Cześć :)
Parę osób tu chyba jeszcze zagląda, więc może zaciekawi Was też coś innego, co właśnie się tworzy :) Zapraszam na moje drugie opowiadanie :) Hasłem przewodnim cytat z piosenki zespołu Shout ;) A dlaczego? Dowiecie się, czytając notki TU :)
Zapraszam i życzę wesołych świąt :)
(End) Wystarczy raz...
sobota, 20 grudnia 2014
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Epilog
Marcelina
-
Michaaał! Pospiesz się!
- Już,
już... - Wychodząc z pokoju wiązał krawat. - Tak? - Obrócił się
dookoła własnej osi.
- Jak
najbardziej. - Uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.
- Mamo...
- Usłyszałam jęk.
- Co się
stało, kochanie? - Zapytałam, gdy do salonu weszła córka.
- Popatrz.
- Pokazała lekko odprutą ozdobę od sukienki.
- Zdejmij
ją i przynieś. Zaraz coś zaradzimy. - Odesłałam ją.
-
Mamoooo... - Teraz jęk był jeszcze rozpaczliwszy i po chwili
pokazał się właściciel jego głosu, nasz syn.
- Tak,
Robert?
- Nie
wiesz gdzie są moje spinki do mankietów? - Zapytał z błagalnym
spojrzeniem.
- A
sprawdzałeś w łazience koło pudełeczka z kolczykami?
- Nie. -
Pobiegł na górę. - Są!!
Michał
tylko stał oparty o ścianę i przyglądał się z uśmiechem na
ustach.
- Wiesz...
Tak sobie przypominam, jak te dwadzieścia kilka lat temu, to my
braliśmy ślub... - Usiadł tuż obok mnie.
- To były
najpiękniejsze chwile. - Wtuliłam się w niego.
- Dla mnie
zaraz po tym jak staliśmy na podium ze złotym medalem. - Spojrzał
na mnie z ukosa z poważną miną.
- Ej... -
Szturchnęłam go, wiedząc, że żartuje.
Odpowiedział
mi tylko pocałunkiem. Przerwało to jednak przyjście Julki do
salonu.
- Zrobisz
coś z tym? - Poprosiła zrezygnowana. - Wszystko musi być
perfekcyjne. W końcu to ślub mojego jedynego brata.
- Postaram
się. - Pocieszyłam ją. - Podasz mi igłę?
- A mogę
sam się podać? - Dobiegł nas głos zza otwartych drzwi tarasowych.
Wszyscy
odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy stojących tam
Ignaczaków.
- Krzysiu,
jak widzę nadal w formie? - Zapytał Michał witając się z
przyjacielem.
- Ależ
oczywiście. - Odpowiedział najnaturalniej w świecie. - A gdzież
to ten mój chrześniak jest? Nie uciekł przypadkiem?
Jak na
zawołanie Robert zbiegł na dół.
- Ooo.
Cześć ciociu. - Ucałował policzek Iwony. - Cześć wujku. - Podał
rękę Krzyśkowi.
Ja w
międzyczasie "naprawiałam" sukienkę córki i po chwili
pojawiła się gotowa.
- To co,
możemy już się zbierać? - Bardziej zapytał niż stwierdził
Michał.
- Tak. -
Wszystkie głosy były zgodne.
Michał
K.
Podjechaliśmy
pod dom Nowakowskich. Jakoś tak się złożyło, że w większości
zamieszkaliśmy w niewielkiej odległości od siebie.
Na
podjeździe stał już poddenerwowany Piotrek i wypatrywał naszego
przyjazdu z każdej możliwej strony.
- Stary,
stresujesz się jakby to było twoje wesele. - Wypalił Igła.
- A
pamiętasz jak ty wariowałeś na imprezie Sebastiana? - Zagiął go
Piter.
W
odpowiedzi Krzysiek uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Chodźcie
do środka. Ostrzegam tylko, że Martyna też bardziej denerwuje od
Emilki.
Weszliśmy
do salonu, w którym była już oprócz Pitowej żony i córki, ich
najbliższa rodzina. Przywitaliśmy się ze wszystkimi.
- Czas na
błogosławieństwo... - Szepnęła do mnie i Marceliny, Nowakowska.
Po kilku
słowach skierowanych do pary młodej zebraliśmy się i
podjechaliśmy pod kościół.
Marcelina
Jeszcze
tak niedawno planowaliśmy z Michałem własne wesele. Pamiętam cały
stres z tym związany. Teraz obserwujemy syna i wspólnie
zastanawiamy się, gdzie i kiedy minęły te wszystkie lata.
Siedzimy
wraz z córką i obserwujemy ceremonię. Aż się łezka w oku kręci.
Wzruszenie widać również na twarzach rodziców panny młodej.
Po mszy i
przysiędze nadszedł czas na złożenie życzeń. Jako pierwsi
podeszliśmy do syna i już oficjalnie synowej. Standardowo
życzyliśmy im szczęścia, ale płynęło to ze szczerego serca.
Po
wysłuchaniu życzeń wszyscy udaliśmy się do restauracji i zaraz
po początkowym toaście usiedliśmy przy stołach.
Gdy
impreza już trwała, skrzyknęliśmy się grupą pamiętającą
jeszcze Spałę z 2013 roku. Przy stoliku znaleźliśmy się my (jako
rodzice pana młodego), Martyna z Piotrkiem (rodzice pani młodej),
Ignaczakowie (Krzysiek jako chrzestny naszego syna), Kurek z żoną
(Bartek - chrzestny Emilki), Kosa z Kasią - kuzynką Martyny,
Winiarscy - zaproszeni jako przyjaciele (na dodatek Daga to chrzestna
naszej Julki).
- Nie wiem
czemu, ale jakoś mam was przed oczyma jak patrzę na młodych. -
Stwierdził Michał W. zwracając się do nas i Nowakowskich.
- To dawno
było... - Westchnęła Martyna.
- W naszym
przypadku, równo ćwierć wieku temu. - Potwierdził mój mąż.
- Tyle się
przez ten czas wydarzyło... - Przyznała Kasia.
- Zator
trenuje reprezentację kobiet. - Zaczął wyliczać Kurek.
- Wrona z
Kłosem mają restaurację pod Warszawą. - To Kosa.
- Ziomek
mieszka na stałe we Włoszech. - Igła.
- Rucek
trenuje kadrę B mężczyzn, a Zibi reprezentację...
- Konar z
Drzyzgą szkolą młodych...
- Możdżon
został prezesem PZPS...
- A ja się
cieszę, że możemy tu dziś siedzieć w takim gronie. -
Podsumowałam.
~*~ ~*~ ~*~
"To już jest koniec, nie ma już nic, Jesteśmy wolni, możemy iść" - Elektryczne Gitary
Jednak ja Was poproszę o przeczytanie jeszcze paru zdań. Mam nadzieję, że dobrniecie do końca i nie zaśniecie przy tej części. Może nie będzie to dłuższe niż rozdział.
Jak widzicie, jest to już ostatnia część tego opowiadania. I z tej racji chciałam wszystkim bardzo serdecznie podziękować: za każde wyświetlenie, komentarz, za ciepłe i serdeczne słowa.
Nie wiem jak inaczej to wyrazić, więc tylko jedno: DZIĘKUJĘ!
Chciałam także odnieść się do postaci i wyjaśnić dwie może nieco zagadkowe bohaterki, jedną pojawiającą się mniej, drugą bardzo często. A są to: Kasia (w opowiadaniu dziewczyna Kosoka) i oczywiście Martyna (w opowiadaniu narzeczona Piotrka). Ad rem: (mam nadzieję, że nie będą mieć mi tego za złe) pierwowzorami tych postaci są moje przyjaciółki Kasia i Martyna. Nieco oczywiście ubarwiłam, bo w rzeczywistości są młodsze. Blond Biolchem (Martyna) i jej kwestie to było najcięższe wyzwanie jakie na siebie przyjęłam. Najdłużej zajmowało mi przedstawienie jej nawyków, bo jest jedyna i niepowtarzalna.
Wiem Łośku, że będziesz to czytać, dlatego pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Chciałam Ci za wszystko podziękować: za poranne rozmowy przy kawie, za każdą motywację w postaci kopa w cztery litery, za najpiękniejsze lovestory jakie kiedykolwiek w życiu słyszałam, za wsparcie, za Twoją zabawę w detektywa, za wspólne wyjścia, za Twoje głupie pomysły (więcej nie wymieniam, ponieważ musiałabym tu zrobić listę jak z Ziemi na Księżyc co najmniej).
Długo myślałam, co tu jeszcze napisać. Kończę swoją przygodę z pisaniem, choć wiem, że będzie mi tego brakować. Było to dla mnie ucieczką od codzienności i problemów. Ale po rozdziałach widać, jak w ciągu tego ponad roku, od kiedy pojawił się pierwszy, zmieniłam się ja, moje życie, a co za tym idzie wypowiedzi. Początkowe rozdziały były bogatsze w humor, ostatnie już takie nudnawe i za to przepraszam.
Na koniec już, mam do Was jeszcze jedną prośbę. Niech każdy, kto to przeczytał zostawi po sobie jakiś znak w postaci komentarza. Chciałabym zobaczyć ile w rzeczywistości osób dotrwało tu do samego końca. Z chęcią przeczytam też, takie podsumowanie od Was: co Wam się podobało, a co nie, co przypadło Wam do gustu, co Was denerwowało.
Dziękuję Wam za uczestniczenie w mojej przygodzie.
Pozdrawiam Was gorąco,
Paulina
niedziela, 24 sierpnia 2014
Pięćdziesiątka dwójka
Marcelina
Od
zdobycia złotego medalu przez naszych minęło już trochę czasu.
Panowie wrócili do domów szczęśliwi i w niedługi czas musieli
stawić się na treningach w swoich klubach.
Mecz
inaugurujący sezon Jastrzębie miało rozegrać z bielską drużyną.
Z racji na to, że nie jest to duża odległość, panowie mieli
stawić się na przyhalowym parkingu rankiem w dniu spotkania.
Michała miałam zawieźć na 8:30, ale dwie godziny wcześniej,
kiedy jeszcze spaliśmy, rozdzwonił się mój telefon.
- Tak? -
Odebrałam zaspana.
-
Marcelina ratuj! - Odezwał się głos po drugiej stronie.
- Coś się
stało? - Moje oczy automatycznie się otworzyły.
- A stało
się! - Ktoś rozpaczliwie próbował wyjaśnić. - Nasz fotograf
leży z prawie czterdziestostopniową gorączką. Dziś wyjazd, a my
nie mamy nikogo swojego! Błagam, powiedz, że nie masz planów na
weekend!
- Ale,
prezesie, ja?! - Zdziwiłam się jeszcze bardziej.
- Tak!
Michał kiedyś mówił, że lubisz robić zdjęcia. Błagam! -
Prosił.
- Dobrze.
- Zgodziłam się w końcu.
- Życie
nam ratujesz! Do zobaczenia. - I rozłączył się zanim zdążyłam
odpowiedzieć.
Cóż
miałam robić. Spakowałam w małą torbę parę podręcznych
rzeczy, podłączyłam jeszcze na chwilę baterię do ładowania,
drugą wrzuciłam do futerału i poszłam zrobić śniadanie. Gdy
było już na stole obudziłam Miśka i przedstawiłam mu sprawę
wyjazdu. Ucieszył się i stwierdził, że prezes musi mieć świetną
pamięć, skoro przypomniał sobie rzecz, którą usłyszał wiosną.
Przyjechaliśmy
przed czasem. Grodecki sam czekał na nas. Widać niecierpliwił się,
gdyż chodził tam i z powrotem po całym parkingu. Kiedy tylko
podeszliśmy do niego jeszcze raz podziękował i przekazał
profesjonalny aparat klubowego fotografa.
Obserwowanie
meczu spoza band i przez pryzmat obiektywu było nowym
doświadczeniem. Zgodzę się, że zdarzyło mi się cyknąć parę
fotek na jakimś spotkaniu, ale to było do domowego archiwum i nie
koniecznie musiało być idealne. Ale dawałam z siebie wszystko,
zresztą tak jak i drużyna, która pokonała gospodarzy pozwalając
im zgarnąć tylko jednego seta.
Michał
K.
Przed
nami już drugi mecz w sezonie. Tym razem to my podejmowaliśmy
zespół spod Jasnej Góry. Łatwo poszło. 3:0 i po sprawie. Dzięki
temu mamy na swoim koncie kolejne punkty.
Następny
mecz znów u nas. Mieliśmy ciekawych gości – drużynę z
Bełchatowa. Zjawili się u nas, tzn. w Jastrzębiu wieczorem w dniu
poprzedzającym mecz. Z racji na ich obecność mieliśmy przesunięty
trening na godzinę 11. Mimo, że miałem dużo czasu postanowiłem i
tak wstać zgodnie z planem. Przygotowałem żonie śniadanie i
zaniosłem jej do łóżka. Mała przyjemność bardzo ją ucieszyła
i z uśmiechem na twarzy jechała do pracy.
Michał
W.
Trener
kazał, byśmy byli gotowi na 8. Zaraz potem mieliśmy już iść na
trening. Ćwiczenia szybko zleciały i wraz z Wronką oraz Kłosem
postanowiliśmy się na małą chwilę ulotnić. W końcu trzeba było
odwiedzić naszą starą-młodą znajomą. Najszybciej jak tylko się
dało, wyszliśmy z szatni i przedostaliśmy się do biura, w którym
urzędowała.
- Dzień
dobry. - Wsunęliśmy się gęsiego do pomieszczenia.
- W czymś
mogę pomóc? - Zapytała nieco starsza kobieta.
- Yyy... -
Karol chciał coś powiedzieć, ale się zawiesił.
- Tak w
zasadzie... W sumie... - Powiedzieliśmy równocześnie z Andrzejem.
- Pani
Krysiu, pani robiła najnowsze zestawienie sponsorów? - Brunetka
wbiegła do biura.
- Tak.
Oddałam je prezesowi jakieś półtora tygodnia temu. - Potwierdziła
druga pracownica. - Pewnie znów je przyrzucił innymi papierami. A
udowodnię mu, że ma to na biurku. - I poszła sobie, a wówczas my
się przypomnieliśmy.
- Ekhem. -
Zwrócił uwagę na siebie Endrju.
Marceliną
zerwało. Widocznie była tak zaaferowana sprawą, że nas nie
zauważyła.
- Cześć.
- Wyszczerzyliśmy się jeden za drugim.
- A co tu
pszczoły robią? - Zapytała.
- Gdzie?!
- Aż podskoczyłem i zacząłem się rozglądać dookoła siebie.
- Są tu
takie 3 przerośnięte. - Zaśmiała się. - Co u was?
Porozmawialiśmy
z nią kilka minut, ale w końcu rozdzwoniły się nasze telefony z
informacją, że trener nas szuka. Pożegnaliśmy się i pognaliśmy
przed halę.
Marcelina
Tydzień
mijał za tygodniem z zastraszającą prędkością. Nim się
obejrzeliśmy spadła kolejna kartka z kalendarza i ukazał się
grudzień. Związana z tym była również bieganina. Jak co roku
zresztą. Pierwszym punktem na drodze przez ten miesiąc były
Mikołajki. I znów zastanawianie się, co kupić. Niby Misiek nie
był wymagający, ale żeby znaleźć coś nietuzinkowego trzeba było
się nieźle namęczyć. W końcu udało się! Trafiłam na ciekawy
pomysł i zaraz po pracy pojechałam to załatwić.
W sobotni
mikołajkowy poranek, zbudził mnie piękny zapach świeżo zmielonej
kawy.
- Dzień
dobry. - Michał pocałunkiem próbował mnie obudzić.
- Dzień
dobry. - Przeciągnęłam się i spostrzegłam tacę ze śniadaniem
(robił tak zawsze, gdy miał tylko czas). - Mogę być tak budzona
co dzień. - Westchnęłam.
-
Znudziłoby ci się w końcu. - Pstryknął mnie w nos. - Proszę. -
Wręczył mi pudełko opakowane w ozdobny papier. - Mam nadzieję, że
trafiłem.
Szybko
odpakowałam i moim oczom ukazała się torebka, którą ostatnio
oglądałam będąc z nim na zakupach.
- Wiesz
jak mi się podobała. Jesteś wielki! - Od razu rzuciłam się mu na
szyję. - A teraz niespodzianka ode mnie. - Wyjęłam z szuflady
białą kopertę i podałam mu.
- Co to? -
Zdziwił się i zręcznie rozerwał papier u góry. - O jaaaa... -
Oczy powiększyły mu się do rozmiaru pięciozłotówek. - Przeszłaś
samą siebie! Genialne! Ale jak przyszła ci do głowy strzelnica?
-
Przypadek. - Puściłam mu oko.
Cieszyłam
się, że dwugodzinna wejściówka na strzelanie spodobała mu się.
W końcu udało mi się spełnić jedno z jego marzeń, bo znając
życie sam by się nigdy nie wybrał.
Michał
K.
Przed
świętami mieliśmy dwa mecze na wyjeździe. Jeden z Częstochową,
drugi za to ze Skrą. Pierwszy udało nam się wygrać, w drugim
jednak musieliśmy uznać wyższość gospodarzy.
Z
Bełchatowa wróciliśmy następnego dnia po meczu. Prawie od razu po
powrocie do domu rzuciłem się w wir porządków i przygotowań. Nie
chciałem by tylko Marcelina cały czas się przemęczała. I tak
mimo pracy, doskonale radziła sobie ze wszystkim.
Wigilię
spędzaliśmy u siebie, ale oczywiście zaprosiliśmy tatę Marceli.
Z chęcią przyjechał dzień wcześniej i pomagał nam w gotowaniu.
Moja żona cały czas chodziła uśmiechnięta. W końcu miała nas
pod ręką.
Pierwszy
dzień świąt już od rana spędzaliśmy u moich rodziców. Mama
zaznaczyła, że mamy zameldować się na śniadaniu. Chcieli z nami
pogadać w małym gronie, bo po południu zjeżdżała się reszta
rodziny.
Ale od
rana Marcelina była dziwnie blada. Oczywiście tłumaczyła się
niewyspaniem.
- Nie ma
się czym przejmować, wypiję potem kawę to przejdzie. - Uspokajała
mnie.
Powiedzmy,
że uwierzyłem. Ale nie przeszło.
- Wszystko
w porządku? - Zapukałem do łazienki, kiedy odeszła od stołu
przepraszając wszystkich.
- Tak. -
Uśmiechnęła się wychodząc, choć na twarzy nadal była lekko
zielona. - Pewnie przez wczorajsze przejedzenie się trochę źle
czuję.
-
Marcysia, a może mięty ci zrobię? Jest dobra na żołądek. -
Zaproponowała moja mama.
- Jeżeli
nie będzie to kłopotem. - Delikatnie uniosła kąciki ust ku górze.
- Chodź,
Słońce. - Objąłem ją i odprowadziłem do salonu.
-
Przepraszam. - Rzuciła tylko do domowników.
- Za co,
dziecko, przepraszasz. Każdy ma prawo źle się czuć. - Moja mama
pojawiła się z kubkiem w dłoni. - Michał, wiesz gdzie jest koc.
Przynieś. - Poleciła mi. - Nie martw się, postawię cię na nogi.
- Zwróciła się do brunetki.
Następnego
dnia Marcela czuła się trochę lepiej, choć nadal ją mdliło i
miała zawroty głowy.
Jednak ten
uparciuch postawił na swoim i zaraz po świętach poszedł do pracy.
Marcelina
Ostatni
tydzień roku zawsze był najbardziej pracowity. Tak się złożyło,
że nawet w niedzielę miałyśmy przyjść na chwilę z panią
Krysią, by tylko udało nam się pozamykać wszystkie sprawy na
czas.
Dziś też
miał się rozegrać ostatni mecz w tym roku kalendarzowym.
Przyjmowaliśmy drużynę z Rzeszowa, co wiązało się także z
obowiązkową kawą z przyjaciółmi.
Miałyśmy
przyjść na dziesiątą. Pojawiłyśmy się z współpracownicą
równocześnie. Jednak dziś marzyłam, by wyjść stąd jak
najszybciej. Źle się czułam i nudności stawały się udręczeniem.
-
Marcelina, a z tobą wszystko w porządku? - Pani Krysia stanęła
nade mną.
- Tak. -
Odpowiedziałam jej po chwili, bo komunikat docierał do mnie długo.
- Napije się pani herbaty? - Zaproponowałam.
Gdy
uzyskałam twierdzącą odpowiedź wstałam z krzesła. Jednak po
paru krokach podłoga zaczęła mi uciekać spod nóg i straciłam
kontakt z rzeczywistością.
- Marcela,
no nareszcie. - Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam pochylającą się
panię Krysię. - Dasz radę wstać?
- Sądzę,
że tak. - Podała mi rękę i z jej pomocą usadowiłam się na
krześle.
- Czy ty
na coś chorujesz? - Zapytała wprost.
- Ależ
skąd. Po prosty jestem przemęczona. - Poruszyłam gwałtownie głową
i świat znów zawirował, ale nie odpłynęłam.
- Tak nie
może być. - Założyła swój płaszcz i podeszła z moim. -
Zakładaj. Przecież to się mogło zdarzyć jak byłaś sama. Daj
kluczyki, jadę z tobą do szpitala. Muszą cię zbadać, bo sama się
nigdy nie wybierzesz.
- Nie
trzeba. Samo przejdzie. - Próbowałam ją przekonać.
- Taa,
samo. Od paru dni snujesz się jak cień. - Spojrzała na mnie z
troską.
W końcu
zgodziłam się. Przekazała prezesowi, gdzie będziemy, ale prosiła
by sprawy nie roztrząsać i nikogo nie niepokoić. Po chwili
odjeżdżałyśmy sprzed hali.
Grzegorz
K.
Ostatni
mecz w tym roku kalendarzowym był z moją poprzednią drużyną.
Trudno grało się przeciw nim. Ale taki sport.
Właśnie
wchodziłem do szatni, gdy złapała mnie Marcelina.
- Cześć
Grzesiu.
- Hej. Co
jest? - Zapytałem, bo jakoś inaczej niż zwykle wyglądała.
- Mógłbyś
poprosić Michała? Mam mu jedną rzecz do przekazania.
- Pewnie.
- Uśmiechnąłem się, a ona mi podziękowała.
Po chwili
znajdowałem się już w pomieszczeniu.
-
Kuuubiaak! - Krzyknąłem, gdyż nie widziałem nigdzie
przyjmującego.
- Tak? -
Nagle się zjawił.
- Twoja
żona czeka na ciebie przed drzwiami. - Poinformowałem.
Michał
wyszedł, a w szatni wznowiły się rozmowy i śmiechy. Była tam już
cała drużyna. Tylko ja niestety pojawiłem się ostatni. Czasem się
może zdarzyć.
Parę
chwil później przyjmujący wrócił do środka. Nic nie mówiąc
usiadł na ławce, intensywnie myśląc.
- Kubi, w
porządku? - Zapytał go Wojtaszek, ale zapytany podniósł na niego
tylko nieobecny wzrok.
Nagle
zerwał się, zbladł i prawie natychmiast powrócił do normalnego
kolorytu. Potrząsnął głową i zaczął skakać po całej szatni
jak oszalały.
- Michał!
Co z tobą? - Zbyszek złapał go za ramiona.
- Michał,
no powiedz coś. - Wszyscy go otoczyli dookoła.
- Kurde,
Kubiak, no. - Ponaglał Wojtaszek.
- Bo... -
Zaczął; oczy zaszły mu łzami, ale cały czas się szeroko
uśmiechał. - Bo... - Tu poruszył bezgłośnie ustami.
- Co: bo?
- Równocześnie powiedzieliśmy całą drużyną.
- Będę
ojcem! - Krzyknął z radością w głosie.
~*~
Na potrzeby opowiadania Misiek zostaje w Jastrzębiu.
Mam nadzieję, że rozdział, nie jest taki nudny.
Następny już jutro (jeżeli oczywiście wszystko będzie tak jak ma być)
sobota, 23 sierpnia 2014
Pięćdziesiątka jedynka
Marcelina
Od
poniedziałku trzeba było wrócić do najnormalniejszego trybu
życia. Troszkę trudno było znów przestawić się na opcję
„codzienność”, ale w końcu udało się. Choć i tak jeszcze
łezka wzruszenia kręciła się w oku, kiedy spoglądałam na prawą
dłoń i widniejącą na niej obrączkę.
Już w
sobotę miał rozegrać się mecz otwarcia mistrzostw, dlatego Michał
musiał jak najszybciej udać się do Warszawy.
- Teraz to
jeszcze trudniej mi wyjechać. - Westchnął ciężko, kiedy już
wrzucił bagaże do samochodu i przytulał mnie.
- Wiem. -
Położyłam głowę na jego ramieniu. - Ale potem będziesz mnie
widział co dzień, do końca życia. Jak ty to wytrzymasz? -
Zaśmiałam się.
- Właśnie
sam się zastanawiam. - Pokiwał z poważną miną, a po chwili
uśmiechnął się. - Będę tęsknić.
-
Zobaczymy się na meczu otwarcia. - Pocieszyłam go. - Zostanę u
taty na weekend.
- Na to
liczę. - Pocałował mnie i odjechał.
Z każdą
kolejną minutą coraz bardziej przekonywałam się, że to wszystko
nie jest snem, a jawą. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie przyszłoby
mi do głowy, że w moim życiu prywatnym pojawią się siatkarze, że
Michał zostanie moim mężem (owszem, wówczas sądziłam, iż
będzie nim inny człowiek o tym samym imieniu). Nie przypuszczałam,
że będę tak szczęśliwa! To wszystko naprawdę zdawało się być
iluzją, jedynie marzeniem. Jednak było rzeczywistością! Realnym
światem, w którym żyłam. I to było najwspanialsze.
Michał
K.
Mistrzostwa
zbliżały się wielkimi krokami. Każdy się przed nimi denerwował.
Nie ma się co dziwić – w końcu nieczęsto zdarza się, że
jesteśmy gospodarzami jakiegoś ważnego turnieju. To potęguje
stres i presję.
W końcu
po długich przygotowaniach, treningach, rozgryzaniu taktyki
przeciwników doczekaliśmy się. Przed 20 wyszliśmy na płytę
boiska Stadionu Narodowego. Krótka rozgrzewka, parę ćwiczeń z
piłką. I długo wyczekiwany moment: odśpiewanie „Mazurka...” i
hymnu drużyny przeciwnej. Zaczęło się! Pierwsza piłka w górze.
Serbowie pokazują na co ich stać, ale my się nie dajemy. Pierwszy
set to walka punkt za punkt, jednak w efekcie zwyciężamy go. W
drugiej partii małe załamanie tak, że stan setów wynosi 1:1. Za
wszelką cenę próbujemy się przełamać i przynosi to oczekiwane
efekty. Trzecia partia dla nas! Pół godziny później był już
koniec meczu. Drużyna z Serbii wyrwała nam tylko jednego seta. Nie
jest źle.
Prawie od
razu dopadli nas reporterzy. Każdy z nich chciał zdobyć jak
najlepszy materiał. Pytał, stwierdzał, prowokował. Marzył o
satysfakcjonującej odpowiedzi. Staraliśmy się, jednak większość
z nas i tak myślami była gdzie indziej. Ja tak samo. Powiedziałem
parę zdań, ale w tłumie wypatrywałem Marceli. Gdzieś tam
wydawało mi się, że ją widziałem. Obiecała przecież, że
będzie. A zawsze dotrzymywała słowa.
Marcelina
3:1 może
jak najbardziej satysfakcjonować. Panowie byli zadowoleni, a kibice
cieszyli się ich zdobyczą.
- Tato,
chodź tam na dół, co? - Spojrzałam na niego, zapewne
przypominając małe dziecko, gdyż mimowolnie się roześmiał.
-
Pamiętam, jak dawno dawno temu, takim samym tonem o coś prosiłaś.
- Przytulił mnie ramieniem. - Chodź, pewnie Michał się za tobą
stęsknił.
Wmieszaliśmy
się w tłum i po chwili byliśmy wśród innych kibiców w okolicy
płyty boiska.
- Psst...
- Usłyszałam gdzieś zza siebie.
Rozejrzałam
się dookoła, ale nie miałam pojęcia skąd pochodził głos.
- Psst...
Psst... - Ponowiło się.
-
Słyszysz? - Zapytałam tatę.
- Ale co?
- Zdziwił się.
Już sama
nie wiem, czy to mnie coś się mieszało, czy może rzeczywiście
ktoś próbował zwrócić moją uwagę.
- Musiało
mi się zdawać. - Uśmiechnęłam się i przeszliśmy tak, że teraz
znajdowaliśmy się na samym krańcu tłumu.
- Pssssst!
- Głos stał się wyraźniejszy, zdecydowanie głośniejszy i
stanowczo znajomy.
Zignorowałam
to, gdyż doszłam do wniosku, że to tylko wytwór mojej wyobraźni.
- No
kurde, co to za totalne lekceważenie! - Poczułam jak ktoś stuka
mnie po ramieniu. - Ja tu się próbuję jakoś z tobą porozumieć,
a ty się nawet nie raczysz odwrócić. - Przede mną wyrosła wysoka
postać. - Tydzień mnie nie widziałaś i już udajesz, że mnie nie
znasz? Czuję się dotknięty do żywego. - Mężczyzna starał się
zachować powagę, ale ciężko mu to szło, więc się zaśmiałam.
- Marcelino Kornacka... - Urwał jakby sobie coś nagle przypomniał.
- Tfu! Przecież ty już Kubiak jesteś! Więc...
- Krzysiu,
zdania od „więc” się nie zaczyna. - Zagięłam go. - I nie
strasz mnie na drugi raz. - Przytuliłam go po przyjacielsku. -
Dobrze cię widzieć.
- No nie,
Igła. Jak cię Michał dorwie, to nic z ciebie nie zostanie. - Tuż
obok pojawił się Piotrek. - Cześć. - Przywitał się ze mną, a
mojemu tacie podał rękę. - O wilku mowa. Misiek idzie.
-
Nareszcie! - Objął mnie w pasie i okręcił się dookoła, a
wówczas rozbłysło mnóstwo fleszy w aparatach.
- No to
jutro całe internety będą w Kubiakach. - Pokręcił głową
Krzysiek. - A co się będę, ja też dodam! - I szybko zrobił nam
zdjęcie, zanim jakkolwiek zdążyliśmy zareagować.
- Igła,
no. Hamuj się. - Z politowaniem spojrzał na libero Piotrek.
Michał
K.
W fazie
grupowej reszta meczów rozegrana była na naszą korzyść. I tak do
drugiej fazy awansowaliśmy z pierwszego miejsca w grupie. Dawało
nam to oprócz satysfakcji, wiele nadziei na pomyślne nadchodzące
rozgrywki. Teraz szło nam również dobrze, choć dopiero z drugiej
lokaty awansowaliśmy do następnej rundy.
Kolejne
dni mijały nam na nerwówce i walce o każdy możliwy punkt. Ta
impreza wiele dla nas znaczyła i dlatego pracowaliśmy na
najwyższych obrotach. Ale udało się! Awansowaliśmy do fazy
finałowej. W Katowicach nadszedł czas na półfinały. Od tego
meczu bardzo wiele zależało.
Bezpośrednio
przed tym trener wziął nas na rozmowę. Chciał jak najlepiej nas
zmotywować.
- Panowie,
ja i tak jestem z was dumny. Doszliśmy bardzo daleko i liczę, że
wespniemy się na sam szczyt. Pamiętajcie, że wszyscy są z nami.
Jak nie ciałem na trybunach, to wspierają nas duchem. Wierzą, że
nam się uda. I tak też będzie. Dajcie z siebie wszystko, by jutro
powalczyć o złoto, o którym każdy marzy. Jeżeli tylko będziecie
wy będziecie spokojni, to nie oddacie punktów. Panowie! Pokażcie
na co was stać!
Istotnie,
na boisko wchodziliśmy z myślą, żeby tylko się niepotrzebnie nie
denerwować. Skupiliśmy się na grze i podziałało. Przeciwnicy
próbowali wyprowadzić nas z równowagi, ale nie zwracaliśmy uwagi
na ich zaczepki i przyniosło to oczekiwane efekty, w postaci
zwyciężonego przez nas spotkania.
- Jutro po
złoto! - Krzyknął Winiar już w szatni.
Marcelina
Chłopcy
pokazali się od najlepszej strony. Już wiele osiągnęli i tylko
jeden mecz dzielił ich od medalu. Bardzo cieszyłam się, że udało
mi się zdobyć wejściówkę na mecz finałowy. I tak w
biało-czerwonej koszulce i z sercem pełnym nadziei zasiadłam na
krzesełku przed godziną dwudziestą.
Moje
miejsce znajdowało się z samego przodu, blisko boiska. Misiek nie
wiedział, że mam być na meczu. Znaczy się wspomniałam tylko, że
będę kibicować. Jakże bym mogła odpuścić takie widowisko!
O
dwudziestej panowie włączyli do rozgrzewki piłki. Ale jak to oni,
zainteresowali się czymś innym i Winiar z Krzyśkiem usilnie
próbowali przekonać do czegoś Miśka. Obserwowałam ich uważnie.
To starszy przyjmujący zaczął coś wymachiwać rękami, to znów
Igła go uspokajał. A Kubiak zdawał się im nie wierzyć. W końcu
Ignaczak pokręcił głową i odwrócił Michała tak, że spoglądał
wprost na mnie.
Miśkowi
na twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech. Nie zważając
na docinki kolegów, opuścił boisko i zbliżył się ku barierkom.
-
Niespodzianka. - Szepnęłam kiedy znalazł się przede mną.
- Cieszę
się, że tu jesteś. - Przytulił mnie mimo przeszkody. - Ze
świadomością, że jesteś blisko, będzie mi się lepiej grało. -
Szybko pocałował mnie i uciekł na boisko.
Chwilę
później śpiewaliśmy już hymn. Spotkanie rozpoczęło się.
Pierwsza piłka w górze. Atak przeciwników i ich zagrywka. Mają
szczęście – piłka trafia w sam narożnik boiska. Udany atak i
prowadzą 3 punktami aż do pierwszej przerwy technicznej. Potem znów
udaje im się i na drugiej przerwie mają 5 punktów przewagi nad
Polską drużyną. Nie jest dobrze. Tego seta nie udało nam się
uratować.
Druga
partia. Przeciwnicy są rozluźnieni i weseli. Nasi to wykorzystują
i po chwili prowadzą 3 punktami. Na zagrywce Winiar. As! Już 4
punkty przewagi. I... Kolejny as! Po drugiej stronie boiska zaczynają
się denerwować. Co powoduje u nich jeszcze więcej pomyłek i
wygrywamy tego seta. Jest 1:1.
Dziesięć
minut przerwy i następna część. Drużyna przeciwna chce za
wszelką cenę być idealna, ale osiągają przeciwny skutek –
zamiast zdobywać punktów, mylą się coraz częściej. Dla nas to
oczywiście jest korzystne, ale nasi chłopcy nie pozwalają sobie na
rozluźnienie. Do samego końca seta walczą w skupieniu. Jest 2:1
dla naszej biało-czerwonej drużyny.
W końcu
nadchodzi czas na czwartą partię. Od początku to nasi narzucają
grę. Nie pozwalają przeciwnikowi odbić się na jakąkolwiek
przewagę, nawet jednego punktu. Ba! Nawet nie dopuszczają do
zrównania się. I w końcu cała sala cichnie. Nikt nie śmie się
nawet odezwać. Jest piłka setowa dla naszej drużyny. Serwuje
Wlazły. As! Nie! Jednak aut?! Nie możliwe, przecież piłka spadła
w połowie na boisko. Sędzia jest innego zdania. Mała kłótnia,
ale na szczęście mamy jeszcze jedną nie wykorzystaną
wideoweryfikację. Przedłuża się. Żaden z kibiców nie ośmiela
się nawet głośno oddychać. Drugi sędzia już wie. Teraz ma
przekazać informację reszcie. I co? Piłka w boisku! Mamy
mistrzostwo!
~*~
Mało dialogów, prawie same opisy, które bardziej wyglądają jak relacja. Ale trudno, nic już nie zmienię.
Jak mijają Wam ostatnie dni wakacji? Co potem? Dalej nauka w szkole średniej, czy może dopiero pierwszy rok tam?
piątek, 22 sierpnia 2014
Pięćdziesiątka
Michał
K.
Po
zwycięskim dla nas Memoriale jechaliśmy do Spały po swoje
samochody, a potem do domu. Podróż do ośrodka mijała nam w lekko,
można powiedzieć, imprezowych nastrojach. W końcu wygrana to po
pierwsze, a po drugie koledzy stwierdzili, że muszą opić moje
kawalerskie. Tym też sposobem, było bardzo wesoło w autobusie,
choć niektórzy prosili o spokój i ciszę, z powodu bólu głowy.
W końcu
dotarłem do domu. Z ulgą zaparkowałem na podjeździe, zabrałem
bagaże i wszedłem do budynku. Z racji na to, że Marcela jeszcze
nie wróciła z pracy, zrobiłem obiad i czekałem na jej przyjazd.
Pojawiła
się dość szybko z szerokim uśmiechem na twarzy. Przywitaliśmy
się po rozłące i wróciliśmy do normalnego trybu życia.
Marcelina
Obudziłam
się, gdy na dole rozległ się jakiś dźwięk. Szybko rzuciłam się
do drzwi zbiegłam po schodach.
- Nic się
nie stało! - Krzyknął męski głos, najwyraźniej słysząc moje
kroki.
- Ciebie
tylko do kuchni posłać, to od razu cały dom zdemolujesz. -
Westchnęła kobieta. - Przepraszam cię, Marcela, za tego słonia w
składzie porcelany, ale Piotrek nawet szklanki nie potrafi wyjąć z
szafki.
-
Posprząta się. - Zaśmiałam się. - Jak się spało? - Zapytałam
gości, którym już wczoraj zaznaczyłam, że mają czuć się jak u
siebie.
- Bardzo
dobrze. - Odpowiedziała Martyna. - Tam jeszcze masz kawałek szkła.
- Wskazała czubkiem buta miejsce koło szafki. - Jak nastrój przed
wielkim dniem? - Ponownie zwróciła się do mnie.
- Jeszcze
do mnie nie dotarło, że to już dziś. - Westchnęłam.
- To niech dotrze, bo na 11 mamy umówioną kosmetyczkę, a potem
fryzjera. A to już za... - Spojrzała na telefon. - Za 40 minut.
- CO?! - Automatycznie mój wzrok skierował się na zegar –
faktycznie było dwadzieścia minut po godzinie dziesiątej. - Nie
zdążymy! - Krzyknęłam spanikowana i pobiegłam na górę się
ogarnąć.
Wzięłam prysznic, ubrałam się i znów pojawiłam się na dole. W
domu byłam jedynie z Nowakowskimi, gdyż Michał spędzał ostatnią
noc w rodzinnym gronie. Martyna siedziała w salonie i popijając
kawę przyglądała się mojej szamotaninie po całym domu. To
biegłam do kuchni, za chwilę na górę, by znów zjawić się w
hallu.
- Matko kochana, gdzie są moje kluczyki? - Wysypałam na podłogę
całą zawartość torebki. Czas naglił – było dziesięć minut
przed jedenastą.
- Na szafce są. - Martyna stanęła obok mnie. - Wrzuć to z
powrotem. Ja prowadzę. - Krzyknęła już sprzed domu.
Michał
K.
Z racji na jakieś tam przesądy i zabobony, w które i tak nie
wierzyłem, noc spędziłem u rodziców. W sumie i tak dobrze mi to
zrobiło, bo starali się za wszelką cenę, bym tylko się jakoś
zrelaksował. Dlatego też spałem w miarę spokojnie i wstałem
późno.
Po dziesiątej zwlokłem się z łóżka i po zjedzeniu śniadania
przygotowanego przez mamę, zająłem łazienkę. Wziąłem prysznic,
ułożyłem włosy na żelu. Zarzuciłem koszulkę, dżinsy i
poszedłem do salonu.
- Michaś, jak ty możesz być tak spokojny? - Zapytała jedna ze
cioć, z którą właśnie się witałem.
- Jeszcze się dość w życiu nastresuję, więc po co mam sobie
psuć taki dzień? - Wyjaśniłem z uśmiechem.
Tak w zasadzie to były tylko pozory. Denerwowałem się i to
strasznie, ale nie dawałem po sobie tego poznać.
W domu zaczęła pojawiać się już część rodziny, która
przyjechała wcześniej, bo z daleka. Oczywiście przywitania i
zdania dawno niewidzianych stryjenek typu: „No kto by się
spodziewał, że Michaś już do ślubu idzie”, czy „A nie dawno
to w pieluchach ganiał” zajęły sporo czasu i nim się obejrzałem
nadszedł czas na przygotowania.
Mój brat, a zarazem świadek, zaczął mnie wspierać duchowo kiedy
już widoczne były pierwsze oznaki zdenerwowania.
- Ale powiedz mi, czego ty się boisz? - Oparł się o futrynę,
obserwując jak wiążę krawat.
- No niczego się nie boję. - Próbowałem go zapewnić.
- Ta jasne, jak ty się nie denerwujesz, to ja jestem arabski
terrorysta. - Podszedł i wziął mi z ręki dodatek. - Daj mi to, bo
jak widzę, jak się męczysz, to aż mi się ręce same rwą do
tego.
- Oj tam, oj tam. - Przewróciłem oczyma.
- No kolego. - Klepnął mnie po ramieniu. - Pokaż się. - Zrobił
parę kroków w tył. - Dobrze. - Pokiwał głową z uznaniem. -
Zbieraj się.
- Wszystko masz? - Zapytałem z niepokojem, gdy już mieliśmy
wsiadać do samochodu, by pojechać po pannę młodą.
- Tak. - Potwierdził, gdy sprawdził.
Marcelina
Całe szczęście, że miałam obok siebie Martynę. Panowała nad
całością, gdy ja panikowałam.
Zaparkowałyśmy przed salonem kosmetycznym i po parunastu sekundach
byłyśmy już w środku. Od razu zajęli się nami pracownicy.
Półtorej godziny później byłyśmy już w domu.
Przywitałam się z tatą oraz siostrą i szwagrem, którzy w
międzyczasie przyjechali i poszłam się ubierać. Z pomocą
przyszła oczywiście Martyna i Michalina. Szybko uporałam się z
sukienką, do tego buty i byłam gotowa. Wróć! Stop! Jakie gotowa.
Dodatki.
Na szczęście moje dwie dodatkowe głowy myślały za mnie.
- Coś białego masz. - Zaczęła wyliczać Michasia.
- Coś niebieskiego. - Westchnęła Martyna. - Proszę. - Podała mi
opakowanie z podwiązką.
- Coś pożyczonego. - Teraz moja siostra. - Pomyślałam o tym i
pożyczam ci kolczyki. Od razu załatwiam sprawę czegoś nowego. To
od taty. Pasujący łańcuszek. I od razu coś starego. - Teraz
delikatnie wyjęła małe pudełeczko. - To zaręczynowy pierścionek
prababci. Musisz go dzisiaj go mieć.
- Jesteście wielkie. Nie wiem, co bym bez was zrobiła. - Ucałowałam
każdą w policzek.
- A teraz zbieraj się. Czas się pokazać na dole.
Zeszłyśmy po schodach do salonu. Tam zaczęło zbierać się coraz
więcej osób. Był też już fotograf, który miał zarejestrować
całą uroczystość. Wszyscy witali się między sobą, wymieniali
jakieś spostrzeżenia, chichotali. A ja się denerwowałam!
W końcu przyjechał
Michał z „obstawą”. Gdy go zobaczyłam od razu część stresu
gdzieś zniknęła.
Michał
K.
Wszedłem do domu z duszą na ramieniu. Jednak odetchnąłem
głęboko, zamknąłem oczy, policzyłem do dziesięciu i z uśmiechem
na twarzy wkroczyłem do salonu. Poczułem się pewniej, widząc
Marcelinę. Wyglądała zjawiskowo. Najpierw przywitałem się z
większością, a dopiero potem podszedłem do brunetki. Delikatnie
musnąłem jej policzek i wręczyłem bukiet, z którego jeden kwiat
był przeznaczony do mojej butonierki.
Potem szybko zebrali się nasi rodzice i złożyli błogosławieństwo,
po którym pojechaliśmy do kościoła.
Po opuszczeniu samochodu, spiknęliśmy się z naszymi świadkami,
to jest Martyną i Błażejem, moim bratem. Mieliśmy przed ceremonią
iść do zakrystii. Ostatnie szlify i mogliśmy zaczynać.
- Gotowa? - Zapytałem Marcelę, gdy jeszcze staliśmy przed budowlą.
- Oczywiście... - Zwiesiła głos. - Że nie. - Puściła mi oko.
Po pierwszych taktach pieśni ruszyliśmy główną nawą.
Stanęliśmy przed ołtarzem i msza rozpoczęła się. Po homilii
podeszliśmy do ołtarza i odpowiedzieliśmy na zadane przez kapłana
pytania. A potem złożyliśmy przysięgę. Widziałem jak pojedyncza
łza spłynęła po policzku brunetki. Założyliśmy sobie obrączki
i po kilkunastu jeszcze minutach przy dźwiękach marsza weselnego
opuściliśmy kościół.
Marcelina
Czułam się ogromnie szczęśliwa, idąc z Michałem główną nawą
już do wyjścia. Kiedy tylko minęliśmy próg, goście obsypali nas
ryżem, płatkami białych róż i drobnymi monetami.
-
Zbieraj, Młoda, zbieraj. - Krzyknął Krzysiek.
-
Kolego! - Pogroził mu palcem Misiek.
-
Musi przecież mieć nad tobą władzę. - Puścił oko Igła.
-
Popatrzcie, tam będzie idealne miejsce do życzeń. - Martyna
wskazała nam teren obok budowli.
Przeszliśmy
tam i od razu odebraliśmy pierwsze gratulacje od rodziców. Potem
rodzeństwo, rodzina, przyjaciele.
Prawie
pół godziny później wsiadaliśmy do samochodu, by dojechać do
restauracji.
-
I jak się czujesz, pani Kubiak? - Michał złapał mnie za rękę.
-
Jeszcze to do mnie nie dotarło. - Zaśmiałam się. - To wszystko
dzieje się tak szybko... Ale nigdy w życiu, nie zmieniłabym biegu
tej historii... - Odpowiedział mi jedynie pocałunkiem.
Zaparkowaliśmy
przed restauracją. Szybciej niż my, do głównego wejścia dotarli
rodzice i powitali nas chlebem i solą. W momencie jak oddawali tacę
kelnerom, Michał porwał mnie na ręce i wniósł do sali. Potem
nastąpił toast. Wypiliśmy kieliszek szampana.
-
Na trzy rzucamy. - Szepnął Misiek. - Raz, dwa, trzy...
Szkło
rozprysnęło na wszystkie strony, ale i tak my to sprzątaliśmy.
Znaczy Kubi. Zgodnie z tradycją.
Po
obiedzie nadszedł czas na pierwszy taniec. Stanęliśmy na środku
parkietu, a goście otoczyli nas w dużym kole. Ustawiliśmy się i
rozbrzmiały pierwsze takty piosenki.
-
„Kto wstawi się za nami u Pana, co drogami krętymi każe iść?”
- Nuciłam razem z zespołem.
-
„A ty choć powiedz słowo, że zawsze byłem z tobą, bo chciałem
tak i już” - Michał również włączył się w melodię.
Coraz bardziej zaczęliśmy wirować po parkiecie. Czułam się
jakby mi skrzydła wyrosły.
- „Ty – nieco szalona, cóż żona to żona” - Kubiak zaśmiał
się wprost do mojego ucha.
Po skończonym tańcu wszyscy zaczęli nam bić brawo i Krzysztof z
Winiarem (no bo jakże by inaczej) krzyknęli: „Gorzko!”.
Pocałowaliśmy się więc i przeszliśmy do dalszej części
imprezy.
Michał
K.
Na twarzach gości widać było zadowolenie. Kto tylko mógł
„wywijał” na parkiecie, śpiewał, śmiał się. Co i nas
cieszyło. Marcela również promieniała, a ja czułem ulgę i
nieopisane szczęście.
Kiedy
brunetka nie widziała, dogadałem się z zespołem, by specjalnie
dla niej zagrali jedną piosenkę. Tuż po dwudziestej drugiej, kiedy
wszystko było już rozkręcone, usłyszałem specjalną dedykację i
poprosiłem ją na środek.
-
„Kocham Cię tak jak wolność kocha ptak, jak żagiel
wiatr, kocham cię tak, ooo moja słodka, pani mego snu, piękna jak
kwiat wonnego bzu” - Rozległ się głos wokalisty, a Marcelinie po
policzkach stoczyły się dwie łzy.
- Kocham
cię. - Szepnąłem i tańczyliśmy dalej.
Marcelina
Gdy
wybiła północ nadszedł czas na oczepiny. Najpierw w kółku
znalazły się panny, potem panowie. I nie wiem, czy zaskoczeniem
będzie, jeżeli zdradzę, kto złapał welon, a kto krawat. Otóż
byli to Nowakowscy. Znaczy się to taki skrót myślowy. Martyna i
Piotrek. Ich reakcją na ten fakt, był gwałtowny wybuch śmiechu,
po opanowaniu którego razem zatańczyli.
Zabawa
trwała do białego rana. I mam nadzieję, że każdy bawił się
dobrze.
~*~
Także tego...
Subskrybuj:
Posty (Atom)