sobota, 7 września 2013

Piętnastka

Marcelina

        Ocknęłam się czując docierające do mnie zimne powietrze. Otworzyłam oczy i znalazłam się w całkiem nieznanym mi miejscu. Otaczała mnie pustka i ściany w dużej odległości od mojego położenia. Próbowałam się ruszyć, jednak mocne liny na nadgarstkach i kostkach mi to uniemożliwiały. Głos uwiązł mi w gardle i zamiast krzyku z moich ust wydobyło się jedynie charczenie. Zaczęłam się nerwowo rozglądać na boki. Pod ścianą leżał jakiś stary materac. Na nim niedbale rzucona męska marynarka i nóż. Obok jednego z wielu filarów podtrzymujących wysoko zawieszony strop, zauważyłam białą suknię ślubną. Taką jaką miałam mieć na ślubie z Michałem.
        Zebrałam resztki swoich sił i pełzając przesunęłam się o jakiś metr. Czas dłużył się niemiłosiernie. Mój oddech stawał się coraz bardziej nerwowy i krótki. Powoli panika brała nade mną górę. Zaczęłam liczyć oddechy... Jeden. Drugi. Trzeci... Dwudziesty. Opanowałam się i znów przepełzłam kilka metrów. Byłam coraz bliżej celu – czyli materaca. Zamknęłam oczy na kilka sekund, zbierając siły, a gdy ponownie je otworzyłam ujrzałam nad sobą dobrze znajome niebieskie tęczówki.
- Chyba ci się coś pomyliło! - Usłyszałam podniesiony głos ich właściciela.
Tuż potem poczułam mrowienie na policzku, a po ogromnym pomieszczeniu rozszedł się dźwięk uderzenia. Nie mogłam patrzeć na tą zakazaną twarz, lecz na siłę odwrócił moją głowę i zmusił do spojrzenia w swoje oczy.
- Mnie się tak nie zostawia! Rozumiesz?! - Warknął i sięgnął po nóż. - Teraz już jesteś tylko moja. Już zawsze będziemy razem! - Zimne ostrze dotykało mojej szyi.
- NIE! - Krzyknęłam. - Zostaw mnie! Nieee!
Obraz powoli zaczął tracić ostrość. Poczułam jak otaczają mnie czyjeś silne ramiona, a cichy głos działał kojąco.
- Marcelina. Spokojnie. To tylko zły sen. Jesteś bezpieczna.
Otworzyłam oczy i tuż na skraju łóżka zobaczyłam siedzącego ciemnowłosego środkowego. Nadal lekko mną kołysał, a ja głęboko oddychając uspokajałam się.
- Przepraszam, że wszedłem bez pozwolenia, ale pukałem, jednak nikt nie odpowiadał. No, a potem usłyszałem twój krzyk. - Zaczął nieco speszony.
- Nie tłumacz się. Dziękuję, że tu jesteś. - Powiedziałam.
- Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. - Uśmiechnął się. - Wracam tu za 10 minut. Wystarczy Ci tyle czasu na przebranie, umalowanie i tak dalej?
- Pewnie. - Odpowiedziałam, a Kosa już zniknął z pola widzenia.
Usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Ciekawe dlaczego mój umysł płatał figle i męczył mnie takimi koszmarami. Podniosłam się i zabierając z szafki ręcznik oraz ubranie podążyłam do łazienki. Szybki zimny prysznic sprawił, że nabrałam nieco energii. Założyłam dżinsy i koszulkę, a na stopy wsunęłam japonki. Wyszłam z pomieszczenia równo z odgłosem stukania do mojego pokoju. Pozwoliłam, aby gość się pojawił w moich progach i zgodnie z obietnicą był to Kosok.
- Jaka punktualność. - Zaśmiałam się.
- No ba. - Ukazał szereg białych zębów. - No dobra, a teraz faktyczny cel mojej wizyty. - Westchnął i spuścił głowę. - Nie widziałaś tu gdzieś przypadkiem mojego telefonu?
- Przyznam szczerze, że nie natknęłam się. Ale zaraz poszukamy. - Pocieszyłam go. - Wyciszony był? - Zapytałam.
- Nie. - Pokręcił przecząco głową.
- To zadzwonimy z mojego i namierzymy szybciej. - Podałam mu swoją komórkę. - Wprowadź cyfry.
- Nie lepiej było powiedzieć wprost, że chcesz mój numer? - Uniósł brew do góry i zaśmiał się.
- Widzę, że skromność to twoje drugie imię? - Dźgnęłam go w ramię, gdyż akurat siedział.
- A nie wiedziałaś? - Padło kolejne pytanie w ramach odpowiedzi.
- Raczej tego na Wikipedii nie ma.
- No patrz. Trzeba to jakoś zmienić.
Zapewne nasza konwersacja trwałaby nadal, gdyby nie odgłos zbliżających się kroków i wołanie od progu.
- Marcelina! Wstałaś już? - Krzysiek nagle zatrzymał się. - Eeee... Kosa?
- Tak mnie nazywają od jakiegoś czasu. - Wzruszył ramionami Grzesiek.
- Zaraz. Moment. - Igła próbował dojść do siebie. - Ale jak? - Pytanie nader inteligentne.
- Ale co jak? - Powiedzieliśmy równo z środkowym.
- Raz, dwa, trzy moje szczęście. - Byłam ułamek sekundy szybsza.
- Ja się tak nie bawię. - Udał obrażonego.
- Halo. Tu ziemia. - Krzysztof przypomniał o swojej obecności.
- Wiem, że tu jesteś. - Uśmiechnęłam się do niego. - Co cię tu sprowadza?
- Teraz to już zapomniałem. - Pociągnął nosem, czym mnie rozbawił. - A już wiem...
Jednak jego zdanie przerwało przybycie kolejnej osoby.
- Przepraszam bardzo, ale czy u mnie jest jakiś dworzec centralny? - Krzyknęłam, gdy znów ktoś wpadł bez pukania. - Chyba czas was czegoś nauczyć.
- Oj tam, oj tam. Przesadzasz. - Winiarski machnął ręką. - Przyzwyczaj się.
- Dobra, Miśki, idziemy na śniadanie? - Ignaczak się włączył.
- Ty tylko o jedzeniu. - Powiedział zrezygnowany Michał W.
- A kto wpadł do mnie do pokoju o 7, po jakieś ciastka? - Aha, zaczyna się.
Kiwnęłam głową na Grześka, który cicho podniósł się. Zostawiliśmy tamtą dwójkę i wyszliśmy na korytarz.

Krzysztof I.

- A kto wpadł do mnie do pokoju o 7, po jakieś ciastka? - Podszedłem bliżej Winiarskiego.
- Gdybyś nie spał, to bym cię nie obudził. - Usprawiedliwiał się.
- Teraz wszystko na mnie! - Spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Patrz, zwiali nam. - Zmienił temat rozglądając się po pokoju.
Wyszliśmy z pokoju Marceliny zamykając go na klucz. Przekaże się jej potem. Podążaliśmy korytarzem w milczeniu. Czujecie to? W MILCZENIU! Chyba coś się z nami zaczyna dziać złego. Na schodach coś w nas pękło i wszystko wróciło do normy. Winiarski jak zwykle nie dawał mi nawet dokończyć zdania.

Michał K.

- Misiu, coś ty taki zmarnowany? - Usłyszałem na korytarzu Kosę.
- Nie wyspaaaaałem się. - Ziewnąłem.
- I to zapewne jest przyczyną założenia koszulki na drugą stronę? - To Marcelina, której nawet pierwsze nie zauważyłem.
- Yyyy... - Spojrzałem na T-shirt. - Dziękuję.
- Będziesz mieć dziś szczęście. - Uśmiechnęła się.
Matko. Jaki ona ma piękny uśmiech. I takie cudne oczy. Mam nadzieję, że zyskają więcej blasku jeśli tylko odetnie się od przeszłości.
- Halo! Kubiak! Zasnąłeś tu? - Grzesiek pomachał mi ręką przed twarzą.
- Powiedzmy. Wracam za moment.
Oddaliłem się kątem oka obserwując jak środkowy otwiera przed asystentką drzwi.

Marcelina

        Od stolika dzieliło mnie jeszcze jakieś 5 metrów, ale już Karol z Andrzejem walczyli kto pierwszy wstanie i odsunie puste krzesło. O setne sekundy szybszy był Wrona, który po prostu był bliżej. Zaśmiałam się widząc to przedstawienie. Usiadłam na miejscu przygotowanym przez środkowego z ósemką na koszulce, wówczas on zajął swoje i posłał Kłosowi spojrzenie zwycięzcy.
        Po chwili dołączyli do nas Winiarski z Ignaczakiem, a kilka sekund później do kompletu przybył Kubiak. Oczywiście nie obyło się bez wzajemnych docinek dwóch bardziej doświadczonych (no nie chcę mówić najstarszych) w tym gronie.
        Szybko pochłonęliśmy śniadanie i każdy udał się w swoją stronę (czytaj: mój pokój pękał w szwach).
- Czujecie to? Jutro bez treningu, sobota i niedziela też. - Ucieszył się Ignaczak padając na moje łóżko.
- Czyli trzy dni bez kontroli... Czyli możliwość zrobienia imprezki z prawdziwego zdarzenia... Czyli... Marcelina zobaczymy cię w sukience? - Po słowach Zatorskiego wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
- Nie? - Bardziej zapytałam niż stwierdziłam.
- Dlaczego? - Równocześnie padło to z ust wszystkich mężczyzn w tym pokoju.
- Ponieważ... - Próbowałam przytoczyć jakiś argument i w międzyczasie spojrzałam na zegarek. - A wy nie macie przypadkiem treningu? - Zmieniłam temat.
        Wówczas dało się słyszeć kilka słów często używanych przez Polaków, jednak z racji na wczesną porę nie będę ich przytaczać. O mało się nie połamali wybiegając jak poparzeni. Tak się zasiedzieli, że zostało im pięć minut na dotarcie na halę. Ja całkiem powoli opuściłam pomieszczenie i skierowałam się w kierunku, w którym tłumnie zmierzali siatkarze. Przywitałam się ze sztabem. Dziwnie czułam się jako jedyna kobieta w tym towarzystwie. Ale cieszyło mnie to, że wszyscy traktują mnie jak równą.
        Od trenera dostałam informację, że dopiero od następnego tygodnia zacznę więcej udzielać się, czyli uzupełniać wszystkie rozpiski itp., itd. A teraz mam nabrać siły na pracę z reprezentacją oraz zaaklimatyzować się w nowym miejscu.
        Do obiadu miałam spokój. O dziwo, nikt mnie nie „nawiedzał”. Dlatego też spokojnie mogłam posiedzieć w „swoich” czterech ścianach. Skontaktowałam się z tatą, który przekazał mi garść informacji o poczynaniach mojej matki i byłego. Rzekomo się martwią. Taaa... A ja jestem Król Julian.
        Potem doszłam do wniosku, że czas ruszyć się z miejsca. Zamknęłam drzwi i skierowałam się na parter. Pani przy recepcji z przyklejonym uśmiechem na twarzy zapytała mnie czy może w czymś pomóc. Jednak moja chora ambicja odpowiedziała:
- Nie dziękuję.
    Zapoznałam się z wywieszonym planem budynku i zaczęłam zwiedzanie. Szczerze mówiąc na parterze nie było nic ciekawego. Jednak widząc wychodzących kilku siatkarzy z korytarza prowadzącego na halę, wskoczyłam w pierwsze lepsze drzwi. Odwróciłam się w stronę pomieszczenia, bo jak na razie stałam z twarzą w okolicy klamki. Przywitały mnie zdezorientowane spojrzenia kilku pań.


~*~
Hej :) 
I jak tam minął Wam pierwszy tydzień szkoły? A tak w ogóle to do jakich klas, szkół chodzicie? Przyznajcie się :) Znów przemówiła moja zbytnia ciekawość, jednak nic na to nie poradzę. 
Przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero dziś, ale wczoraj miałam kłopoty z internetem, a konkretnie z jego brakiem. A na dodatek mecz :) I tak jakoś wyszło. 

Teraz kończę, pozdrawiając Was bardzo serdecznie i lecę czytać już drugą dziś lekturę (human w końcu zobowiązuje, co nie?)

Trzymajcie się :)