebym poszła na prawo! Przez ciebie Michalina wyjechała przy pierwszej lepszej okazji! Przez ciebie teraz widuję siostrę najwyżej raz w roku! Niby z jakiej racji mam kierować się twoimi niby złotymi radami? Bo chcesz, żebym skończyła jak Ty? Na garnuszku bogatego męża? Myślisz, że nie wiem, że jesteś z tatą tylko dla forsy, a nie z miłości? - Zamarłem na te słowa. Czy to rzeczywiście prawda? - Nie waż się nigdy więcej mną kierować.
- Ty śmiesz nazywać się moją córką? Otóż oficjalnie cię informuję, że z dniem dzisiejszym, ja nie mam córki. Żadnej!
W tym momencie Marcelina rozłączyła się. Spojrzałem na Ewę, która obecnie była purpurowa na twarzy.
- To prawda? - Zapytałem ledwo poruszając ustami. - Tyle lat mnie okłamywałaś?
- A skąd! Słuchasz tylko i wyłącznie jej wyobraźni! - Próbowała za wszelką cenę mnie przekonać, jednak widziałem w jej oczach kłamstwo.
- Nie wierzę ci! - Mój głos był w miarę opanowany, a w środku gotowałem się ze złości.
Wybiegłem z sali i skierowałem się na zewnątrz. Przysiadłem na murku przed szpitalem, poluźniłem krawat i ukryłem twarz w dłoniach.
W mojej głowie kłębiły się tysiące pytań. I jedno podstawowe: dlaczego przez 26 lat żyłem w kłamstwie?
Zamknąłem oczy i przypominałem sobie jak się poznaliśmy: byłem w klasie maturalnej, a ona rok niżej. Już od jakiegoś czasu obserwowałem ją na korytarzu, w bibliotece. W końcu odważyłem się i zagadałem. To był jakoś listopad. Potem poszliśmy razem na moją studniówkę. Od tego czasu staliśmy się nie rozłączni. Zostaliśmy parą. Oświadczyłem się jej w dzień jej 21 urodzin. Rok później, w czerwcu, wzięliśmy ślub. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. W lipcu następnego roku na świecie pojawiła się Michalina. Straciłem głowę dla małej. Ewa sama zaproponowała, żeby nie szła do pracy. Firma dobrze prosperowała, zresztą tak jest do dziś. Dlatego przystałem na jej propozycję. Miała co chciała. Gdy Michasia miała 2 lata urodziła się Marcelina. Kolejne moje szczęście. Naprawdę niczego więcej nie żądałem. Miałem kochającą rodzinę, własną firmę, ogromny dom... Pragnąłem jeszcze męskiego potomka... Kilka lat później moje marzenie spełniło się. Ewa ponownie była w ciąży z synem. Imię już było wybrane – Marcin. Jednak w dniu porodu wszystko runęło. Okazało się, że pępowina okręciła się wokół jego szyjki i urodził się martwy. Przez długi czas nie mogłem dojść do siebie. Córki też. Jakby nie było Michalinka miała już 10 lat i wiele rozumiała. To był straszny cios. Ale dlaczego wtedy nie spostrzegłem tego, że moja żona szybko się pozbierała? Że dla niej liczyły się jedynie wyjazdy, spotkania z przyjaciółeczkami... Dlaczego ja byłem aż tak ślepy? Dlaczego nie zwracałem uwagi na jej ingerowanie w życie dziewczynek? Dlaczego tak mnie omotała? I co najważniejsze, skąd Marcela wiedziała o tym?
Teraz siedzę podejmując jedną z najważniejszych decyzji w życiu. Rozważam wszystkie „za” i „przeciw”... Ludzie dziwnie na mnie patrzą, gdyż już od dobrych 10 minut siedzę nieruchomo.
Postanowione – idę składać papiery rozwodowe. Nie dość, że znam całą prawdę o niej, to jeszcze nie będziemy rozmawiać bo pomagam córkom, do których ona się nie odzywa. Koniec. Nie pozwolę, żeby jej to wszystko uszło na sucho.
Podniosłem się, podreptałem na parking, wsiadłem do auta i odjechałem.

Marcelina


        Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Pojedyncze łzy jednak spływały po moich policzkach. Odwróciłam się w stronę chłopaków, którzy wpatrywali się we mnie ze współczuciem, zrozumieniem i jednocześnie przerażeniem.
- Przepraszam. - Rzuciłam do nich.
Wybiegając trzasnęłam drzwiami. Wsunęłam telefon do kieszeni spodni. Szybko znalazłam się na parterze przy głównym wejściu. Opuściłam budynek. Ledwo widząc przez lejące się strumieniem łzy wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Nie podniosłam głowy do góry tylko powiedziałam:
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. - Usłyszałam w odpowiedzi głęboki głos.
Otarłam wierzchem dłoni mokre policzki i pobiegłam ścieżką w stronę lasu.


~*~
Jedyne co mam Wam do powiedzenia to: PRZEPRASZAM. Zawaliłam na całej linii.
Biorę odpowiedzialność na siebie. A Ty, Łośku, już się przestań na mnie fochać i jutro się normalnie odzywaj :P I nie strasz mnie więcej w szatni :P
Pozdrawiam bardzo serdecznie
P.S. Jeżeli macie do mnie jakieś pytania, to nie bójcie się ich zadać. Na każde odpowiem pod następnym rozdziałem.

piątek, 13 września 2013

Szesnastka

Marcelina

- Dzień dobry. Ja przepraszam. - Wydukałam z trudem. - Już sobie idę.
- A czy ktoś cię, dziecko, wyrzuca? - Krótkowłosa, farbowana blondynka koło pięćdziesiątki objęła mnie ramieniem. - Swoją drogą, pierwszy raz cię tu widzę. 
- Dopiero wczoraj przyjechałam. - Przyznałam.
- Pani Zosiu, pani przecież wczoraj nie było, to mogła pani nie wiedzieć. - Dobiegł głos z drugiego końca kuchni. (Tak, właśnie znajdowałam się w kuchni)
- W takim razie, napijesz się, dziecko, kawy albo herbatki? - Widać, że pani Zosia to typ troskliwej mamy lub babci. - A ja z chęcią posłucham skąd się tu wzięłaś.
- Jeśli to nie będzie kłopot, to ja poproszę herbatę. - Nieśmiało powiedziałam.
- A zwykłą czy owocową? - Pani Zofia już krzątała się przygotowując kubki i gotując wodę.
- Zwykłą.
- No, nie krępuj się i siadaj. - Wskazała mi taboret przy niezbyt dużym stoliku.
Pozostałe kucharki dalej robiły swoje, a pani Zosia usiadła obok mnie, uprzednio stawiając kubki z parującym napojem.
- No, jako, że już kilka lat tu pracuję, to wiem co nieco. Który pan siatkarz jest twoją drugą połową? - Kucharka nie owijała w bawełnę.
- Eee... To nieporozumienie. Ja z nimi pracuję. - Wyznałam. - Jestem asystentką trenera.
- Aha. No to w takim razie mi też pomożesz, dziecko. - Polubiłam tą bezpośredniość pani Zosi.
- W jaki sposób? - Nieco się przestraszyłam, bo wszyscy się śmiali, że ja nawet wodę potrafię przypalić.
- Bo muszę jadłospis na przyszły tydzień ustalić. I pasowałoby coś innego ugotować. A jak u ciebie z tą dziedziną? - Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Yyy... Kiepsko. A nawet bardzo kiepsko. - Lekko się uśmiechnęłam. - Wie pani, jak rodzice zatrudniają gosposię, to rzadko się ma wstęp do kuchni. Jednak jedno danie przygotować. Mój... - Skrzywiłam się na wspomnienie Michała. - Powiedzmy były, uwielbiał kaczkę z figami. I to wszystko.
- No to my już to zmienimy, co nie dziewczyny? - Spytała pozostałe kucharki.
- Jasne. - Odkrzyknęły.
- Jak się nam uda to ci pokażemy kilka łatwych potraw. Ale najpierw rzuć kilka pomysłów. - Momentami młodzieżowe zachowanie pani Zosi dodawało jej uroku. - A poza tym, ja nadal nie wiem jak ty masz na imię, dziecko?
- Marcelina.
- To dawaj. - Uśmiechnęła się.

Michał K.

        Trener dał nam niezły wycisk. A tu jeszcze po południu siłownia. Maskara normalnie. Dowlekłem się do pokoju i z hukiem rzuciłem na łóżko. Jednak po chwili podniosłem się i zabierając ręcznik zamknąłem się w łazience. Dużo czasu tam nie spędziłem, gdyż z głębi pokoju dobiegło mnie donośne wołanie:
- Dzikuuuuu! - Znowu Igła.
- Nie ma mnie! - Odkrzyknąłem.
- To ja zaczekam aż będziesz.
    Wyłoniłem się z pomieszczenia, a Krzysiek, tak jak sądziłem, siedział na łóżku.
- Co się stało? - Zapytałem.
- Bo...Bo ja mam sprawę.
- Słucham cię, Krzysiu.
- Wziąłeś ze sobą swojego xboxa? - Spojrzał na mnie niewinnym wzrokiem.
- I tylko po to przyszedłeś?
- Mhm. - Pokiwał twierdząco głową. - No bo co będziemy wieczorem robić?


Krzysztof I.

        No to zajęcie na wieczór przygotowane. Pasowałoby Młodej plany. Zdziwi się pewnie, że tym razem nie będzie to u niej. Chwyciłem za klamkę do pokoju asystentki i chciałem pchnąć drzwi, jednak one zostały na miejscu.
- Co jest kurde? - Spróbowałem jeszcze raz. - Ej, bez jaj.
Już wyjmowałem z kieszeni telefon, żeby do niej zadzwonić, gdy uświadomiłem sobie, że przecież nie mam jej numeru. Ale to jest dziwne... Przecież gdzie ona mogła zniknąć? Nic nie wskazywało na to, żeby miała zrobić coś głupiego... Różne dziwne myśli przychodziły mi do głowy. Pomyślałem, że może zanim powiem chłopakom, znaczy Michałowi, że jej nie ma rozejrzę się po budynku. W sumie pasowałoby, żeby w końcu go poznała. Bo jak będzie współpracowała z dziennikarzami?
Zbiegłem na dół. Udałem się w stronę hali. Sprawdziłem, tam jej nie było. Przeciwna strona to stołówka. Nie, tam jej raczej nie będzie. Ale... Zaglądnę. Tak jak sądziłem. Brak.
Ze zwieszoną głową wróciłem na piętro. Powłócząc nogami doszedłem do pokoju Winiara. Rzuciłem mu tylko krótkie „Chodź!” i skierowałem się do „jamy” Dzika.
- Igła, coś ty taki blady jak śmierć na nartach? - Winiarski właśnie siadał na podłodze obok Kubiaka.
- Jest problem. - Odważyłem się spojrzeć w stronę obu Michałów. - Nigdzie nie mogę znaleźć Marceliny...
- Jak to? - Zbledli obaj.
- Pokój zamknięty. Na dole jej nie ma... - Wyjaśniłem co do tej pory zbadałem.
- Dzwoniłeś do niej? - Dzik podniósł się i sięgnął po komórkę.
- No nie, bo nie mam numeru... - Usprawiedliwiłem się.
Kubiak szybko wystukał coś na klawiaturze telefonu i przyłożył go do ucha. Odczekał chwilę i wybrał czerwoną słuchawkę.
- Nie odbiera. - Stwierdził.
- Może zostawiła go w pokoju? - Podał jedną hipotezę Winiar.
- Chodźmy, zadzwonimy w okolicy jej pokoju. Może nie wyciszyła... - Zaproponowałem.
- Dobry pomysł. - Obaj szybko podnieśli się i wyszliśmy.

Grzegorz K.

        Na korytarzu natknąłem się na Krzyśka i dwóch Michałów. Byli czymś tak przejęci i zaaferowani, że o mało mnie nie potrącili.
- Sorry. - Odwrócił się Igła.
- Coś się stało? - Zapytałem.
- Nic mi nie odpowiedzieli, tylko poszli dalej zatrzymując się przed pokojem asystentki. Obserwowałem ich, jak przysłuchiwali się dźwiękom dobiegającym z jej pomieszczenia.
- Co wy robicie? - Oparłem się o ścianę tuż koło nich.
- Ciii! - Uciszyli mnie naraz.
Uniosłem ręce w geście kapitulacji, jednak nadal stałem obok.
- Słyszycie? - Szepnął Kubiak.
- Nooo... - Przyznała zrezygnowana dwójka.
- Czyli zostawiła ten telefon w pokoju... Ale w takim razie gdzie poszła? - Winiarski podrapał się po głowie.
- Dowiem się w końcu co jest grane? - Przypomniałem o swojej obecności.
- Chodź z nami. - Westchnął Ignaczak kierując się do swojego pokoju.
    Po kilku krokach byliśmy już w pomieszczeniu i powoli zaczynałem poznawać prawdę...
- Idziecie na obiad? - Głowa Zatiego pojawiła się w drzwiach.
- Eee... Tak, tak... - Wstaliśmy i wyszliśmy.
Dopiero wówczas zdałem sobie sprawę, że siedzimy tu blisko dwie godziny i nic z tą sprawą nie robimy.
- Ale czas zleciał... - Szepnąłem do idącego obok Igły. - I nadal nic nie wiemy...

Marcelina

        Nawet nie sądziłam, że gotowanie może być taką frajdą. Z przyjemnością spędziłam wolny czas w kuchni i dostałam propozycję, że gdy tylko będę mieć ochotę mogę tam przyjść. Z uśmiechem na twarzy opuściłam pomieszczenie i weszłam na stołówkę. Tuż za progiem napotkałam Igłę, Kosę, Kubiego i Winiara, którzy wyglądali jakby szli na ścięcie.
- Ej, a wam co jest? - Stanęłam przed nimi.
- Marcelina! - Rzucili się na mnie i prawie zgnietli, przytulając.
- Nie rób nam tego więcej... - Powiedzieli jak już się ode mnie oderwali.
- Ale czego mam nie robić? - Spojrzałam zdezorientowana.
- Nie znikaj. - Zrobili oczy jak u Kota ze Shreka.
- I zabieraj ze sobą telefon. - Dodał Krzysiek.
Poczułam wówczas takie miłe ciepło w okolicy serca. Czyżby się o mnie martwili? Chyba wreszcie zyskam prawdziwych przyjaciół. 

W tak dobrym towarzystwie spędziłam resztę dnia. A wieczorem zasnęłam ledwo żywa.

~*~
Hej :)
Dziś się nie rozpisuję. Podziękuję jedynie za ponad 6000 wyświetleń. Bardzo mnie to cieszy :) 

Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich, którzy tu zaglądają :)

P.S. Wybaczcie dzisiejszy brak zdjęcia, ale nie znalazłam żadnego odpowiedniego.

sobota, 7 września 2013

Piętnastka

Marcelina

        Ocknęłam się czując docierające do mnie zimne powietrze. Otworzyłam oczy i znalazłam się w całkiem nieznanym mi miejscu. Otaczała mnie pustka i ściany w dużej odległości od mojego położenia. Próbowałam się ruszyć, jednak mocne liny na nadgarstkach i kostkach mi to uniemożliwiały. Głos uwiązł mi w gardle i zamiast krzyku z moich ust wydobyło się jedynie charczenie. Zaczęłam się nerwowo rozglądać na boki. Pod ścianą leżał jakiś stary materac. Na nim niedbale rzucona męska marynarka i nóż. Obok jednego z wielu filarów podtrzymujących wysoko zawieszony strop, zauważyłam białą suknię ślubną. Taką jaką miałam mieć na ślubie z Michałem.
        Zebrałam resztki swoich sił i pełzając przesunęłam się o jakiś metr. Czas dłużył się niemiłosiernie. Mój oddech stawał się coraz bardziej nerwowy i krótki. Powoli panika brała nade mną górę. Zaczęłam liczyć oddechy... Jeden. Drugi. Trzeci... Dwudziesty. Opanowałam się i znów przepełzłam kilka metrów. Byłam coraz bliżej celu – czyli materaca. Zamknęłam oczy na kilka sekund, zbierając siły, a gdy ponownie je otworzyłam ujrzałam nad sobą dobrze znajome niebieskie tęczówki.
- Chyba ci się coś pomyliło! - Usłyszałam podniesiony głos ich właściciela.
Tuż potem poczułam mrowienie na policzku, a po ogromnym pomieszczeniu rozszedł się dźwięk uderzenia. Nie mogłam patrzeć na tą zakazaną twarz, lecz na siłę odwrócił moją głowę i zmusił do spojrzenia w swoje oczy.
- Mnie się tak nie zostawia! Rozumiesz?! - Warknął i sięgnął po nóż. - Teraz już jesteś tylko moja. Już zawsze będziemy razem! - Zimne ostrze dotykało mojej szyi.
- NIE! - Krzyknęłam. - Zostaw mnie! Nieee!
Obraz powoli zaczął tracić ostrość. Poczułam jak otaczają mnie czyjeś silne ramiona, a cichy głos działał kojąco.
- Marcelina. Spokojnie. To tylko zły sen. Jesteś bezpieczna.
Otworzyłam oczy i tuż na skraju łóżka zobaczyłam siedzącego ciemnowłosego środkowego. Nadal lekko mną kołysał, a ja głęboko oddychając uspokajałam się.
- Przepraszam, że wszedłem bez pozwolenia, ale pukałem, jednak nikt nie odpowiadał. No, a potem usłyszałem twój krzyk. - Zaczął nieco speszony.
- Nie tłumacz się. Dziękuję, że tu jesteś. - Powiedziałam.
- Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. - Uśmiechnął się. - Wracam tu za 10 minut. Wystarczy Ci tyle czasu na przebranie, umalowanie i tak dalej?
- Pewnie. - Odpowiedziałam, a Kosa już zniknął z pola widzenia.
Usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Ciekawe dlaczego mój umysł płatał figle i męczył mnie takimi koszmarami. Podniosłam się i zabierając z szafki ręcznik oraz ubranie podążyłam do łazienki. Szybki zimny prysznic sprawił, że nabrałam nieco energii. Założyłam dżinsy i koszulkę, a na stopy wsunęłam japonki. Wyszłam z pomieszczenia równo z odgłosem stukania do mojego pokoju. Pozwoliłam, aby gość się pojawił w moich progach i zgodnie z obietnicą był to Kosok.
- Jaka punktualność. - Zaśmiałam się.
- No ba. - Ukazał szereg białych zębów. - No dobra, a teraz faktyczny cel mojej wizyty. - Westchnął i spuścił głowę. - Nie widziałaś tu gdzieś przypadkiem mojego telefonu?
- Przyznam szczerze, że nie natknęłam się. Ale zaraz poszukamy. - Pocieszyłam go. - Wyciszony był? - Zapytałam.
- Nie. - Pokręcił przecząco głową.
- To zadzwonimy z mojego i namierzymy szybciej. - Podałam mu swoją komórkę. - Wprowadź cyfry.
- Nie lepiej było powiedzieć wprost, że chcesz mój numer? - Uniósł brew do góry i zaśmiał się.
- Widzę, że skromność to twoje drugie imię? - Dźgnęłam go w ramię, gdyż akurat siedział.
- A nie wiedziałaś? - Padło kolejne pytanie w ramach odpowiedzi.
- Raczej tego na Wikipedii nie ma.
- No patrz. Trzeba to jakoś zmienić.
Zapewne nasza konwersacja trwałaby nadal, gdyby nie odgłos zbliżających się kroków i wołanie od progu.
- Marcelina! Wstałaś już? - Krzysiek nagle zatrzymał się. - Eeee... Kosa?
- Tak mnie nazywają od jakiegoś czasu. - Wzruszył ramionami Grzesiek.
- Zaraz. Moment. - Igła próbował dojść do siebie. - Ale jak? - Pytanie nader inteligentne.
- Ale co jak? - Powiedzieliśmy równo z środkowym.
- Raz, dwa, trzy moje szczęście. - Byłam ułamek sekundy szybsza.
- Ja się tak nie bawię. - Udał obrażonego.
- Halo. Tu ziemia. - Krzysztof przypomniał o swojej obecności.
- Wiem, że tu jesteś. - Uśmiechnęłam się do niego. - Co cię tu sprowadza?
- Teraz to już zapomniałem. - Pociągnął nosem, czym mnie rozbawił. - A już wiem...
Jednak jego zdanie przerwało przybycie kolejnej osoby.
- Przepraszam bardzo, ale czy u mnie jest jakiś dworzec centralny? - Krzyknęłam, gdy znów ktoś wpadł bez pukania. - Chyba czas was czegoś nauczyć.
- Oj tam, oj tam. Przesadzasz. - Winiarski machnął ręką. - Przyzwyczaj się.
- Dobra, Miśki, idziemy na śniadanie? - Ignaczak się włączył.
- Ty tylko o jedzeniu. - Powiedział zrezygnowany Michał W.
- A kto wpadł do mnie do pokoju o 7, po jakieś ciastka? - Aha, zaczyna się.
Kiwnęłam głową na Grześka, który cicho podniósł się. Zostawiliśmy tamtą dwójkę i wyszliśmy na korytarz.

Krzysztof I.

- A kto wpadł do mnie do pokoju o 7, po jakieś ciastka? - Podszedłem bliżej Winiarskiego.
- Gdybyś nie spał, to bym cię nie obudził. - Usprawiedliwiał się.
- Teraz wszystko na mnie! - Spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Patrz, zwiali nam. - Zmienił temat rozglądając się po pokoju.
Wyszliśmy z pokoju Marceliny zamykając go na klucz. Przekaże się jej potem. Podążaliśmy korytarzem w milczeniu. Czujecie to? W MILCZENIU! Chyba coś się z nami zaczyna dziać złego. Na schodach coś w nas pękło i wszystko wróciło do normy. Winiarski jak zwykle nie dawał mi nawet dokończyć zdania.

Michał K.

- Misiu, coś ty taki zmarnowany? - Usłyszałem na korytarzu Kosę.
- Nie wyspaaaaałem się. - Ziewnąłem.
- I to zapewne jest przyczyną założenia koszulki na drugą stronę? - To Marcelina, której nawet pierwsze nie zauważyłem.
- Yyyy... - Spojrzałem na T-shirt. - Dziękuję.
- Będziesz mieć dziś szczęście. - Uśmiechnęła się.
Matko. Jaki ona ma piękny uśmiech. I takie cudne oczy. Mam nadzieję, że zyskają więcej blasku jeśli tylko odetnie się od przeszłości.
- Halo! Kubiak! Zasnąłeś tu? - Grzesiek pomachał mi ręką przed twarzą.
- Powiedzmy. Wracam za moment.
Oddaliłem się kątem oka obserwując jak środkowy otwiera przed asystentką drzwi.

Marcelina

        Od stolika dzieliło mnie jeszcze jakieś 5 metrów, ale już Karol z Andrzejem walczyli kto pierwszy wstanie i odsunie puste krzesło. O setne sekundy szybszy był Wrona, który po prostu był bliżej. Zaśmiałam się widząc to przedstawienie. Usiadłam na miejscu przygotowanym przez środkowego z ósemką na koszulce, wówczas on zajął swoje i posłał Kłosowi spojrzenie zwycięzcy.
        Po chwili dołączyli do nas Winiarski z Ignaczakiem, a kilka sekund później do kompletu przybył Kubiak. Oczywiście nie obyło się bez wzajemnych docinek dwóch bardziej doświadczonych (no nie chcę mówić najstarszych) w tym gronie.
        Szybko pochłonęliśmy śniadanie i każdy udał się w swoją stronę (czytaj: mój pokój pękał w szwach).
- Czujecie to? Jutro bez treningu, sobota i niedziela też. - Ucieszył się Ignaczak padając na moje łóżko.
- Czyli trzy dni bez kontroli... Czyli możliwość zrobienia imprezki z prawdziwego zdarzenia... Czyli... Marcelina zobaczymy cię w sukience? - Po słowach Zatorskiego wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
- Nie? - Bardziej zapytałam niż stwierdziłam.
- Dlaczego? - Równocześnie padło to z ust wszystkich mężczyzn w tym pokoju.
- Ponieważ... - Próbowałam przytoczyć jakiś argument i w międzyczasie spojrzałam na zegarek. - A wy nie macie przypadkiem treningu? - Zmieniłam temat.
        Wówczas dało się słyszeć kilka słów często używanych przez Polaków, jednak z racji na wczesną porę nie będę ich przytaczać. O mało się nie połamali wybiegając jak poparzeni. Tak się zasiedzieli, że zostało im pięć minut na dotarcie na halę. Ja całkiem powoli opuściłam pomieszczenie i skierowałam się w kierunku, w którym tłumnie zmierzali siatkarze. Przywitałam się ze sztabem. Dziwnie czułam się jako jedyna kobieta w tym towarzystwie. Ale cieszyło mnie to, że wszyscy traktują mnie jak równą.
        Od trenera dostałam informację, że dopiero od następnego tygodnia zacznę więcej udzielać się, czyli uzupełniać wszystkie rozpiski itp., itd. A teraz mam nabrać siły na pracę z reprezentacją oraz zaaklimatyzować się w nowym miejscu.
        Do obiadu miałam spokój. O dziwo, nikt mnie nie „nawiedzał”. Dlatego też spokojnie mogłam posiedzieć w „swoich” czterech ścianach. Skontaktowałam się z tatą, który przekazał mi garść informacji o poczynaniach mojej matki i byłego. Rzekomo się martwią. Taaa... A ja jestem Król Julian.
        Potem doszłam do wniosku, że czas ruszyć się z miejsca. Zamknęłam drzwi i skierowałam się na parter. Pani przy recepcji z przyklejonym uśmiechem na twarzy zapytała mnie czy może w czymś pomóc. Jednak moja chora ambicja odpowiedziała:
- Nie dziękuję.
    Zapoznałam się z wywieszonym planem budynku i zaczęłam zwiedzanie. Szczerze mówiąc na parterze nie było nic ciekawego. Jednak widząc wychodzących kilku siatkarzy z korytarza prowadzącego na halę, wskoczyłam w pierwsze lepsze drzwi. Odwróciłam się w stronę pomieszczenia, bo jak na razie stałam z twarzą w okolicy klamki. Przywitały mnie zdezorientowane spojrzenia kilku pań.


~*~
Hej :) 
I jak tam minął Wam pierwszy tydzień szkoły? A tak w ogóle to do jakich klas, szkół chodzicie? Przyznajcie się :) Znów przemówiła moja zbytnia ciekawość, jednak nic na to nie poradzę. 
Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero dziś, ale wczoraj miałam kłopoty z internetem, a konkretnie z jego brakiem. A na dodatek mecz :) I tak jakoś wyszło. 

Teraz kończę, pozdrawiając Was bardzo serdecznie i lecę czytać już drugą dziś lekturę (human w końcu zobowiązuje, co nie?)

Trzymajcie się :)